poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział III

wężomowa
_______________________________________

Spędzili na wakacjach kolejny tydzień kupując kolejne pamiątki, bawiąc się w morzu, imprezując, odpoczywając i opalając już i tak brązową skórę (tak, Draco też się opalił i to nawet nie na czerwono, zapewne to sprawka tego, że jest po części wilą). Harry czuł się jakby nic go nie dotyczyło, wszystkie problemy, troski nagle rozpłynęły się w powietrzu. Przepowiednia przestała się liczyć w obliczu wypoczynku. Harry zakochał się w tym miejscu, w tym stanie w jakim przebywał przez większość czasu i, choć nie chciał tego przed sobą przyznać, zakochał się w Draco. Obwiniał za to oczywiście Malfoy'a i jego pokrewieństwo z wilami, ale nie mógł ukryć tego, że Draco sam w sobie jest cholernie przystojny i pociągający.
W tym miejscu było coś innego, czego nie można spotkać w Anglii. Może to ludzie albo bazary z mnóstwem błyskotek, kolorowych zawieszek i ludźmi, którzy przekrzykiwali się nawzajem. Nie, tu zdecydowanie nie było spokojnie, ale atmosfera zachęcała by przyjechać tu, nie zwracać uwagi na czas i rozpłynąć się w piasku, morzu i klimacie. Chciałoby się tu zostać raz na zawsze. Przyjechać i nie wyjeżdżać, ale niestety to było niewykonalne. I Chłopiec-Który-Przeżył doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z jego rozmyślań co jakiś czas wytrącały go prośby i próby Toma by przebić się przez osłonę, którą utrzymywał dzielnie przez cały czas. Zauważył, że było to niezwykle męczące, ale to, że Marvolo nie mógł odczytać jego myśli rekompensowało mu wysiłek. Część magii przekazywał podświadomie by utrzymywało mur a reszta skupiała się na zapewnieniu mu ochrony nawet wtedy kiedy on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
Nadal był zły na Voldemorta za jego reakcję na wyznanie. Gdyby wiedział, że tak będzie to by nic nie mówił, siedziałby cicho, ale nie ma co gdybać. Stało się i trzeba z tym żyć. Albo się pogodzić z Tomem, albo udawać, że nic się nie wydarzyło co wcale nie będzie takie proste. Żyć z nim w jednym zamku i nie widywać się będzie raczej łatwe, ale ignorować go podczas posiłków będzie zdecydowanie trudniejsze. Nawet nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno i wszyscy ludzie z plaży wrócili do hoteli i domków. Bazary pustoszały, jedynie dyskoteki były nadal pełne ludzi tak, jakby nie obowiązywał tam czas. Bo kto, będąc na wakacjach, przejmowałby się czymś tak trywialnym. Około godziny dwudziestej trzeciej przyszedł po niego Draco z pretensjami, że nie wrócił jeszcze do pokoju, ale Harry był w swoim świecie i nic nie było w stanie go z tego wytrącić. Po pół godzinie prób Blondyn usiadł zrezygnowany koło młodszego czarodzieja. Zaczął się zastanawiać kiedy właściwie się z nim zaprzyjaźnił. Było to łatwiejsze niż kiedykolwiek mógł przypuszczać po pięciu latach wzajemnej nienawiści. Wystarczyło temu chłopakowi okazać odrobinę serca, akceptacji, miłości czyli tego, czego od zawsze mu brakowało, a w zamian odwdzięczał się tym samym. Wspaniały przyjaciel i kochanek. Można było z nim się pośmiać, imprezować, nigdy nie przypuszczał, że Złoty Chłopiec potrafi tak tańczyć,  porozmawiać, pomyśleć, posiedzieć, a przede wszystkim milczeć. Czasami siadali obok siebie i cieszyli się wzajemną obecnością bez zbędnych pytań, słów, gestów. Po prostu siedzieli. Obydwoje czerpali z tego korzyści i żadnemu to nie przeszkadzało. Miło było się wyciszyć. Poza tym magia Potter'a przyciągała, zniewalała i każdy kto zakolegował się z nim albo nawiązał z nim bliższy kontakt nie był w stanie zrobić mu krzywdy. Był jak narkotyk, którego za każdym razem potrzebujesz więcej i więcej, podświadomie zaczynasz bronić go, pilnujesz żeby zawsze był z tobą, chcesz mieć go na oku, widzieć co robi, co się z nim dzieje. Wchodzi ci w nawyk oglądanie się za siebie kiedy zostanie w tyle. Zawsze jesteś przy nim. Może on tego nie zauważa, ale kiedy ty przestałbyś to robić, umarłbyś.
Draco też nigdy nie przypuszczał, że może się zakochać. Nie dopuszczał do siebie tej możliwości. Nie potrafił zrozumieć tych wszystkich głupich rozmów dziewczyn o miłości, zauroczeniu, motylkach w brzuchu i całej reszcie bzdetów. A jednak zakochał się w takim jednym małym roztrzepańcu, w oczach koloru avady w jego roztrzepanych włosach wiecznie sterczących w inną stronę, w uśmiechu i sposobie bycia. Po prostu w nim całym. Chciał z nim być, pomagać mu, martwić się i śmiać razem z nim. Chciał być jego częścią. Ale nie wiedział, czy Harry też chce. Bał się odrzucenia i wyśmiania, że to tylko wakacyjna przygoda, nic poważnego. Bał się, ale wiedział, że jeżeli nic nie zrobi to może go stracić na zawsze. Kiedy wrócą do zamku może już nigdy nie zbliżyć się do niego na tyle, żeby powiedzieć mu co czuje i stracić swoją szansę na bycie szczęśliwym.

oOo

Było po dwudziestej trzeciej kiedy poczuł aurę Draco zbliżającą się do niego. Nie obchodziło go czego chce, chciał spokoju, ale w dziwny sposób obecność blondyna nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu, wręcz pomagała się skupić na przypomnieniu sobie tego dnia, w którym przestał bać się Voldemorta, a wręcz opowiedział się po jego stronie. Jednak jego wysiłki, jak i wspomagająca aura jego przyjaciela nie były wstanie przyciągnąć tego wspomnienia z granicy jego umysłu. Wiedział, że brakuje mu milimetrów, żeby je złapać, ale miał wrażenie, że bawiło się ono w kotka i myszkę. Kiedy się zbliżał natychmiast uciekało. Nie potrafił się na tym do końca skupić. Pomyślał o wspólnej nauce z Draco, o jego obecności, o tym jak się czuje ćwicząc z nim, rozmawiając. Był ciekawy czy on też czuje wspaniale przy nim, ale chyba nigdy nie będzie dane mu się tego dowiedzieć. W tym momencie wspomnienie wskoczyło na swoje miejsce tworząc spójną całość z innymi fragmentami. Mentalnie ucieszył się, ale jego radość nie trwała długo, ponieważ został wciągnięty w wir wspomnień prawie jak w myślodsiewnii.

„Kiedy tylko Voldemort wyszedł z pomieszczenia Harry obudził się z tego dziwnego transu, w którym się znajdował. Zerwał się z łóżka i zaczął szukać czegoś do ubrania. Co to było? zapytał sam siebie nie wiedząc dlaczego nie rzucił na Riddle'a jakiejś klątwy albo po prostu go nie zabił. Zauważył też ze sporym opóźnieniem, że nie bolała go blizna kiedy mężczyzna był z nim w jednym pokoju. To było ciekawe. Jedna część jego umysłu pracowała na najwyższych obrotach, niczym silnik samolotu przy starcie, żeby tylko się stąd wydostać, nie siedzieć tu ani chwili dłużej, natomiast druga ociągała się jak mogła. Chciał poznać cele Voldemorta, jego sposób myślenia, chęć zniszczenia, priorytety. Chciał być po jego stronie, ponieważ poczuł, że tu jest jego miejsce. Nie obok wielkiego manipulatora jasnej strony tylko obok Czarnego Pana. Usiadł rezygnując z ucieczki. Wewnętrznie bił się ze sobą, że jednak tu nie jest bezpiecznie, że jak tylko zostanie tu chwile dłużej dopadną go Śmierciożercy, wezmą na tortury, a Lord będzie siedział na swoim tronie i śmiał z jego naiwności. Jego wojna trwała zaledwie kilka minut, ale chęć zostania tutaj została przygnieciona przez wizję upokorzenia przez Voldemorta i jego sługi. Znalazł w szafie płaszcz i niestety nic więcej. Będzie musiało wystarczyć. Koło łóżka na szafce, ku jego wielkiemu zdziwieniu znalazł swoją różdżkę. Voldemort chyba myślał, że nie będę chciał uciekać i ta pomyłka będzie go dużo kosztować. Jedyny problem to taki, że nie znał zamku i nie wiedział gdzie jest wyjście, ale nie przejmował się tym za bardzo. Ostrożnie podszedł do drzwi i uchylił je. Bardzo zdziwił go fakt, że nie były zamknięte. Wyjrzał na korytarz. Na ścianach na wysokości około dwóch metrów wisiały pochodnie świecące żółtawym światłem ledwo rozpraszając mrok korytarza. Pomiędzy pochodniami zawieszone były obrazy przedstawiające potężnych magów. Pod każdym obrazem była plakietka na której wyryto imię i nazwisko osoby na obrazie oraz krótki życiorys. Harry wyszedł z komnaty i skierował się w prawo. Pierwszy obraz po lewej przedstawiał jednego z przodków Riddle'a. Przyglądał się on chłopakowi z nieukrywaną ciekawością i satysfakcją.
- Jesteś bardzo podobny do matki – Harry na te słowa podskoczył z krzykiem, ale szybko się opanował i rzucił zaklęcie wyciszające na cały korytarz, żeby nikt nie usłyszał jego rozmowy z osobą na obrazie. – Ona też nie chciała tu przebywać. Zrobiła dokładnie to samo co ty, ale jej się nie udało uciec. Miała szczęście, że akurat przechodził Tom, bo inaczej nie było by co zbierać. Uważaj na siebie i jakby co to nie bój się wołać Marvola. On chce ci pomóc zrozumieć. Chce porozmawiać o twoich rodzicach, o ich śmierci i o Syriuszu. Tylko mu zaufaj. Nie zrobi ci krzywdy. Nie chce ci nic narzucać, to tylko i wyłącznie twoja decyzja czy uciekniesz i wrócisz do roli Złotego Chłopca, czy zostaniesz i zmienisz swoje życie. Proszę Cię. Wybierz dobrze, bo to co teraz zrobisz, jaką decyzję podejmiesz może przysporzyć ci kłopotów w przyszłości. Nie chcę ci sugerować która droga będzie lepsza, ponieważ obie poznaczone są krwią i cierpieniem, ale jedna twoją a druga twoich bliskich. Wybierz tak, żeby tobie było dobrze. To twoje życie i nikt nie przeżyje go za ciebie – po tych słowach mężczyzna zniknął z obrazu.
Harry z mętlikiem w głowie usiadł opierając się o ścianę. Nie wiedział co o tym myśleć. Chciał się dowiedzieć co tu robiła jego matka, co się takiego stało, co Tom ma do powiedzenia na temat jego rodziców, jego przeszłości i być może przyszłości, co może mu zaoferować w zamian za jego pomoc.
Niechętnie podniósł się z podłogi i ruszył powrotem do swojego pokoju. Jednak kiedy tylko podszedł do szafki nocnej by odłożyć różdżkę na kolana powaliła go wizja z Voldemortem w roli głównej. Zaczął krzyczeć z bólu. Podparł się na rękach, a zaraz potem leżał na ziemi wijąc się pod wpływem zaklęcia, które nie było poświęcone jemu."
W następnej chwili znajdował się na plaży w Meksyku koło Draco, który obudził go z jego wspomnień.
- Co się stało?
- Nic. Wspomnienia – nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Teraz to wspomnienie było mgliste, zatarte jak sen, który wspomniało się za dużo razy. Bliskość Draco także nie pomagała się skupić. Jego usta były tak kuszące, że nie mógł się powstrzymać. Położył jedną rękę na karku Blondyna i wplótł ją w miękkie niczym puch włosy i przyciągnął Molfoy'a do pocałunku.
- Możemy iść do pokoju? - zapytał Draco po kilku minutach.
- Tak.
Ruszyli ramię w ramię jak bracia wiedząc, że jedna decyzja z przeszłości pozbawiła ich tej wspaniałej przyjaźni, ale którą mogą budować teraz tylko dlatego, że pewien Złoty Chłopiec zrozumiał swój błąd i stanął po drugiej stronie barykady.

oOo

Postrach czarodziejskiego świata siedział w swoim gabinecie i myślał nad planem przejęcia ministerstwa. Niestety nie mógł się skupić przez pewnego chłopca, który przez jego nieuwagę i głupotę, zamknął się w sobie i stracił do niego zaufanie, które udało mu się zbudować do tej pory. Przeklinał się w myślach, za to co zrobił, że był tak nieuważny i głupi. Do tego chłopaka trzeba podchodzić ostrożnie i z wyczuciem. On przecież nikogo nie ma, tak jak on sam, kiedy był mały. Stracił rodziców i chował się u wujostwa, którzy nienawidzili go, wykorzystywali jako tanią siłę roboczą. Jak mógł być tak głupi. Ten dzieciak mu zaufał a on tak po prostu to zaprzepaścił.
Przypomniał sobie tamten dzień w którym po raz pierwszy rozmawiał z chłopakiem za pomocą połączenia. Nie uciekał nie wyrywał się. Rozmawiali spokojnie, wręcz życzliwie. Nagle fala wspomnień zalała go pozbawiając przytomności.
„Siedział w swoim gabinecie i przeglądał papiery zdobyte przez jednego ze Śmierciożerców, jednak jego myśli całkowicie pochłaniał pewien piętnastoletni chłopak przebywający w jednym z pokoi na drugim piętrze posiadłości. Nie mógł zrozumieć, dlaczego owy młodzieniec, kiedy dowiedział się u kogo przebywa i przez kogo został porwany, nie chciał uciekać, nie wyrywał się, nie krzyczał tylko rozmawiał z nim jak dorosły pomijając to, że używali do tego myśli. Mógł porozumiewać się z chłopakiem telepatycznie. Po ich rozmowie poszedł do biblioteki i szukał książek na ten temat, ale niestety nic nie znalazł. W historii było tylko kilka takich przypadków, ale nie było napisane od czego to zależało. Podejrzewał, że musi to mieć coś wspólnego z tym co się stało czternaście, prawie piętnaście lat temu. Cząstka jego duszy wczepiła się w jedyną żyjącą istotę jaką znalazła i dlatego Harry umie rozmawiać z wężami, a także istnieje po między nimi pewnego rodzaju połączenie. To by miało sens, ale... Niestety jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Wejść – krzyknął od niechcenia. Może to Harry pomyślał, ale szybko wyrzucił tę myśl z umysłu, ponieważ była ona tak samo niedorzeczna jak zobaczenie Severusa w różowej sukience. Mimowolnie wzdrygnął się na samą myśl o tym.
- Mój Panie – w drzwiach stał nie kto inny jak właśnie wcześniej wspomniany Snape. Swoim nosem prawie szorował podłogę. – Złapaliśmy Ronalda Weasley'a i Hermionę Granger. Są w Wielkiej Sali i czekają na Ciebie, Panie. (tak, Voldemort także posiada Wielką Salę w swoim zamku)
- Dziękuję Severusie. Zwołaj cały wewnętrzny krąg. Zaraz tam przyjdę.
- Tak Panie.
- A, i jeszcze jedno. Nie pozwólcie by byli za głośno. Wiesz jak tu się dźwięk niesie, a ja nie chcę by ich krzyki zakłócały mój spokój. Możesz odejść.
- Oczywiście Panie – ukłonił się i wyszedł z lekkim uśmiechem wyginającym jego wargi.
No to będzie zabawa. Lord ucieszył się, że w końcu będzie mógł się wyżywać na kimś i zadawać pytania, na które odpowiedzi na pewno nie będą znali, a wymyślą wszystko, żeby ochronić kogoś kto już dawno jest bardziej bezpieczny niż pieniądze w Banku Gringotta.
Ale co pomyśli Harry jak się dowie, że zabiłem jego przyjaciół? Na pewno nie będzie chciał się do mnie przyłączyć, albo chociażby słuchać wyjaśnień. No pięknie. Wielki Lord Voldemort przejmuje się jakimś chłopcem. Co on sobie pomyśli… Ten świat schodzi na psy. Nawet nie zauważył, że usiadł na kanapie przed kominkiem bijąc się z samym sobą, gdzie sprawa jest już przesądzona. Najwyżej dam tylko jedną rundę a potem wezmę ich ze sobą na przesłuchanie. Tak, to dobry pomysł. I z tym przekonaniem ruszył na tortury dwóch jego największych wrogów.
Kiedy dotarł do drzwi stanął, ubrał na twarz maskę litości pomieszanej ze skrajnym szaleństwem, która przeraża nawet najbardziej doświadczonych Śmierciożerców. Z tym nastawieniem wszedł do Sali w której czekała na niego ciekawa scena. Granger i Weasley stali mierząc różdżkami w Severusa, Lucjusza, Yaxley'a, rodzeństwo Carrow i Lestrange'ów przyciśniętych do ściany z mieszaniną furii i lęku w oczach. Ich różdżki leżały pod nogami Lorda, który powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę, a to nie wróżyło nic dobrego. Voldemort jednym zaklęciem posłał parę na ścianę dbając o to by stracili przytomność. Oddał różdżki swoim sługom i nie mówiąc ani słowa udał się w stronę swojego tronu stojącego pod przeciwległą ścianą.
- Możecie mi wyjaśnić jak to się stało? – zapytał, kiedy usiadł na swym tronie, zadziwiająco spokojnie, chociaż w jego oczach i ruchach kryła się groźba długich tortur i to nie tylko dla gości, ale także dla Wewnętrznego Kręgu. – Jak dwoje nastolatków zdołało was rozbroić? Skoro jesteście tak nieudolni to po co ja was tu jeszcze trzymam? – jego głos choć nadal spokojny po każdym słowie podnosił się powoli przechodząc do krzyku. – Odpowiecie mi, czy będziecie ciągle patrzeć się na mnie jak na figurkę świętego? Takie sztuczki na mnie nie działają. Albo wiecie co? – na to stwierdzenie Śmierciożercy skulili się w sobie wiedząc, że nie przyniesie ono nic dobrego. – Nie chcę wiedzieć jak oni to zrobili. Nie obchodzi mnie żadne wasze wytłumaczenie. To po prostu skaza na waszym honorze dać się rozbroić szesnastolatkom i to jeszcze bez magii, bo jak podejrzewam ich różdżki są u któregoś z was? – po tym pytaniu wszyscy bezgłośnie przytaknęli. - Brzydzę się wami, a skoro stajecie się zniedołężniali może trzeba was wymienić na kogoś młodszego? Doświadczenie każdy może zdobyć. Nie potraficie odpowiedzieć, ani nawet przyznać się do błędu. Myślę, że krótka klątwa pomoże wam zrozumieć i odzyskacie głos. Crucio! – celnie wycelowane uderzyło w Lucjusza Malfoy'a, jako że stał na wprost Toma. Kolejna w kolejce była Bellatrix, która swoje tortury przeżyła w całkowitej ciszy wijąc się na podłodze. Przynajmniej zachowała godność do końca pomyślał Lord. Po skończeniu maltretowania swoich poddanych całkowicie przeszła mu ochota na przesłuchania nastolatków. Kazał Severusowi zabrać ich do lochu. No cóż, będę musiał się zająć nimi później. Po drodze do gabinetu zajrzał do pokoju chłopaka. Zastał go w dość dziwnej pozycji. Leżał koło szafki nocnej. Głowa i ręce do łokci ginęły w ciemności wyzierającej spod łóżka. Wyglądał jakby szukał czegoś co tam wpadło. Wszystko byłoby do wytłumaczenia gdyby nie to, że kiedy Lord podszedł i podniósł go z ziemi chłopak miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał. Położył go na łóżku wpierw ściągając z niego płaszcz. Dopiero po chwili zadał sobie pytanie dlaczego miał on go na sobie. Pewnie chciał uciec. Ale z ciebie debil Tom. Chłopak nie chce cie znać, przebywać tu. Chciał się jak najszybciej stąd wydostać. Tylko jedna rzecz niepokoiła Voldemorta. Dlaczego nie uciekł."
Pukanie do drzwi gabinetu otrzeźwiło Riddle'a. Chyba mam deja vu, a już totalnie zwariuje jeżeli będzie to Severus pomyślał. Szybko doprowadził się do porządku.
- Wejść.
- Mam te eliksiry o które prosiłeś Panie – w wejściu stał nie kto inny jak Mistrz Eliksirów, Severus Sanpe.
- A tak. Przynieś je dziś wieczorem na zebranie. Wezmę je w tedy od ciebie.
- Tak, Panie. Czy mogę coś jeszcze zrobić?
- Tak, przyprowadź do Głównej Sali Granger. Przyjdę tam za pięć minut.
- Tak, Panie – skłonił się nisko i wyszedł cicho zamykając drzwi.
Będę musiał niedługo wypuścić tą Granger i Weasley'a. Najlepiej tak, żeby się Harry nie dowiedział i będę musiał im wykasować pamięć. Tak, ale zajmę się tym później. Z dobrym nastawieniem i prawie wesołym humorem (zobaczenie go w tym stanie grozi niechybną śmiercią) Lord wyszedł z gabinetu kierując się na kolejną rundę przesłuchań.

oOo

Noc wolna od koszmarów. Niestety jedna z nielicznych. Rzadko zdarza się, że ma sen, który nie kończy się koszmarem. zazwyczaj w tedy śni o Draco i o tym jak by to było gdyby w tedy przyjął tą rękę. Gdyby odepchnął rudzielca i przyłączył się do blondyna. Może w tedy byłby w Slytherinie, miałby prawdziwych przyjaciół, nie miałby tyle problemów, przygód. Całe życie było by inne. Miło czasem sobie pomarzyć co by było gdyby, ale co się stało to się nie odstanie. Najważniejsze, że teraz naprawiam swoje błędy i jest lepiej niż mogłem sobie wymarzyć. W dobrym humorze zjadł śniadanie zgarniając zdziwioną minę swego kochanka i poszedł do pokoju się spakować.
Po dwudziestu minutach stali przed domkiem wspominając minione kilka tygodni. Nigdy tego nie zapomną. Szkoda, że jak wrócą do szkoły będą musieli udawać, że się nienawidzą. Nie będą mogli podejść do siebie i powiedzieć: Hej, a pamiętasz to… albo Siema, przypomniałem sobie i zastanawiam się czy ty też pamiętasz jak… Tak, będzie im tego brakować. Nie ma co się roztkliwiać. Może coś wymyślą i wylądują w jednym domu. Żaden z nich nie wierzył, że Draco może trafić do Gryffindoru, ale sam pomysł był przezabawny. Kiedy wspomniał o tym pomyśle Blondynowi i powiedział, że Draco mógłby się poświęcić i przenieść do Gryffindoru. Nie mógł się mu pokazać na oczy przez cały dzień, chyba że chciał zarobić jakąś paskudną klątwą, która zakończyłaby ich wakacje. Na szczęście udało mu się ułagodzić Malfoy'a lodami. Nie wyobrażał sobie jak można tak bardzo kochać lody i desery lodowe. Blondyn je po prostu uwielbiał i dałby za nie wszystko. Dziwne tylko, że jest taki chudy jeżeli je tylko lody i lody. Przecież to sam cukier.
- Harry, żyjesz? Ziemia o Harry'ego.
- Jestem, jestem.
- To dobrze. Chodź, wracamy do zamku.
Teleportowali się do ogrodu. Tak bardzo nie chciał tu wracać. Trzy tygodnie temu dałby wszystko, żeby stąd nie wyjeżdżać. Kochał ten zamek. Pierwsze miejsce, poza Hogwartem, które z czystym sercem mógł nazwać domem. Nikt go tu nie ścigał, nie szukał, miał tu swoich przyjaciół, rodzinę. Jedynym minusem było to, że kiedy były zebrania Śmierciożerców musiał siedzieć w swoim pokoju, żeby nikt go nie zobaczył. Nawet Draco uczestniczył w zebraniach. Na szczęście nie we wszystkich i czasami mogli siedzieć razem, rozmawiać i ćwiczyć jeżeli nadarzyła się ku temu okazja.
A teraz? Chciał uciekać, schować się w ogrodzie albo na jakiejś wyspie pięć tysięcy kilometrów dalej, tak żeby nikt go nie znalazł, ale był pewny, że mu się to nie uda. Tom go wszędzie odnajdzie i zabierze nie pytając o pozwolenie. Będzie chciał porozmawiać. Ale ja nie mam mu nic do powiedzenia podpowiadał głosik w jego głowie. Na pewno?
- Porozmawiasz ze mną w końcu? - odezwał się ktoś za nim.
- Muszę? – zapytał z rezygnacją w głosie znając odpowiedź.
- Tak – to jedno słowo wywołało u niego falę sprzecznych uczuć. Nie wiedział, czy chce zobaczyć wyraz twarzy Toma. Nagle zrobiło mu się przykro, że nie pozwalał mu na spoglądanie do jego umysłu. Jednak pozbierał się w sobie szybciej niż się spodziewał i zaczął odczuwać gniew, którego może mu pozazdrościć nawet sam, obecny tutaj Czarny Pan.
- O czym? – syknął w wężomowie i zauważając jednocześnie, że nie jest w stanie mówić w tej chwili inaczej.
- Chcę… przeprosić.
- O, wielki Lord Voldemort, postrach magicznego świata,  vel Tom Marvolo Riddle vel Czarny Pan przeprasza Harry'ego Pott… Riddle'a vel Złotego Chłopca vel Cholernego-Chłopca-Który-Przeżył – opanował się trochę i mógł mówić normalnie. To było dziwne. Nigdy wcześniej aż tak się nie zdenerwował a nawet jeśli już był wkurzony, to nigdy nie mówił w wężomowie. Szczerze? Nie przeszkadzało mu to. - Wiesz co? Możesz sobie te przeprosiny wsadzić głęboko. Trzeba było pomyśleć wcześniej. A nie, przepraszam, u Ciebie myślenie szwankuje – nie czekając na odpowiedź zostawił zdziwionego Voldemorta przy wejściu do ogrodu. Wiedział, że przesadził, że przeprosiny Toma były szczere. Czuł to, ale był za bardzo uparty i jego duma była urażona i nie przyzna się do błędu tak szybko.

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział II


Czekał na Remusa w ogrodzie. Nie dostał od niego ,odpowiedzi, więc nie był pewien jak Lupin zareagował i czy ufa mu ta tyle by pakować się tutaj w ciemno. Bał się czy wilkołak będzie chciał stanąć po stronie Voldemorta.
Teraz to nasza strona. – Poprawił go Tom.
Tak, po naszej. A teraz nie przeszkadzaj.
Śmiesz do mnie tak mówić? - starał się by jego głos brzmiał przerażająco, ale zważywszy na to, że próbował się nie śmiać nie za bardzo mu to wyszło. Tylko Harry potrafił go tak rozśmieszyć.
Śmiem i nie, nie boję się ciebie - odpowiedział na jeszcze nie zadane pytanie.
To lepiej zacznij, bo się nie pozbierasz - grobowy ton do niego nie pasował.
Tak, tak już mdleję z przerażenia.
Voldemort nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ na polanie pojawił się Lupin. Kiedy zobaczył chłopaka rzucił się na niego.
- Gdzieś Ty był?
- Tutaj.
- To znaczy gdzie?
- W najbezpieczniejszym dla niego miejscu – wtrącił się Voldemort, który nagle pojawił się za plecami Remusa, a ten na dźwięk jego głosu puścił Harry'ego i z przerażeniem w oczach, które szybko zmieniało się we wściekłość staną pomiędzy chłopakiem a Lordem.
- Harry, co ty u NIEGO robisz? Dlaczego nie napisałeś w liście wprost, że mam cię stąd zabrać? Przecież pisałeś, że jesteś w bezpiecznym miejscu. Co to wszystko znaczy? Byłeś pod Imperiusem, prawda? Nadal jesteś? A to jest pułapka, żeby można było mnie torturować i wydobyć informacje o Zakonie i...
- Hej, nic się nie stało - przerwał mu spokojnie Harry głosem jakby tłumaczył zasadę działania zabawki małemu dziecku, - Wiesz przecież, że umiem przeciw stawić się Imperiusowi. Po prostu to zaklęcie na mnie nie działa. Naprawdę czuję się tutaj bardzo bezpiecznie i przede wszystkim jestem tutaj bezpieczny jak nigdzie indziej. Nikt mnie tu nie znajdzie. Poza tym on - wskazał ręką na stojącego za Lupinem Voldemorta, który wykrzywił się w grymasie na to jak Harry o nim powiedział - nie chce mnie już zabić. Dodatkowo całą posiadłość chronią silne zaklęcia antydeportacyjne, dlatego mogą się tu dostać tylko osoby ze znakiem i świstoklikiem. Jest to twierdza nie do zdobycia, nie do wykrycia. Nawet mój namiar tutaj nie działa, inaczej całe ministerstwo już by wiedziało, że używam czarów poza szkołą, prawda? Już by było głośno na temat porwania Złotego Chłopca, a domyślam się, że nikt o tym nie wie poza zakonem, nie mylę się?
- Tak, to prawda - odpowiedział już spokojny Remus. - Dumbledore chce zachować to jak najdłużej w tajemnicy, ale coraz gorzej mu to wychodzi. Kończą mu się wymówki dlaczego nie wychodzisz z domu, ale jestem bardzo ciekawy, ile Prorokowi zajmie odkrycie prawdy.
- Inna sprawa jest taka, że Tom – w momencie jak Harry wypowiedział imię Czarnego Pana Lupin zrobił wielkie oczy nie wiedząc, co powiedzieć. – Tak, mówię do niego po imieniu.
- Ja tu wciąż jestem – przypomniał się grzecznie Lord.
- Tak, wiem. Czuję twoją magię wokół mnie. A wracając do tematu. Tom chciałby, żebyś staną po jeg… naszej stronie. Będziesz szpiegował Zakon.
- Nie zgadzam się. Chcę zostać tutaj z tobą.
- Nie ma mowy. Jest pod moją opieką i żadnej innej nie potrzebuje - odpowiedział Voldemort zanim zdążył się ugryźć w język. Harry popatrzył na niego z lekką naganą. Za takie spojrzenie ktoś inny już by nie żył, ale to był Harry. Wilkołak patrzył zdezorientowany błądząc wzrokiem między chłopakiem a mężczyzną nie wiedząc co powiedzie, ale na szczęście odezwał się Harry.
- Oj no proszę, Tom.
Nie mógł mu odmówić. Nie temu chłopakowi, który nigdy nic nie miał, nigdy nic nie chciał. O czym Ty myślisz? – zganił się.
- No dobra. Niech ci będzie. Każ skrzatom przygotować dla niego pokój. - Po tych słowach obrócił się na pięcie i wyszedł z ogrodu w stronę zamku nie racząc się odwrócić i zobaczyć czy Harry i wilkołak podążają za nim.

oOo

Przez dwa tygodnie spędzone u Voldemorta na zamku, nauczył się więcej niż przez pięć lat nauki w szkole, przeczytał więcej książek, a wszystkie z własnej woli. Po prostu interesowały go tytuły, a kiedy już zaczął nie mógł przestać. Zaklęcia, o których wcześniej nie słyszał były dla niego łatwe jak Drętwota. Większość z nich była oczywiście Czarnomagiczna. Czuł dziwny pociąg do tej dziedziny magii. Nie wiedział czy to dobrze czy źle. Nikt nie mógł mu tego wytłumaczyć, a wstydził się pytać o to Toma. Zawsze tłumaczył sobie, że ma inne zajęcia, spotkania ze Śmieciożercami (jak nazywał ich Draco), ataki na mugolskie wioski (Harry nadal nie wiedział po co Lord się w to bawi). Cieszył się, że tutaj trafił nawet jeżeli został porwany. Zaprzyjaźnił się z Draco, przekonał wilkołaka do zmiany stron, poznał Lorda, który wcale nie jest tak rządny krwi, jak to opisuje dyrektor (no może tylko czasami). Nauczył się także walki białą bronią, dzięki regularnym treningom wzmógł się jego apetyt i trochę przytył. Mięśnie, które wyrobił sobie grając w quidditch stały się bardziej wyraźne. Urósł także kilka cali, więc nie wyglądał już jakby zaraz miał go porwać wiatr. Zaczął także myśleć o przyjaciołach, jak oni zareaguję, jeżeli się dowiedzą, że zaprzyjaźnił się z ich odwiecznym wrogiem. Co zrobią kiedy dowiedzą się gdzie spędził wakacje i czy w ogóle ma po co wracać do szkoły.
- O czym myślisz?- z rozmyślań wyrwał go znajomy głos, lecz dopiero po chwili zorientował się, kto się do niego przysiadł.
- Dobrze wiesz o czym myślę. Jestem kiepski w oklumencji, a poza tym możemy się porozumiewać ze sobą telepatycznie, więc chyba nie sprawia ci problemu odgadnięcie o czym myślę.
- Nie, nie sprawia, ale chciałem się dowiedzieć od Ciebie. Usłyszałem tylko urywek twoich myśli i nie chciałbyś, żebym wyciągnął błędne wnioski ze zdań wyrwanych z kontekstu.
- O wszystkim. O tym miejscu, o Tobie, o Draco, o Remusie, o szkole, o tym, że pierwszy raz nie chcę tam jechać, o tym, że będę musiał udawać nienawiść w stosunku do przyjaciela, o tym, że Cię nie zobaczę przez długi czas. Przyzwyczaiłem się do Twoich żartów i ogólnie do Ciebie.
- O to ostatnie bym się na Twoim miejscu nie martwił, bo to da się załatwić. Chodź ze mną. - Uśmiechnął się tajemniczo i wstał pociągając za sobą chłopaka.
W ciszy doszli do gabinetu Lorda.
- Siadaj.
- Tom, o co chodzi? - spytał widząc jak Voldemort wyciąga z biurka małe pudełeczko.
- Mam pytanie, ale od razu mówię, potraktuj je bardzo poważnie. Czy chciałbyś zostać…- w tym momencie do gabinetu wpadł Lucjusz Malfoy, Severus Snape, Bellatrix Lestrenge oraz jej brat Serpen .
- Panie… - wszyscy ukłonili się, dotykając prawie że nosem podłogi.
- Tak? - zapytał Lord wściekły ich wtargnięciem do jego gabinetu po pierwsze bez pukania, a po drugie w tak ważnym momencie. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że naprzeciwko niego, na szczęście tyłem do nich, w fotelu, siedzi Harry z miną jakby miał zaraz popełnić samobójstwo. Lord, żeby uratować sytuacje, podszedł w stronę Śmierciożerców i oparł się o fotel, w którym siedział Harry. Usłyszał jak ten odetchnął i uśmiechnął się w duchu.
- Czego chcieliście, bezczelnie wpadając tu bez pukania?! Musicie mieć bardzo dobry powód, by nie zasłużyć na karę.
- Chłopak zniknął – Voldemort udawał zdziwionego tą informacją. Jednocześnie błagał Harry' ego w myślach, by ten nie wybuchnął teraz śmiechem.
- Kiedy zniknął? - opowiedział z udawanym spokojem dobrze maskując śmiech.
- Jakieś dwa tygodnie temu w nocy. Ktoś porwał go z Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
- A czy przypadkiem ta ruina nie ma nałożonych zaklęć antydeportacyjnych? - zapytał znając odpowiedź i nie oczekując jej od jego poddanych, a jednak Lucjusz nie był w stanie się powstrzymać i opowiedział.
- Owszem ma, jednak ich poziom jest tak niski, że byle jaki czarodziej mógł je ściągnąć i bez problemu założyć z powrotem - to zdanie ociekało wręcz sarkazmem i kpiną.
- Jednak dziwi mnie fakt, że mówicie mi o tym dopiero teraz – Tom mówił spokojnie, jednak w powietrzu dało się wyczuć wściekłość Czarnego Pana, na szczęście (nie dla wszystkich) udawaną.
- Dopiero dziś ta informacja dotarła do prasy - odezwał się po raz pierwszy Snape.
- Nie wmawiaj mi Severusie, że nie wiedziałeś o tym wcześniej.
Mistrz Eliksirów nie odpowiedział wiedząc, że cokolwiek teraz powie i tak sobie nie pomoże.
- Panie, mamy zacząć szukać chłopaka?
- Tak Bellatrix, a jak tylko go znajdziecie przyprowadźcie go do mnie. Jednak uprzedzam, że ma on tu trafić w stanie nienaruszonym. Zrozumiano?
- Tak Panie - odpowiedzieli wszyscy zgodnie i wyszli z pomieszczenia.
- A więc dokończmy to co zacząłem. Czy chciałbyś zostać moim synem? – zapytał klękając przed Harrym z otwartym pudełkiem, w którym świecił mały pierścień z wężem i wygrawerowaną literą „R". Harry aż zaniemówił z wrażenia.
- Powiesz chociaż tak czy nie? –zapytał zaniepokojony Tom.
- Tak – powiedział ze łzami w oczach młody Riddle. Tak Harry Riddle, jak to ładnie brzmi. Przecież dyrektorek padnie na zawał…
- Tak, będzie miał niezłe zdziwienie, ale nie udowodni Ci, że nazwisko otrzymałeś ode mnie, ani że ten pierścień to tak naprawdę świstoklik, dzięki któremu możesz się tu teleportować kiedy chcesz i kiedy ja Cię wezwę.
- Dziękuję – Harry uwiesił się na Tomie, który zaczął marudzić.
- Wiesz, że w przyszłym tygodniu są Twoje urodziny?
- Tak? Nigdy o nich nie pamiętam - odpowiedział zapatrzony w pierścień błyszczący się na jego palcu.
- Tak. Chcesz jakiś prezent? - zapytał rozbawiony reakcją chłopaka Tom.
- Nie, już tyle dla mnie zrobiliście – Harry ponownie zawisł Lordowi na szyi. Tym razem Tom też nie był zadowolony zbytnią czułością.
- A może chcesz gdzieś wyjechać na wakacje z Draco? – zapytał gdy młody zszedł już z niego.
- Hmm… To nie jest głupi pomysł - zastanowił się i już chciał zerwać się z fotela kiedy padło najważniejsze pytanie.
- To gdzie chcesz pojechać?
- Czemu zadajesz mi takie trudne pytania? - zmierzył Voldemorta wzrokiem. Nawet po czasie spędzonym tutaj z Riddlem nie mógł się nadziwić jak udało mu się zmienić wygląd z jaszczurki bez nosa na hmmm... całkiem przystojnego mężczyznę. Jego włosy, nawet trochę długie miały kolor smoły, oczy także zmieniły kolor ze szkarłatnych na zielone, identyczne jakie miał Harry. Kiedyś zapytał się dlaczego, a Tom odpowiedział, że to dlatego, iż mają wspólnego przodka, którym jest Salazar Slytherin. Twarz Riddle'a nabrała zdrowego koloru i nawet trochę się opaliła. Tom ubierał się po mugolsku: w czarną koszulę i, oczywiście, czarne spodnie. Kiedy zauważył, że Harry go obserwuje, co zdarzało się nadzwyczaj często, zapytał z rozbawieniem:
- Może Meksyk?
Harry speszył się przyłapany na gapieniu się na Lorda odpowiedział - Dobrze, może być.
- To idź się spakować a ja powiem Lucjuszowi, że wysyłam Jego syna na misję - szturchnął chłopaka lekko w ramię, a ten niechętnie powlókł się do swojego pokoju.
- Dzięki Tom - powiedział przed wyjściem z pokoju nawet się nie odwracając.
- Do usług - odpowiedział Voldemort kłaniając się, ale Harry nawet tego nie widział.
Harry spakował wszystkie rzeczy do kufra, zaklęciem pomniejszył bagaż i wsadził go do kieszeni. W końcu będzie miał prawdziwe wakacje, będzie mógł pogadać z Draco bez nadzoru Toma, ale szczerze to będzie mu go brakować. Przyzwyczaił się do niego. No nic, da radę. W końcu będzie z nim Draco.
- Gotowy?
- Tak. Na ile tam jedziemy? - zadał pytanie, które męczyło go od wyjścia z gabinetu.
- Na dwa tygodnie, chyba że będziesz chciał tam zostać dłużej.
- Teleportujemy się od razu na miejsce?
- Tak, jakieś dziesięć metrów od hotelu - Draco nie potrafił ukryć rozbawienia pytaniami swego towarzysza i zarobił za to kuksańca w żebra. Pytania, z pozoru, zadane od niechcenia wyjawiały obawy Harry'ego względem tego wyjazdu. Strach był oczywiście nie potrzebny, ale trudno jest to wytłumaczyć komuś kto pierwszy raz w swoim życiu jedzie na wakacje.
Pożegnał się z Tomem (czytaj uwiesił mu się na szyi i nie chciał puścić). W końcu Lord zdjął go z siebie, ale Harry przewiesił się na Remusa.
- Jeżeli chcecie zająć dobre miejsce w hotelu to musicie już lecieć – burknął Voldemort zły na Harry'ego, że ten nie puszczał wilkołaka z uścisku, a jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało.
Oderwał się od Remusa i złapał Draco za nadgarstek i znaleźli się przed pięciogwiazdkowym hotelem. Gdyby nie ręka Draco, jak zwykle by się przewrócił.
- Tom ma gust, co nie? - zapytał gapiąc się na zdobienia fasady budynku. Była ona w kolorach niebieskim, żółtym i pomarańczowym.
- Tak, to prawda. Czarny Pan nie wybiera byle jakich miejsc.
- Dobra, chodź wynająć pokój.
Weszli do przestronnego lobby w kolorach piaskowym i żółtym. Od razu skierowali się do recepcji stojącej po przeciwnej stronie holu.
- Chcielibyśmy wynająć pokój - odezwał się po hiszpańsku Draco.
- Nazwisko? - zapytała uprzejmie recepcjonistka patrząc pomiędzy nimi.
- Riddle - wtrącił Harry, który użył zaklęcia tłumacza nie chcąc być gorszym od Ślizgona.
- Mają panowie rezerwacje - uśmiechnęła się do nich patrząc w komputerze, że jest to pokój małżeński.
- Tak? Jaki pokój? - nie zdołał się powstrzymać Draco. Harry popatrzył na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Nigdy wcześniej nie widział, żeby Draco reagował tak gwałtownie. Zawsze był opanowany i...
- Największy apartament dostępny w hotelu. Posiada basen i widok na morze - przerwała jego myśli recepcjonistka.
- Dobrze, mogę klucz? - Harry wyszczerzył się jak wariat.
- Oczywiście.
Dostali dwie karty i skierowali się na drugie piętro do pokoju numer piętnaście. Pokój urządzony był w kolorach bieli, beżu, piasku i czerwieni. Na prawo od wejścia znajdowało się wielkie łóżko z baldachimem. Czarno-czerwone kolory pościeli kontrastowały ze sobą i jednocześnie idealnie do siebie pasowały. Naprzeciwko drzwi wejściowych była przeszklona ściana, a na tarasie za nią znajdował się basen z jacuzzi. Zaraz koło wejścia, po lewej stronie było dwoje drzwi. Jedne prowadziły do wielkiej łazienki wyposażonej (chyba ze względu na Draco) we wszelkiego rodzaju szampony, mydła, balsamy i kremy do opalania. Sama łazienka była utrzymana w stonowanych kolorach. Na ścianach przeważał błękit kontrastujący z jaskrawą zielenią sufitu, a podłoga była wyłożona  czarno-białymi kafelkami. Pod jedną ze ścian stał prysznic dostatecznie duży, by zmieściły się w nim dwie lub nawet trzy osoby. Pod przeciwległą ścianą była wanna wbudowana w podłogę. Wyglądała niemal jak ta w łazience prefektów. Zamiast jednej ze ścian było lustro sięgające od ziemi do sufitu. Harry od razu skierował się na lewo do barku stojącego pod szklaną ścianą i nalał sobie oraz Draco ognistej.
- Chcesz?
- No jasne. Przyda mi się tego więcej, szczególnie że mamy, niestety, spać razem w jednym łóżku - sugestywny ton Draco przeczył temu, co przed chwilą powiedział.
- Myślałem, że jeżeli jesteśmy przyjaciółmi nie będzie ci to przeszkadzać? - smutek, który wkradł się do jego głosu był jak najbardziej udawany, ale Blondyn chyba tego nie zauważył. Powoli podszedł do Harry'ego z lekkim uśmiechem nie wróżącym nic dobrego. Wyjął szklankę z jego rąk, odstawił ją na stolik, a w tym czasie Harry próbował odepchnąć od siebie Blondyna. Ten jednak nie dał za wygraną i przyszpilił Chłopca-Który-Przeżył do ściany, jedną ręką przytrzymując jego dłonie wysoko nad głową a drugą podnosząc jego brodę tak, by Harry spojrzał mu w oczy.
- Zawsze chciałem to zrobić - wyszeptał mu do ucha. Zielonookiego przeszedł dreszcz kiedy oddech Draco owinął się wokoło jego karku.
- To czemu nie robisz? - zapytał z prośbą w głosie Harry.
- A mogę? - zdziwienie stalowookiego było wręcz namacalne. Od kiedy tylko poznał Harry'ego przed pierwszą klasą Hogwartu marzył o tym by go pocałować. Odwracał są uwagę tym, że cały czas się kłócili i nie rozmawiali normalnie. W zamku, od kiedy się pogodzili i zostali przyjaciółmi, coraz trudniej było mu wytrzymać. Za każdym razem kiedy widział zielonookiego miał ochotę się na niego rzucić, ale nadszedł w końcu ten dzień, w którym będzie mógł pocałować Harry'ego nie bojąc się odtrącenia.
- A musisz pytać o... - dalsza część wypowiedzi została pochłonięta przez usta Blondyna przykrywające jego własne. Ich języki splotły się w tańcu walcząc ze sobą o dominacje. Żaden z nich nie chciał dać drugiemu wygrać. Draco puścił ręce Złotego Chłopca i zaczął wodzić swoimi dłońmi po ciele znajdującym się pomiędzy nim a ścianą. Harry nie chcąc zostać dłużnym oddawał zacięcie pieszczotę. Stalowooki przeniósł swe usta niżej wytyczając szlak od jego szczęki poprzez obojczyk do klatki piersiowej. Oderwał się na chwilę by zobaczyć swoje dzieło i ocenił, że malinki zejdą dopiero za kilka dni.
Harry nie wiedząc kiedy odwrócił rolę i teraz to Draco stał przyciśnięty do ściany, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Harry podgryzał i szczypał szyję Malfoy'a zostawiając na malinki niczym swój podpis, a Draco na tę pieszczotę mruczał jak kociak.
- Kociaku, czy przypadkiem twoje imię nie oznacza smoka? - powiedział kiedy udało mu się oderwać od podgryzania drugiego czarodzieja.
- Możesz do mnie mówić jakkolwiek byle nie kociaku - warknął, ale dość szybko złość mu przeszła udobruchany lekkimi pocałunkami.
- A może być tygrysie? - zapytał z rozbawieniem.
- Nie, wolałbym Smoku - odpowiedział dopiero po chwili.
Powoli zaczął się cofać pod przeciwległą ścianę. Draco tylko stał i się na niego gapił nie mogąc zrozumieć dlaczego Harry ucieka.
- Dobrze Smoczku - powiedział Złoty Chłopiec uchylając się w ostatniej chwili przed lecącym w jego stronę zaklęciem.
- Avis - ptaki pojawiające się znikąd zaatakowały Harry'ego, który nie wiedząc co zrobić zaczął biegać po pokoju jak wariat machając rękami i wykrzykując wszelkie znane my przekleństwa pod adresem Draco. Ten jednak niczym się nie przejmując odwołał ptaki.
- Tarantallegra -  szepnął konspiracyjnym szeptem celując w nogi zielonookiego, które w tym samym momencie odmówiły mu posłuszeństwa i robiły co chciały. Draco nie mogąc dłużej wytrzymać wybuchnął śmiechem i zaczął się tarzać po podłodze w atakach niekontrolowanego śmiechu.
- Draco!... Draco!... Prze...praszam - wydyszał Harry pomiędzy oddechami. Aktualnie leżał na ziemi kawałek od Blondyna i patrzył się na niego jak na psychicznie chorego. - Draco! Proszę, skończ już. - Draco w przypływie dobrego humoru skończył zaklęcie, ale nie raczył podnieść się z dywanu, który był tak rozkosznie miękki. W jednej chwili sytuacja zmieniła się tak diametralnie, że z przerażeniem otworzył oczy i zobaczył nad sobą twarz Harry'ego wykrzywioną uśmiechem zemsty. Zielonooki siedział mu na biodrach, ręce miał oparte po obu stronach jego głowy jednocześnie przytrzymując jego ręce by nie mógł go zepchnąć.
- Proszę, proszę i kto tu teraz jest górą? - zapytał i nie dał dopowiedzieć Blondynowi pochylając się nad nim  i namiętnie całując. Draco poddał się pieszczocie, która została nad wyraz szybko skończona.
- To co teraz robimy? - zapytał z uśmiechem Ciemnowłosy widząc niezadowoloną minę swojego przyjaciela. Nadal siedział na Blondynie i trzymał jego ręce, ale był w takiej odległości by widzieć całą jego twarz.
- A jak myślisz, co bym chciał robić? - zapytał zaczepnie mając nadzieję, że Harry nie podchwyci tego tematu.
- No nie wiem, nie umiem czytać w twoich myślach, ale znajdują się tam pewnie słowa takie jak: ja, ty, teraz, łóżko.
- Prawie zgadłeś - powiedział Blondyn rumieniąc się i przeklinając się w duchu za to, że sprowokował drugiego chłopaka.
- Tak? No popatrz - powiedział ze złośliwością widząc jak policzki Draco robią się czerwone. A był to tak piękny i rzadki widok, że postanowił podtrzymać go trochę dłużej. - A gdzie zrobiłem błąd?
Draco wziął kilka oddechów, uspokoił się i odpowiedział bez większych problemów - ja, ty, teraz, dywan. - Draco z uśmieszkiem poderwał się tak szybko, że zanim Harry miał okazję zareagować został przyciągnięty siłą do dość brutalnego pocałunku wyrażającego całą frustrację Draco, jego pożądanie, namiętność i wszelkie inne emocje związane z Harrym. Chłopiec-Który-Teraz-Się-Cieszył-Że-Jednak-Przeżył roztopił się w ramionach Draco powalając go na plecy i leżąc na nim. Zawzięcie oddawał pocałunek nie przejmując się tym, że nie ma czym oddychać. Dopiero stalowooki pomyślał o czymś tak trywialnym jak tlen i lekko odsunął się od Harry'ego oddychając głębko.
- Chyba dobrze, że mamy tylko jedno łóżko nie sądzisz?
- Taak. Transmutowanie dwóch w jedno mijało by się z celem - odpowiedział rozbawiony Draco.
- Hmmm... To co, idziemy pozwiedzać plażę?
- Chętnie, bo ten dywan zaczął mnie gnieść w plecy. Następnym razem ty jesteś na dole! - krzyknął za Harrym, który złapał swoje kąpielówki i poszedł do łazienki się przebrać.
- Chciałbyś! - usłyszał odpowiedź, a zaraz po niej stek przekleństw i następujące po nich swoje imię.
- Taak? - zapytał słodkim głosem Draco wiedząc o co chodzi.
- Czy ja wyglądam jak gryzak? - zapytał stając w drzwiach łazienki. Od szczęki, poprzez szyję i obojczyk do klatki piersiowej biegła czerwona linia malinek wyglądająca jak wstążka. Sam Harry stał w kąpielówkach. Mięśnie rysowały się delikatnie pod jego skórą i poruszały się przy każdym najmniejszym ruchu. Nie był napakowany, ani też przeraźliwie chudy. Draco musiał przyznać, że przytył przez ten czas spędzony w zamku. Urósł też parę cali i był wzrostu Blondyna. Stalowooki nie panując nad sobą podszedł powoli obserwując reakcję Harry'ego, każdy grymas na jego twarzy. Był zadowolony z siebie, że kiedy zbliżył się dostatecznie blisko Złoty Chłopiec odprężył się przylgnął do niego całym ciałem.
- Wyglądasz jak bardzo seksowny i pociągający gryzak - wyszeptał do mu do ucha i poczuł dreszcz przebiegający przez Harry'ego.
- Miło, że tak uważasz, ale nie mam ochoty tak iść na plażę - Odpowiedział na zaczepkę Blondyna. Bliskość Draco rozpraszała go i nie pozwalała się skupić. Był taki piękny, taki doskonały. Chciał go pocałować od kiedy pierwszy raz go zobaczył pięć lat temu w pociągu do Hogwartu, a potem poznał Rona i Hermionę i wszystko zepsuli. Przez swoją głupotę stracił pięć lat wspaniałej przyjaźni, a może nawet miłości. Nie potrafił już teraz zrezygnować z Draco. Nie potrafiłby być na niego złym, wściekać się na niego, krzyczeć. Prędzej by się na niego rzucił i wycałował ku oburzeniu Hermiony i obrzydzeniu Rona. Nawet teraz ledwo się powstrzymywał od pocałowania tych miękkich, kuszących, malinowych ust. Były one tak idealne, jak by były stworzone do tej czynności.
- Oczywiście mój drogi - odpowiedział Draco kuszącym głosem przerywając Harry'emu podziwianie go i jakby czytając mu w myślach pocałował go delikatnie po czym wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i dotknął nią lekko czerwonego miejsca i wyszeptał - ageretur morsus. - Czerwone ślady zaczęły blednąć, po czym całkowicie zniknęły.
- Hmm... Tobie też by się przydało - wyszeptał Harry i ugryzł go w ucho przyprawiając Draco o dreszcze. - Daj swoją różdżkę, bo nie wiem gdzie jest moja. - Draco podał mu ją bez słowa nie wierząc swojemu głosowi. Poczuł dotknięcie na szyi i szept Harry'ego po czym lekkie dotknięcie jego ust na swoich. Te pieszczoty były tak niepodobne to agresji i brutalności sprzed kilku minut. - Idź się przebrać - z zamyślenia wyrwał go głos Ciemnowłosego. - Będę na ciebie czekać w barze na dole. Aha, i nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi i wziąć klucza, bo się później nie dostaniemy! - I wyszedł zostawiając Draco samego na środku pokoju. Nie został on w tyle na długo. Otworzył swoją walizkę, wziął pierwsze kąpielówki jakie nawinęły mu się pod rękę. Już po chwili szukał klucza do pokoju. Gdy go w końcu znalazł wręcz wybiegł z pokoju zamykając na oślep drzwi i biegnąc po schodach w dół, byle jak najszybciej być w tym cholernym barze. Nie patrząc przed siebie zderzył się z czymś a raczej z kimś. Usłyszał nad sobą śmiech i zobaczył rękę oferującą pomoc. Spojrzał w górę i zobaczył Haryy'ego, który uśmiechał się jak głupi.
- Co się śmiejesz? - brzmiał jak małe dziecko, które się wywróciło na prostej drodze, a rodzice zamiast mu pomóc śmiali się z niego.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie musisz być aż tak o mnie zazdrosny. - Draco złapał go za rękę i dał się podnieść ze schodów.
- Wcale nie jestem zazdrosny!
- Brzmisz jak małe dziecko, któremu zabrano lizaka - Harry zanosił się śmiechem prowadząc przed sobą obrażonego Draco.
- Wcale nie jestem małym dzieckiem.
- To wiem, ale się tak zachowujesz. - Doszli na plażę i Harry obrócił Draco w swoją stronę i złapał jego brodę tak, żeby ten spojrzał mu w oczy. - Nie obrażaj się, bo cię tutaj zostawię bez możliwości powrotu do zamku - zagroził.
- Nie zrobisz tego - powiedział mało przekonująco ze strachem w głosie Blondyn.
- Ależ zrobię - odparł Harry i przyciągnął Draco do pocałunku.

oOo

Harry siedział na ręczniku i obserwował jak Draco chlapie się wodą. Wyglądał jak małe dziecko, które pierwszy raz jest nad morzem.
Podoba wam się pokój? - wkradł się do jego umysłu Tom
Jest wspaniały, ale dlaczego akurat te kolory i dlaczego jedno łóżko?
Pomyślałem, że ci to nie będzie przeszkadzać - nie widział, ale mógł wyczuć, że Lord się uśmiecha.
Mi nie, ale nie wiem co z Draco. - opowiedział udając, że nie zrozumiał aluzji Voldemorta.
Z tego co wiem jemu też to nie będzie przeszkadzać - tym razem Tom już nie mógł opanować śmiechu.
Harry był tak zajęty krzyczeniem na Toma, że nawet nie zauważył jak podszedł do niego Draco, wziął go na ręce i wrzucił do wody. Młody Riddle podniósł się na nogi z rządzą mordu w oczach i skierował się w stronę stojącego do niego tyłem Draco. Podszedł do niego i syknął do ucha.
- Jak śmiałeś to zrobić? – Draco odwrócił się na te słowa, ale jak zobaczył oczy Harry'ego, które dzięki małej pomocy zmieniły kolor na czerwony, omal się nie wywrócił robiąc krok do tyłu i potykając się o ręcznik.
- Siedziałeś na ręczniku i nie odpowiadałeś mi - taak, Draco zachowywał się jak małe dziecko, nawet głos miał podobny.
- Więc musiałeś mnie wrzucić do wody?
Oczy Harry' ego powróciły już do normalnego koloru avady.
- Pomyślałem, że się wtedy otrząśniesz - powiedział na swą obronę Blondyn.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie. Rób. Gadałem z Tomem tak dla Twojej wiadomości.
- Ale jak? - te dwa słowa wyrażały takie zdumienie, że Harry, który do tej pory patrzył się na morze zerknął przez ramię na towarzysza.
- Normalnie. - Wzruszył ramionami, jak by to, że rozmawianie z kimś oddalonym o kilkatysięcy mil nie było niczym wielkim. - Przez nasze połączenie możemy się porozumiewać. Coś na zasadzie telepatii, ale działa na dużo większą odległość.
- Aha, przepraszam.
- Dobra, po prostu nigdy więcej tak nie rób. To jak, idziemy coś zjeść?
- Chętnie, jestem strasznie głodny.
Zebrali ręczniki i poszli do restauracji.
- Na co masz ochotę?
- Hmm… Może tortilla?
- Okey, jestem za.
Zamówili dwie tortille i tequile. Już w dużo lepszych nastrojach wrócili na plażę i położyli się na ręcznikach. Draco prawie od razu zasnął. Harry wziął do ręki jego różdżkę i rzucił parę zaklęć ochronnych wokoło nich, żeby nikt im nie przeszkadzał po czym położył się koło przyjaciela. Obserwował jak twarz Draco odpręża się i wygładza. Ironiczny uśmieszek znika zastąpiony wyrazem odprężenia. Taki Draco był zdecydowanie ładniejszy i przystojniejszy. Można było się w nim wręcz zakochać, chociaż nikt nie powiedział, że Harry właśnie to czuje do młodego Malfoy'a. Miłość to za dużo powiedziane. Po prostu jest to pewien rodzaj przywiązania i potrzeby bliskości. Harry sam nie wiedział kiedy zasnął.

oOo

- Co mamy robić? Harry'ego nie ma już dwa tygodnie. Co gorsze Remus także zniknął. Nikt go nie widział odkąd dostał ten list - zaniepokojony głos przebił się przez zgiełk panujący przy stole gdzie siedziało około dwudziestu ludzi. Właśnie trwało zebranie Zakonu, na którym nadal najważniejszym tematem było porwanie Harry'ego. Gdyby tylko wiedzieli, że owy chłopak bawi się teraz lepiej niż kiedykolwiek mógł by sobie wyobrazić.

oOo

Stał na krawędzi i zastanawiał się co by się stało gdyby się poślizgnął. Na pewno by umarł. Tego jednego był pewien, ale nie to go obchodziło. Zastanawiał się kto by za nim tęsknił. Draco? Pewnie nie, przecież przez większość czasu byli wrogami, więc nawet to, że teraz zachowują się jak przyjaciele nie świadczy o tym, że tak jest naprawdę. Pomimo tego co między nimi zaszło nadal nie był go pewny. Ufał mu, ale nadal patrzył przez pryzmat ostatnich pięciu lat kiedy to obydwoje się nienawidzili. Coraz bardziej się w nim zakochiwał i nie wyobrażał sobie bez niego życia. Tylko czy Draco czuje to samo? Bał się odrzucenia. Nigdy nikogo nie kochał i nie wiedział jak to jest być kochanym. Tak bardzo tego pragnął, ale bał się reakcji Malfoy'a. Jeżeli on nie czuje tego samego? Wyśmieje go, a potem w zamku będzie się z niego nabijał, wytykał palcem. Nie wytrzyma tego.
A może Voldemort? Przecież on nie ma serca, ale zaadoptował go, prawda? Czy to cokolwiek zmienia? Przecież od zawsze chciał go zabić. Przez niego stracił rodziców, szansę na normalną rodzinę. Co prawda teraz to nadrabiał, ale trzy tygodnie nie wystarczą żeby wymazać piętnaście lat. Nie ma nad czym się tu zastanawiać. Może Remus? Może chociaż jemu na mnie zależy? Syriusz umarł przez niego. Widocznie nie należy mu się rodzina.
Chyba nic by się nie stało, gdyby zrobił ten jeden krok. No może poza tym, że przepowiednia straciłaby na wartości, ale to nic. I tak się nie spełni dopóki stoi po tej właściwe, dla niego, stronie.

oOo

Przez pierwszy tydzień wakacji zapomniał, co to znaczy zmartwienia, koszmary. Znowu przesypiał całe noce, bawił się, korzystał z życia, ale sielanka nie może przecież trwać wiecznie. Nie, kiedy dotyczy Chłopca-Który-Przeżył.
Dwa dni po jego urodzinach, i wielkiej imprezie zorganizowanej przez ludzi, których tu poznał i oczywiście ukochanego Draco, kąpał się w morzu. Malfoy poszedł po coś do jedzenia, a rzeczy razem z różdżką leżały na plaży. Poczuł jak ktoś łapie go od tyłu i wciąga pod wodę. Po raz kolejny stracił przytomność. Ostatnio zdarza mi się to dość często - pomyślał z ironią.
Obudził się w lochach. Leżał na kamiennej podłodze. Ściany były wyciosane z czarnej skały, a na jednej z nich wisiał herb z wężem układającym się w skomplikowany wzór na kształt litery M. Podejrzewał, że jest w lochach zamku, bądź bardzo bogatej posiadłości. Było mu cholernie zimno. Dopiero po chwili zauważył, że nie ma na sobie nic oprócz kąpielówek.
Zimno tu! Mogliby mi dać jakieś łachy.
O co chodzi? Gdzie Ty jesteś?
Tom?
A kto inny? Święty Mikołaj?
Nie wiesz, Królik Bugs.
CO?! – usłyszał szok i lekki rozbawienie w głosie starszego czarodzieja. – Nie ważne. Wiesz gdzie jesteś?
Nie mam pojęcia. Chyba mnie ktoś porwał.
Nie ma co, bystry jesteś. Zaraz się do Ciebie deportuje, tylko muszę Cię namierzyć i zdjąć zaklęcia ochronne.
Kiedy Lord skończył mówić, Harry usłyszał, że ktoś do niego idzie.
Tom poczekaj chwilę. Ktoś idzie – zdążył pomyśleć, ale było już za późno, bo Voldemort deportował się obok niego.
- Hej młody – przytulił go czym wprawił Harry'ego w osłupienie. – Coś się stało?
- Nie, po prostu mi zimno – wymigał się chłopak dziękując wszystkim bogom jacy są na świecie, że w celi nie jest zbyt jasno, bo chyba by się zabił wiedząc, że Lord widział jego rumieniec.
- Masz – Czarny Pan zdjął z siebie swój płaszcz i podał mu go.
- Dziękuję – w tym momencie w stronę Harry'ego poleciało zaklęcie. Tom w ostatniej chwili wyczarował tarczę i zaatakował wroga, którym okazał się nie kto inny jak Lucjusz Malfoy. Jak Harry zdążył się domyśleć, że znajdował się w Malfoy Manor, a dokładniej w jego lochach. W następnej chwili stał już w gabinecie.
- Wracaj na wakacje, ja to załatwię.
- Dziękuję – ledwo wypowiedział to słowo, już powrotem był w Meksyku.

oOo

- Gdzieś Ty był?! - to były pierwsze słowa jakie usłyszał gdy tylko znalazł się z powrotem na plaży w Meksyku, a przed nim stał wściekły Draco Malfoy.
- Zostałem porwany przez Twojego ukochanego tatusia! - odparował.
- Przez kogo?!
- Przez twojego ojca. Ogłuchłeś czy co?
- Nie, ale nigdy nie śmiałbym nazwać Lucjusza Malfoy'a tatusiem - Draco wręcz wypluł ostatnie słowo jakby było wrednym, jadowitym wężem.
- No cóż, bywa.
- Ale jak to się stało?
- Kiedy ty poszedłeś po coś do jedzenia, Twój szanowny ojciec i podejrzewam, że ktoś jeszcze, zaatakował mnie i teleportował do Malfoy Manor, a tak dokładnie do lochów. Voldemort deportował się do mnie i ochronił przed zaklęciem i zabrał do zamku, a następnie wysłał tutaj.
- Och, jak się czujesz? - coś co zabrzmiało w głosie Draco jak troska, na pewno nią nie było, ponieważ był to właśnie Malfoy i ostatnią rzeczą jaką by się po nim spodziewał było by właśnie to uczucie. A może Draco zaczynał się zmieniać?
- Czyżbym usłyszał troskę w twoim głosie? - podchwycił wątek Harry.
- Nie. - Draco spuścił głowę tak, żeby Harry nie widział, że się rumieni. - Po prostu wiem, co by mi zrobił Czarny Pan, gdyby coś Ci się stało - nieskładnie tłumaczył się Malfoy.
- Dobra, weź się nie tłumacz, bo i tak ci to nie wychodzi. - Przyciągnął Blondyna do siebie i pocałował.
- A tak na serio nic ci nie jest? Martwiłem się - Harry chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał go palec Draco na swoich ustach. - Na prawdę się martwiłem - nie dane było mu skończyć, bo Harry wykorzystał chwilę wahania Draco i znowu przyciągnął go do pocałunku i po chwili wylądowali na piasku obściskując się.
- Wiesz... trochę... mi... zimno - Harry zdołał powiedzieć pomiędzy pocałunkami.
- To chodź do pokoju - mówiąc to Draco oderwał się niechętnie od Złotego Chłopca i podniósł się oferując mu pomoc we wstaniu.
- Dobrze, ale najpierw idziemy się napić. - Zaklęciem zmniejszył ich rzeczy i wysłał do pokoju. Złapał Draco za rękę, i pociągnął w stronę baru gdzie czekał na nich stolik, zastawiony alkoholem, razem z ich znajomymi, których tutaj poznali.
Siedzieli w barze do drugiej w nocy kiedy do pokoju poszedł Lionel. Amerykanin, który przyjechał tu szukając pracy, ale na razie cały czas schodzi mu tutaj na balowaniu. Harry i Draco wstali od stołu i chwiejnym krokiem udali się do pokoju. Harry jako ten bardziej trzeźwy, majstrował przy zamku w celu otworzenia drzwi. Po pół godzinie odniósł sukces i wtoczył się razem z Blondynem do pokoju. Standardowo uzgodnili, że dywan jest równie wygodny co łóżko i położyli się na nim wtulając się w siebie nawzajem i zasypiając.

oOo

Stał w sali tronowej w swoim zamku. Czekał, aż przybędzie jeden z jego najwierniejszych sług, który jakiś czas wcześniej zapowiedział się, że ma dla swojego pana prezent. Voldemort wiedząc jaki to prezent i zdając sobie z tego sprawę, że niespodzianka uciekła, czekał na to, jak z tego wyplącze się Lucjusz Malfoy.

oOo

Następnego dnia, z ogromnym kacem, poszli na bazar kupować pamiątki dla znajomych. Draco kupił bransoletkę z wężem i wygrawerowanym M na odwrocie, a dla Harry'ego, jako prezent urodzinowy, małego węża o zielonych oczach takich samych jakie posiada Potter. Harry natomiast kupił dla Remusa wielkie sombrero, dla Voldemorta szkatułkę ze srebrną czaszką na wierzchu z mnóstwem zaklęć chroniących zawartość, dla Draco figurkę z obsydianu prezentującą jedno z wielu bóstw, które według legendy zamieniało się w srebrnego smoka miłości, a dla siebie kupił amulet mający chronić go przed koszmarami w nocy i pechem wciągu dnia. Po udanych zakupach, poszli odnieść rzeczy do pokoju i udali się jak zwykle na plażę.
Nie zdawali sobie sprawy, że kilka tysięcy kilometrów od nich pewien blond włosy mężczyzna płaszczy się przed swoim panem chcąc uniknąć kary za swoją nieodpowiedzialność.
- Jak to uciekł?! - wściekłość Voldemorta powoli osiągała poziom furii.
- Panie, ktoś mu pomógł. Deportował się do lochu Malfoy Manor, od razu do celi chłopaka tak jakby wiedział gdzie on się znajduje, zablokował moje zaklęcie i pozbawił mnie przytomności. Jak się obudziłem nikogo już nie było.
- A co Ty sobie myślisz? Że czekaliby, aż się obudzisz żeby powiedzieć Ci, że wychodzą i proszą o zamknięcie za nimi drzwi?! Dodatkowo, zadanie dla bystrzaka, możesz mi wyjaśnić jakim cudem ktoś teleportował się, jak to ładnie określiłeś, od razu do celi chłopaka, pomimo silnych zaklęć ochronnych i antydeportacyjnych nałożonych wokoło posiadłości? Poza tym, z tego co wiem to twoja "twierdza" jest nienanoszalna i dostać się tam może tylko ktoś, kto wie gdzie ona jest, mam rację?
- Nie wiem, Panie. Tak, Panie – spuścił głowę nie chcąc patrzeć w oczy Czarnego Pana przepełnione pogardą, wściekłością i drwiną.
- To się dowiedz i patrz mi o oczy jak ze mną rozmawiasz – syknął na co Malfoy się wzdrygnął, ale podniósł głowę patrząc w krwiste oczy swojego mistrza. Tom wpatrywał się w stalowo-szare oczy mentalnie śmiejąc się czystym, ironicznych śmiechem. – Złapcie w końcu tego chłopaka, ale tym razem przyprowadźcie go od razu do mnie.

oOo

Drugi tydzień wakacji miną spokojnie jeżeli można tak nazwać ciągłe ganianie za Draco na plaży, nie przespane noce (wszystko przez alkohol) podtapianie się nawzajem, zabawy w piasku i codzienny kac. Harry obawiał się, że w tym tempie zanim wróci do zamku będzie alkoholikiem, bez szans na wyjście z nałogu. Coraz bardziej tęsknił za Tomem. Rzadko rozmawiali i nie wiedział co jest tego przyczyną.
Czym się martwisz? – przemyślenia przerwał mu głos Toma rozlegający się w jego głowie.
A Ty skąd wiesz, że się martwię?
Wyczuwam Twój smutek.
Tęsknię - zdołał wykrztusić i w tym samym momencie pożałował, że w ogóle się odezwał.
Za mną? - Tom nie zdołał zamaskować zdziwienia.
Nie wiesz, z Śmierciożercami, którzy mnie w tedy porwali. - Harry miał ochotę walnąć kogoś bardzo nie miłą klątwą, ale na szczęście nie było nikogo w pobliżu.
Ale o co Ci chodzi?
Nie wiem co się z Tobą dzieje. W ogóle się nie odzywasz, Mart – przerwał mu śmiech, nie ironiczny, ale całkiem szczery śmiech. – Hej! To nie było śmieszne! – zablokował swój umysł i poczuł jak Tom stara się przebić przez jego marny, prowizoryczny mur wokoło umysłu. Całą swoją złość przelał na utrzymanie bariery. Poczuł, że ucisk zelżał, a po chwili całkowicie zniknął. Otworzył oczy, które nieświadomie zamknął i przez łzy zobaczył parę srebrno-szarych oczu wpatrujących się w niego z troską i niemym pytaniem.  Opowiedział Draco co się stało, a ten przytulił go, pocieszył, że dobrze postąpił i dla poprawienia humoru poszli na plażę.

oOo

- Nie chcę tam wracać!
- Dlaczego?
- Bo, bo… nadal jestem na niego wkurzony. - Nadal nie rozmawiał z Tomem od czasu kłótni. Co jakiś czas Tom prosił go, napierał na jego mury by ten go wpuścił, ale jak Harry się na coś uprze to nie ma mocnych.
- Ale masz mnie. Nie musisz się do niego nawet odzywać.
- Zostańmy tutaj jeszcze… - nie dokończył, ponieważ poczuł, ze ktoś dobija się do jego umysłu. Wyczuł sygnaturę magii Toma. Pierwszy raz Tom napierał tak mocno.
- Harry! Harry! – Malfoy krzyczał jego imię, potrząsał ramieniem, lecz on już nic nie słyszał i nie czuł. Po chwili stracił przytomność.
Draco zaklął szpetnie, przerzucił Harry'ego przez bark i zaniósł do pokoju. Położył go na łóżku, przykrył kołdrą i sam położył się obok niego. Koło drugiej w nocy Harry poruszył się, ale nie odzyskał przytomności, a Draco zmęczony czuwaniem zasnął.

oOo

Kingsley szedł korytarzami ministerstwa magii.
Mieli problem. Bardzo poważny problem. Harry Potter jakby zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widział od trzech tygodni, nie mogli go namierzyć nawet w momencie, kiedy namiar jeszcze działał. Na ich nieszczęście osoba, która mogła wiedzieć cokolwiek o miejscu pobytu chłopaka nagle zniknęła.
- Albusie, dowiedziałeś się czegoś? - zapytał z nadzieją w głosie pomimo tego, że znał odpowiedź.
- Niestety. Nikt go nie widział. Nawet nie możemy zlokalizować go po namiarze.
- Namiar znika w szesnaste urodziny.
- Wiem, ale ludzie którzy go porwali, zrobili to przed jego urodzinami, więc powinniśmy być w stanie go namierzyć, chyba że mieli przy sobie silny, czarno magiczny przedmiot, który zagłusza namiar.
- Z tego co powiedziałeś wynika, że porwali go… - nie dane mu było dokończyć, ponieważ drugi czarodziej uciszył go gestem ręki. - Przecież oni są po naszej stronie! - krzyknął oburzony Kingsley.
- Wiem jak to brzmi, ale mam jeszcze jedną propozycję kto go mógł porwać.
- Chyba nie myślisz, że to… - ponownie nie dokończył uciszony przez starszego czarodzieja.
- Tak, niestety chyba nie ma innej możliwości. Musimy jak najszybciej odszukać chłopaka, jeżeli jeszcze żyje.

oOo

- Harry! Obudź się! – poczuł jak ktoś potrząsa go za ramię. – Harry! Hej, wstawaj!
- Hmmm… głowa mnie boli. - Spojrzał na zegarek. Była dopiero jedenasta. - Czemu budzisz mnie tak wcześnie? Życie ci nie miłe?
Zamiast odpowiedzi został uściskany i wycałowany.
- Hmmm... Powinieneś mnie tak budzić, a nie jakimś barbarzyńskim potrząsaniem za ramię - stwierdził w zamyśleniu Harry za co dostał poduszką.
- Ej, to ja tu jestem ten arystokrata, a nie ty - dopominał się o swoje Malfoy. - Poza tym należało ci się po tym co wczoraj zrobiłeś.
- Nic nie zrobiłem. Pamiętam... a właściwie to nie pamiętam jak się tutaj znalazłem.
- Skoncentruj się. Mówiłeś żebyśmy zostali tutaj jeszcze, ale nie dokończyłeś.
- Aaa... Tom chciał wedrzeć się do mojego umysłu siłą - odpowiedział po chwili zastanowienia Harry.
- Ale już wszystko okey?
- Tak, poza tym, że mnie głowa boli.
- To wstawaj śpiochu. Powinienem mieć na to jakiś eliksir. A potem nie wymigasz się od wycieczki na basen.
- Już się boję - i zaniósł się śmiechem za co oberwał poduszką, co rozpoczęło dość długą bitwę na poduszki, która skończyła kapitulacją Harry'ego, któremu skończyły się poduszki.

____________________________________________________
avis - wyczarowuje małe, rozćwierkane ptaszki.
tarantallegra - zaklęcie zmuszające przeciwnika do niekontrolowanych pląsów nóg.
ageretur morsus - z łac. ageretur - leczący, morsus - ugryzienia

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział I


Było około drugiej w nocy kiedy obudził go dziwny hałas dochodzący z kuchni na Grimmauld Place 12. Odruchowo wziął do ręki różdżkę i zszedł na dół. Gdy tylko stanął obiema nogami na parterze ogarnęła go ciemność.
Obudził się w czymś… miękkim? Rozejrzał się dookoła. Faktycznie leżał w ogromnym łóżku z czarno-zieloną pościelą. Ściany były w odcieniach zieleni, srebra i czerni. Niewątpliwie właściciel był Ślizgonem. Naprzeciwko łóżka stało wielkie, mahoniowe biurko zasłane papierami i książkami. Na lewo od niego, pod ścianą stały półki sięgające sufitu zastawione książkami od ziemi do samej góry. Po grzbietach książek mógł osądzić że miały około dwustu lat o ile nie więcej. Wiele z nich było napisanych nieznanym mu językiem, bo nie mógł odczytać tytułu. Jedna z nich przyciągnęła jego wzrok. Była zielona i miała złote zdobienia. Tytuł głosił, iż była to Czarnomagiczna książka o najmocniejszych eliksirach. Obiecał sobie w duchu kiedyś do niej zajrzeć. Leniwie oderwał od niej oczy i spojrzał w górę. Pod sufitem zawieszone były świece, jedyne źródło światła w tym pokoju, nie licząc pomarańczowych promieni zachodzącego słońca wpadających przez wielkie okna.
Ciekawe ile spałem?
Około dwóch dni - wzdrygnął się kiedy usłyszał głos rozlegający się w jego głowie. Był zbyt zaszokowany tym, żeby zareagować jakkolwiek. Zadał pytanie które pierwsze przyszło mu na myśl: 
Kim jesteś? - natychmiast zganił się w myślach. Powinien uciekać, a nie czuć się oczarowany głosem drugiej osoby. Ona go przyciągała i nie chciała puścić. Czuł się tak bezpiecznie i na miejscu. Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu, bo osoba mu odpowiedziała, ale nie tego oczekiwał.
Nie poznajesz mnie - usłyszał zawód w głosie rozmówcy.
Nie za bardzo - powiedział zgodnie z prawdą. Nie domyślał się z kim mógł by rozmawiać teraz, kto mógł go pować i w dodatku rozmawiać z nim telepatycznie... Coś jednak mu zaświtało, ale nic chiał w to uwierzyć. Gdyby to był Voldemort to zabiłby go bez pytania, bez żadnego wyjaśnienia czy próby zrozumienia. Leżałby teraz pewnie w sali tortur przed Wewnętrznym Kręgiem i zwijał się z bólu pod wpływem Cruciatusa. 
Jestem Twój tak jak Ty jesteś mój… Jesteśmy stworzeni dla siebie nawzajem. To bardzo stara magia, o wiele za stara, żeby można było ją tak wytłumaczyć… - rozmówca powiedział ignorując to o czym Harry myślał. Chyba chłopak, z tego co myślał, nawet nie chciał dopuścić do siebie myśli o tym, że jednak rozmawiał z Voldemortem,  a on to wszystko słyszał. 
Ale kim jesteś? - nie dawał z wygraną.
Kimś kogo nie chcesz spotkać, znać, ktoś kto umiera przez Twoją ignorancję i ufanie niewłaściwym ludziom.
Tom? - a więc jednak. Pewnie teraz zabierze go na tortury i pokaże swoim zwolennikom jaki to Harry Potter jest naiwny i głupi. Będzie się z niego śmiał i poniżał publicznie. Mógłby znieść tortury ale nie wyśmiewanie. Jego dziecinne rozmyślania przerwał spokojny głos Toma.
Tak Harry.
Pokaż się - powiedział wbrew sobie. Chciał teraz krzyczeć uciekać, ale coś go trzymało na miejscu. Nie mógł a raczej nie chciał się stąd ruszać. Było mu tutaj tak dobrze.
Myślałem, że będziesz chciał stąd uciec, jak tylko się dowiesz kto Cię trzyma.
Chcę uciec, ale nie mogę -  do głosu dał radę dojść rozsądek, ale nie na długo. - Na razie chcę się chyba dowiedzieć, dlaczego ryzykowałeś złapanie przez zakon Twoich najwierniejszych sług.
Nie wysyłałem na Ciebie moich ludzi - czy to co usłyszał w głosie Lorda to aby rozbawienie? Niemożliwe świat się wali! Voldemort się śmieje... Uciekajcie ludzie! Nie mógł zobaczyć Toma ale wyczuł jego rozbawienie. - Powiedzmy, że ktoś kto chce zostać moim sprzymierzeńcem, żeby mi się przypodobać, porwał Ciebie i przyniósł mi jako podarunek, a że był to prezent to nie należy odmówić prawda?
Ale dlaczego ryzykujesz trzymając mnie tu?
Ponieważ… - wyszedł zostawiając w powietrzu niewypowiedziane słowa, dzięki czemu Harry chciał zostać tu jeszcze bardziej niż wcześniej.

oOo

Minęły trzy dni od porwania Harry' ego. Właśnie trwało zebranie zakonu na Grimmauld Place 12. Wszyscy, oprócz Mistrza Eliksirów, wpatrywali się w Dumbledore.
- Co my teraz zrobimy, gdzie on może być Albusie? - spytała Molly.
- Nie wiem moja droga - odpowiadał po raz setny Albus z miną dobrotliwego starca chcącego uratować cały świat. - Musimy zadbać, żeby nikt się nie dowiedział, że Harry zniknął. Jeżeli to wycieknie do Proroka, to już nic nie uda nam się dowiedzieć bez kontroli prasy i ministerstwa. Poza tym w magicznym świecie zapanuje chaos. Severusie, nie widziałeś przypadkiem Harry'ego u Voldemorta na zamku?
- Nie, ale nawet jeżeli chłopak by tam był, to nikt prócz Czarnego Pana by o tym nie wiedział.
- Dlaczego tak myślisz?
- Ponieważ Czarny Pan ma plany co do chłopaka.

oOo

- Co ON tu robi?
- Aktualnie mieszka.
- A co? On nie ma własnego domu, że musi wykorzystywać Twój zamek? Chwalił się w szkole, że ma wielką posiadłość. Poza tym on jest dupkiem. Nie będę przebywał z nim pod jednym dachem!
- Będziesz i nie ma dyskusji! – wkurzyło go zachowanie chłopaka. To jego dom i nikt nie będzie mu mówił co ma robić.  – Chyba, że chcesz wrócić do ukochanego dyrektorka.
- Nie zrobisz mi tego – bardziej stwierdził niż zapytał ze strachem w głosie wiedząc, że jest w stanie to zrobić. Popatrzył w jego oczy i już znał odpowiedź, a raczej pojawiła się ona w jego umyśle. – No niech Ci będzie.
- Masz się z nim zaprzyjaźnić. Spróbujcie zacząć od nowa. Nowe życie, nowi przyjaciele, nowy świat. Pomyśl o tym.

oOo

Spotkajmy się o po kolacji przy wejściu do ogrodu – głosiła wiadomość, którą dostał przed chwilą przez sowę. Zastanawiał się, czy zignorować wiadomość, wiedząc od kogo ją dostał. Mimo tego, że jego rozsądek był na nie, postanowił pójść i dowiedzieć się o co chodzi. Był przecież Potter'em i straciłby ostatnie co mu teraz pozostało, czyli honor, gdyby nie podniósł rękawicy rzuconej prze fretkę... Draco. Tak, musiał się przyzwyczaić do mówienia do niego po imieniu, a najlepiej zacząć od samego siebie.
Siedział na ławce przy wejściu do ogrodu i wpatrywał się w zachodzące słońce. Kątem oka zauważył, że ktoś się do niego zbliża.
- Mogłem się domyślić, że to ty wysłałeś wiadomość.
- Chyba nie miałeś zbyt wielu możliwości wyboru, co? – zapytał z ironią głosie Draco.
- No w sumie to nie – nie podjął wyzwania rzuconego przez Blondyna. W końcu to on go tu zaprosił. – O czym chciałeś pogadać, bo domyślam się, że nie chciałeś się tu ze mną spotkać, żeby oglądać zachód słońca.
- Z tobą? Za kogo ty mnie masz? - rozbawienie wkradło się w głos Draco, a on nie zdążył go zamaskować, przez co zgarnął zdziwione spojrzenie Harry'ego.
- Za cholernego arystokratę, który chowa prawdziwą twarz za maską ironii, wyższości i pogardy w stosunku do wszystkich ludzi na świecie. Tak naprawdę jesteś jeszcze tylko dzieckiem, którego ojciec tylko uczył jak napluć większym na głowę, a nawet nie powiedział, że istnieje coś takiego jak miłość, przyjaźń...
- Wiem co to przyjaźń! – przerwał mu wzburzony Blondyn. Tak, trafił w jego słaby punkt.
- Tak? Czy przypadkiem w twoim słowniku występuje w pojęciu osoby którą się wyzyskuje do własnych celów, a gdy ma problem to niech sobie sama z nim radzi? Ja ci powiem, że przyjaciele zostają z tobą na zawsze, cokolwiek zrobisz lub powiesz. Nie zostawią cię z problemami wiedząc, że mogą na ciebie liczyć w podobnej sytuacji. To jest przyjaciel. Nie ktoś kto jest z tobą tylko dla pozycji lub bogactwa, ale żeby ci pomóc.
Nie wiedział co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów i to jeszcze przez cholernego Złotego Chłopca.
- Dzięki za przybliżenie swoich doświadczeń.
- Ależ proszę, przyjemność po mojej stronie. Więc może w końcu powiesz, w jakim celu mnie tu zaprosiłeś?
- Chcę zacząć od początku - powiedział spuszczając głowę. Zdziwił się kiedy nie usłyszał pogardy w głosie Złotego Chłopca, tylko szczere zdumienie i śmiech.
- Wielki Draco Malfoy przeprasza?
- Nie, ale Czarny Pan kazał mi się z tobą pogodzić - odpowiedział chcąc wytłumaczyć swoje zachowanie.
- Pewnie zareagowałeś krzykiem i wściekłością jak dowiedziałeś się, że będę tu mieszkał, co? - Harry nie mógł już powstrzymać i wybuchnął śmiechem ku zdziwieniu Draco.
- Coś takiego. Domyślam się, że ty zareagowałeś podobnie?
- Tak, trochę się na mnie wkurzył. To może zacznijmy tak jak to powinno się wydarzyć pięć lat temu. Jestem Harry Potter – wystawił rękę przed siebie.
- Nazywam się Draco Malfoy – uścisnął rękę ofiarowaną mu przez drugiego chłopaka.
- Miło mi poznać.
Ruszyli ramię w ramię w stronę zamku nie wiedząc co ich czeka. Wspólna przyjaźń może okazać się najlepszą rzeczą jaka ich spotkała, a może przekleństwem ciążącym na ich barkach przez resztę życia.

oOo

Ćwiczył z Draco już kolejną godzinę. Tym razem skupiali się na zaklęciach czarno-magicznych z książki udostępnionej przez Toma.
- Zróbmy przerwę, proszę – zdołał wyszeptać Harry zanim upadł na podłogę z wycieńczenia.
- Weź mi nie mdlej, co? Nie chce mi się ciebie nosić na drugi koniec zamku.
- A od czego są zaklęcia? – zapytał z rozbawieniem zielonooki.
- Nie wiem, ale zawsze w trakcie drogi można kogoś upuścić przez przypadek.
- Spróbowałbyś.
- A co mi zrobisz, jak ledwo możesz się ruszać?
- Mam różdżkę i nie zawaham się jej użyć.
- Oj, jak się boję.
- To lepiej zacznij.
- Nie marudź tylko wstawaj. Jestem głodny.
- Zawołaj skrzata.
Usłyszał trzask i przy nim stał Morek.
- Morek do usług. Czego panicz sobie życzy?
- Ja niczego, ale panicz Draco jest głodny.
- Mam ochotę na szarlotkę.
- Morek już przynosi.
- To może ja też poproszę – mówiąc to zaczął się podnosić z podłogi.
Zdążył wstać i podejść do blondyna gdy przed nimi pojawił się Morek z talerzykami z ciastem.
- Dziękuję, możesz iść – po tych słowach skrzat aportował się z pomieszczenia.
- Wyśmienitą mają szarlotkę – pochwalił Draco.
- Masz rację, ale powinni dać więcej cynamonu.
- Jak uważasz, mi smakuje.
- Co wy robicie?
- Mamy przerwę nie widać?
- A jak zaklęcie? Umiesz już je rzucić?
- Powoli, jest bardzo wyczerpujące.
- A wiesz skąd się wzięło, z czego pobiera energię?
- Niekoniecznie.
- Otóż zaklęcie sugentem anima wysysa duszę ofiary i przekazuje jej magię do osoby rzucającej zaklęcie. Jest to bardzo ciekawa magia, ponieważ zaklęcia nie da się przerwać. Ofiara chodzi, myśli, żyje, pracuje normalnie mimo tego, że umiera. Zaklęcie działa, powoli wwiercając się w duszę oraz magiczny rdzeń. Trwa to około tydzień, a po upływie tego czasu idzie spać i się nigdy nie budzi.
- To skąd mam wiedzieć, że rzucam je poprawnie? - zapytał Harry mimo tego, że wiedział co usłyszy.
- Mam znaleźć ci ofiarę? Wydaje mi się, że nie chcesz tego próbować na ludziach. Naucz się poprawnie wypowiadać formułę i robić odpowiednie ruchy różdżką. Jak się nauczysz, to będziesz wiedział, że robisz poprawnie – wypowiedziawszy te słowa wyszedł z sali treningowej.
- Odechciało mi się uczyć tego zaklęcia z tobą. Jeszcze przypadkiem wymsknie Ci się w moją stronę i się nie pozbieram - zażartował Draco, jednak w jego głosie dało się wyczuć wahanie i lekki strach.
- Nie masz się o co martwić. Nie krzywdzę przyjaciół – tak, mógł Malf… a nie, przepraszam Draco, traktować i nazywać przyjacielem. Mógł mu wszystko powiedzieć, mimo tego że znają się tylko tydzień. Gdyby ktokolwiek z zewnątrz popatrzył na nich, powiedziałby, że znają się co najmniej kilka lat. – Ćwiczymy dalej?
- Tak może lepiej zacznijmy zanim Czarny Pan znowu tu przyjdzie i nam się oberwie za lenistwo – rozpoczęli ćwiczenia przy akompaniamencie śmiechu.

oOo

- Tooom!- rozległ się krzyk Harry'ego po zamku Lorda.
- Czego?
- Nudzi mi się!
- To się poucz. Jutro mamy zajęcia.
- Nauczyłem się już – jęknął chłopak.
- Tak?
- Tak.
Obronił się przed lecącym w jego stronę zaklęciem. Posłał w stronę starszego czarodzieja dość nieprzyjemną klątwę, której nauczył się wczoraj. Ten niestety ją odbił i posłał Harry'ego na ścianę.
- Uczyłeś się?
- Tak!
- Na pewno?
- Tak.
- A nauczyłeś się?
- No.
- To teraz musisz poćwiczyć refleks. I pamiętaj, że jak rzucisz zaklęcie to nie znaczy, że wygrałeś, bo ktoś może je zablokować i wysłać w Ciebie taką na przykład Avadę. Musisz się pilnować i być czujnym w każdym momencie walki, aż nie będziesz pewny, że przeciwnik nie żyje, albo jest trwale uszkodzony.
- Dobra, idę poćwiczyć. A jak spotkasz Draco to przekaż mu, żeby wpadł do sali treningowej, ok?
- Nie wymagasz za wiele?
- Oj no nie bądź taki! Proszę - zrobił słodkie oczka.
- Nie działa to na mnie – po chwili namysłu dodał: - Dobra jak spotkam to przekaże.
- Dzięki - rzucił mu się na szyję.
-Musisz to robić? - zapytał z uśmiechem.
-Tak, kocham się przytulać.
Posłał mu jeden z tych rozbrajających uśmiechów i puścił się biegiem na drugi koniec zamku do sali treningowej. Zachowywała się ona podobnie do Pokoju Życzeń. Pojawiało się w niej to, co dana osoba potrzebowała do ćwiczeń. No może oprócz żywych ludzi i zwierząt.
Gdy tylko Harry przekroczył próg sali poleciało w jego stronę kilka zaklęć. Oczywiście była to tylko drętwota, jednak mimo wszystko nie chciał nią dostać, więc odruchowo stworzył tarczę. Wysłał dwa zaklęcia w stronę manekinów, które pod wpływem zaklęcia rozsypały się na proch. Kolejnych przeciwników unieruchomił, bądź zdezintegrował. Nagle w jego stronę poleciało zaklęcie mrożące. W ostatniej chwili uskoczył posyłając w odwecie zaklęcie łamiące kości. W ostatniej chwili przeciwnik utworzył tarczę. Harry nie zdążył obronić się przed nadlatującym zaklęciem snu i pozostała tylko ciemność.

oOo

- Remusie, wiesz gdzie jest Harry?
- Nie wiem, ale nawet jak bym wiedział, to bym nie powiedział.
- Ale o co chodzi?
- O co? O to, że to tylko dziecko, a Ty robisz z niego rycerza jasnej strony, który ma stawić czoło Czarnemu Panu. On ma tylko 15 lat!
- Takie jest jego przeznaczenie – nie, nie podda się, musi przekonać Remusa, żeby został po jego stronie.
- Przeznaczenie? Przez tą głupią przepowiednie zginął Syriusz! - odparował, wściekły na Albusa.
- Wiem, mi też jest przykro.
- Nie wiem co Ci jest, ale ja wypisuje się z tego interesu – mówiąc to zbliżał się do drzwi od kuchni. Gdy był już poza kuchnią rzucił się biegiem w stronę drzwi wejściowych.
Wypadł na ulicę i nie zważając na deszcz pobiegł do najbliższego pubu. Nie chciał słyszeć o całym magicznym świecie. Chciał zapomnieć o Syriuszu, o Harrym, o Albusie, o wszystkim.
Usiadł przy barze i zaczął pić. Po piątej lub szóstej kolejce zapomniał. Nie wiedział gdzie jest, kim jest, co robi i po co. Nie chciał wiedzieć. Koło godziny drugiej w nocy wrócił do Kwatery Głównej i udał się od razu do swojego pokoju, dziękując Merlinowi, że nie spotkał po drodze nikogo z Zakonu.

oOo

Obudził się z potwornym bólem głowy. Światło raziło go po oczach, Molly tak głośno tłukła się w kuchni. Po omacku zaczął przeszukiwać szafkę nocną w celu odszukania eliksiru na kaca. To była jedyna rzecz jaka mogła mu teraz pomóc. Nie chciał nic więcej.
Kiedy wymacał ukochaną fiolkę odkorkował ją i wlał całą zawartość do gardła. Po chwili zniknął ból głowy, światło przestało być tak wkurzające, nawet odgłosy dochodzące z kuchni stały się cichsze. Spojrzał na zegarek wiszący nad kominkiem. Nie zdziwił się, że jest godzina piętnasta. Idealny czas na obiad.

oOo

Obudził się w sali treningowej. Patrząc przez okno mógł stwierdzić, że przespał cały dzień. Od kogo dostałem zaklęciem snu? Jednak nie dane mu było zastanawiać się nad tym długo, ponieważ do pokoju wszedł Voldemort.
- Chodź.
- Po co? - bolała go głowa najprawdopodobniej od upadku.
- Musisz napisać list.
- Ja?
- No chyba nie ja?
- Do kogo?
- Do Twojego ukochanego wilkołaka.
- Ok. Ale musi być jakiś haczyk, prawda?
- Tak. Musisz przekonać go, by użył świstoklika i przeniósł się tu jutro o północy.
- Dobra. Daj mi kartkę, pióro, kałamarz i świstoklik.
- Ale jesteś wymagający. Nie masz swoich?
- Pióro i kałamarz mam w kufrze, ale kartkę musisz mi dać.
- No dobra. Chodź do mojego gabinetu.
Resztę drogi przebyli w milczeniu.

oOo

Drogi Remusie
Nie martw się o mnie. Jestem cały i zdrowy. Znalazłem przyjaciela. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to prawda. Przesyłam Ci świstoklik, który zabierze Cię do miejsca w którym się ukrywam. Aktywuje się jutro o północy. Nie zapomnij ubrać pantofelków. Nie no żart. Udziela mi się humor osoby siedzącej obok mnie. Nie mogę zdradzić za dużo. Wszystkiego dowiesz się jak już tu będziesz. Mogę się założyć, że będziesz bardzo zdziwiony. Muszę zapewnić Cię, że mam się doskonale, czuję się bezpiecznie i przynajmniej sypiam w miarę dobrze. Czekam na Twoje przybycie.
Twój Harry

- Mam iść po Hedwigę? - zapytał mimo tego, że znał odpowiedź. Odkąd się tu znalazł wysłał dwa listy do swoich przyjaciół i nigdy nie używał Hedwigi. Myślał, że może teraz będzie mógł.
- Nie, lepiej weź mojego ptaka. Twoją sowę mógł by ktoś przechwycić.
- Dobrze - powiedział niechętnie. Hedwiga mogła latać na terenie posiadłości. Chociaż tyle, że nie siedziała cały czas w klatce, bo chyba by zwariowała. - Mam takie pytanie. Wiesz może kto rzucił we mnie zaklęciem snu?
- Skąd mam to wiedzieć, jeżeli mnie tam nie było?
- Nie wiem, może stąd, że wiesz wszystko co się dzieje w Twoim zamku.
- A co ja wyrocznia w Delfach?
- No dobra. Idę poszukać Draco.
- Jest w ogrodzie.
- A jednak wiesz...
- Nie, po prostu lubi tam przesiadywać.
- Dzięki za informacje.
- Proszę – niestety Harry nie usłyszał odpowiedzi, ponieważ rzucił się biegiem w stronę drzwi na taras, przez który było bezpośrednie połączenie z ogrodem.
____________________________________
sugentem anima – z łac. wysysanie duszy

czwartek, 24 stycznia 2013

Prolog


Siedział na parapecie w najmniejszym pokoju jaki kiedykolwiek widział. Wpatrywał się w gwiazdy, a szczególnie w tą jedną, która świeciła dla niego. Od wydarzenia w ministerstwie nie przespał żadnej nocy. Budził się co kilka godzin z krzykiem. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nie miał do kogo zwrócić się o pomoc. Jedyna osoba, która go kochała, zginęła i już nigdy nie wróci.
- Jestem szalony - powiedział do siebie biorąc książkę, kartkę oraz pióro z kałamarzem i ponownie siadając na parapecie. Położył książkę na nogach i zaczął pisać.
Drogi Tomie Riddle... Drogi? Do Voldemorta? Chyba zwariowałem, może powinienem napisać Tani Tomie... Nie, to też nie pasuje... A może, może hmmm... Kochany Voldemorcie? Nie to odpada, Voldi jak to przeczyta to padnie na zawał, a tego bym nie chciał. Chyba jednak zostane przy Drogim, może poczuje się troche wyróżniony...
Drogi Tomie Riddle
Pewnie domyślasz się kto do Ciebie pisze. Nie spodziewałeś się tego co nie? Mam propozycje nie do odrzucenia. Zabij mnie.
Szczerze chciałbym widzieć Twoją minę w momencie kiedy czytasz ten list. Pewnie zastanawiasz się dlaczego chcę przestać istnieć? Odpowiedź jest bardzo prosta. Znudziło mi się bycie chłopcem na posyłki. Wszyscy żądają ode mnie bym zabił największego czarnoksiężnika naszych czasów. Ja się pytam czym? Expeliarmusem? Drętwotą? To jest po prostu śmieszne. Dumbel myśli że ja nie wiem co on planuje. Ale to aż nazbyt dobrze widać. Mam się wystawić a kiedy Ty mnie zabijesz on wyjdzie i jako bohater pokona Cię i zostanie ogłoszony największym czarodziejem. Myślę że nie jesteś zdziwiony tym co teraz napisałem, ale taka jest prawda. W czerwcu także dowiedziałem się że jestem Twoim horkrusem. Szok? Obejrzałem, przez przypadek, wspomnienia Snape i nie mogłem uwierzyć. Ale pogodziłem się z tym. Kolejną rzeczą o jakiej nie wiedziałem ja, a ten stary piernik wiedział, to przepowiednia. Gdyby mi powiedział, to nie leciałbym jak głupi do ministerstwa… Przez to zginął Syriusz. Tak, to kolejny powód dla którego chce zginąć. Po prostu czuję się winny. To chyba wszystko. Wyszedł z tego jeden wielki melodramat. Pewnie masz ze mnie uciechę, jak to Złoty Chłopiec się wyżala Voldemortowi, ale i tak chce żebyś mnie zabił, więc mam to wszystko gdzieś.
Zainteresowany moją propozycją? Czekam na odpowiedź, albo jak najszybsze porwanie z tej zatęchłej dziury, którą mam nazywać domem.
H.P.

Patrzył za oddalającą się sylwetką Hedwigi.
Obyś doleciała, moja kochana, i wróciła bezpiecznie - pomyślał kiedy sowa zniknęła z pola widzenia.

oOo

Siedział w pokoju na swoim zwyczajowym miejscu i patrzył w gwiazdy, czekając na choćby najmniejszą odezwę od Czarnego Pana. Minęły dwa dni odkąd wysłał do niego list. Nie wiedzieć czemu bardzo chciał dostać odpowiedź. Nie wiedział co ma ze sobą robić. Wujostwo dawało mu codziennie nową listę zadań na każdy dzień. Sprzątanie, prasowanie, gotowanie, mycie, praca w ogrodzie, a jadł tyle co nic. Nie wytrzymam tego dłużej. Podskoczył kiedy ktoś zaczął się dobijać do drzwi domu przy Privet Drive 4.
Otwórz ktoś w końcu - zaczął się denerwować. Już miał zejść gdy usłyszał huk i jedno zaklęcie, którego nie chciał usłyszeć nigdy więcej. Nie ruszył się z parapetu póki nie usłyszał jak ktoś woła go po imieniu. Rozpoznał głos.
Remus - pomyślał szczęśliwy.
Szybko zbiegł na dół i nie patrząc na martwe wujostwo i kuzyna podszedł do wilkołaka i się do niego przytulił.
- Hej młody.
- Hej Remus.
- Wiesz co tu się stało?
- Nie, siedziałem u siebie w pokoju i ktoś dobijał się do drzwi. Już miałem zejść, ale usłyszałem, że wywarzyli drzwi zaklęciem i zabili Dursley' ów. Dziwię się, że nie przeszukali domu, a jestem pewny, że wiedzieli, że siedzę na górze.
- Na całe szczęście nic Ci nie jest.
- Tak, mam szczęście - powiedział spuszczając głowę i żałując, że to nie on został zabity. A tak bardzo tego chciał. Nawet napisał list do największego postrachu magicznego świata. Czemu go nie zabili, ba wręcz go nie szukali tylko weszli, zabili wujostwo i wyszli…
- Nie płacz. - Remus źle zrozumiał zachowanie Harry' ego.
Harry nic nie odpowiedział. Dał się poprowadzić do swojego pokoju. Spakował wszystkie rzeczy zaklęciem, pomniejszył kufer i klatkę Hedwigi, która aktualnie była na polowaniu i wyszedł za Remusem. Teleportowali się przed dom na Grimmauld Place 12. Nie chciał tu być. Wszystko przypominało mu Syriusza.
Weszli do domu i skierowali się do kuchni. Jak zwykle Molly Wesley rzuciła się na
Harry' ego mówiąc, że schudł, że jest strasznie blady i ma sińce pod oczami. Wcisnęła w niego kolacje. Niestety nie mógł odmówić. Nie pani Wesley.
Po posiłku poszedł do swojego pokoju, który dzielił z Ronem. Kiedy przyjaciel go zobaczył rzucił mu się na szyje pytając czy wszystko dobrze. Harry powiedział mu o wszystkim. No prawie. Nie wspomniał o liście napisanym pewnej nocy do Voldemorta.

oOo

Właśnie odbywało się zebranie Zakonu Feniksa, w którym Harry mógł w końcu uczestniczyć. Minęły 4 dni od ataku na jego „dom". Nikt o tym nie wspominał chyba dlatego, żeby mu o tym nie przypominać. Wszyscy rozmawiali ściszonym głosem i przypatrywali mu się ze współczuciem.
Mam dość! Chcę stąd uciec i nigdy tutaj nie wracać! Nienawidzę Cię Dumbledore. Obyś zginął zjedzony przez… węże. Tak przez węże! Zasługujesz tylko na to. Na żadną litość! krzyczał w myślach, wiedząc że ma racje i mając niejasne przeczucie, że niedługo jego życzenia się spełnią.
- …Harry? - wyrwał go z zamyślenia spokojny głos Albusa.
- Proszę?
- Pytałem jak się czujesz, mój drogi Harry.
- Lepiej nie mogę. Jestem tu trzymany wbrew sobie. Nikt nie chce ze mną gadać, wszyscy patrzą się na mnie jak na ofiarę ze współczuciem w oczach - wszyscy zgromadzeni w kuchni popatrzyli na niego z niedowierzaniem i szokiem wymalowanym na twarzy - myślicie, że tego nie widzę? Nie żałuję, że Dursley'owie nie żyją. Ja się wręcz z tego powodu cieszę. Nie będę wykorzystywany do prac domowych. W końcu będę mógł mieć normalne wakacje w gronie przyjaciół, chyba.
- Ale o czym ty mówisz? - spytał Remus z wahaniem.
- O tym, że Dursley'owie traktowali mnie jak śmiecia, jak nic nie wartą szmatę. Przez całe wakacje pracowałem w ogrodzie lub sprzątałem dom. Kiedy nie chcieli mnie oglądać zamykali mnie na cały dzień w pokoju bez jedzenia, ponieważ nikomu z nich nie chciało się otworzyć mi drzwi.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - Remus nie mógł w to uwierzyć.
- Mówiłem. O wszystkim wiedział Dumbledore. Co roku wysyłał mnie tam pod pozorem ochrony mojej matki, ale ta ochrona przestała działać w dniu kiedy Voldemort odrodził się z mojej krwi, wtedy na cmentarzu. Co głupio teraz co nie, dyrektorze? Zdziwiony? Ależ nie, ponieważ wszechwiedzący czarodziej jasnej strony o wszystkim wiedział i nic nie chciał w tej sprawie zrobić. Bo wszystko było robione dla większego dobra. Mylę się?
Nie usłyszał odpowiedzi, bo pobiegł do swojego pokoju się spakować. Po drodze na schodach słyszał, że ktoś go woła. Chyba Remus. pomyślał, ale nie miał ochoty nikogo oglądać. Otworzył drzwi do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Po kilku minutach kiedy krzyki dochodzące z kuchni ucichły na tyle, by można było usłyszeć własne myśli i po upewnieniu się, że nikt nie zamierza do niego przyjść i go pocieszać i zapewniać, że będzie dobrze zebrał wszystkie swoje rzeczy do kufra, zmniejszył go zaklęciem, włożył do kieszeni i położył się na łóżku czekając, aż ucichną wszystkie rozmowy dochodzące z kuchni. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.