sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział X

Przebywał w nicości od dłuższego czasu i zdążył się do niej przyzwyczaić. Otulała go czernią i pustką. Co jakiś czas migał mu sufit, ale znikał równie szybko jak się pojawił. Czasem słyszał swoje imię wypowiadane przez kilka głosów. Jedne ewidentnie kobiece, inne zaś męskie. Nie mógł się od nich uwolnić. Zasłaniał uszy rękami, ale one jakby rozlegały się bezpośrednio w jego głowie. Prześladowały go. 
Poza tymi głosami było całkiem przyjemnie. Nie czuł głodu, pragnienie było ledwo wyczuwalne, nie był zmęczony... Po prostu całkiem przyjemnie.
Pewnego razu kiedy przechadzał się w czerni zobaczył przed sobą coś. To określenie pasowało najbardziej. Owa rzecz nie miała kształtu, ale była biała. Dzięki temu Harry w ogóle ją dostrzegł. Podszedł powoli do niej i spróbował jej dotknąć. Była gładka w dotyku i przyjemnie ciepła. Potter usiadł obok niej i biała masa jakby się poruszyła. Powoli przysunęła się i oparła o niego. Nie był to wielki ciężar, a dodawał brunetowi otuchy i jakby pomagał przetrwać.
Gryfon w końcu zasnął, a biała masa przekształciła się nieco w coś człowieko-podobnego.
Kiedy Harry uchylił powieki, obok niego siedziała kobieta. Miała czarne jak smoła włosy i takie same czarne oczy. W nich była pustka, której nie można było wypełnić niczym co istnieje na ziemi. Patrzyła się na Harry'ego jakby zastanawiając się, czy chce go zjeść na przystawkę, czy na obiad. Po chwili odwróciła jednak wzrok i zapatrzyła się w dal.
Gryfon przyglądał się swojej towarzyszce. Miała na sobie czarny t-shirt z białym napisem, ale Potter nie był w stanie zrozumieć treści. Na nogach miała czerwone spodnie, a na stopach czarne trampki z białymi sznurówkami. Siedziała bardzo blisko Harry'ego i brunet czuł bijące od niej ciepło.
- Harry - wyszeptała i spojrzała ponownie na zdezorientowanego Gryfona.
- Cze-cześć - wyjąkał, ale nie był w stanie nic więcej powiedzieć.
- Harry, to ja - powiedziała już pewniej.
- K-kto? - zapytał.
- Ty. Ja, jestem tobą... - jej głos ponownie wrócił do szeptu, i pomimo dzielącej ich niewielkiej odległości, ledwo ją słyszał. Pochylił się w jej stronę.
- Ty... mną? - zdziwił się.
- Twoja dusza... Mnie nie chce.
- Ale, jak?
- Normalnie. Wzbrania się. Byłam już prawie tobą, ale twoja śmierć wszystko zniszczyła.
- Moja śmierć? - przerwał jej.
- Oberwałeś Avadą, ale ona cię nie zabiła. Nas nie można tak łatwo zabić...
- Nas?
- Wampirów.
- No tak - odparł Harry jakby dopiero teraz sobie przypomniał, że został ugryziony.
- Twoja dusza walczy. To ona cię woła, ale nie potrafisz się skupić i odpowiedzieć - szeptała nieprzejęta wpatrzonym w nią wzrokiem.
- Walczy? Nie czuję - przyznał.
- Bo nie chcesz. Pozwól mi. Inaczej umrzesz.
- Ja... Ja pozwalam - wyszeptał w odpowiedzi.
Zobaczył jak oczy towarzyszki rozszerzają się i zobaczył w nich promyk szczęścia.
- Na prawdę? - zapytała i położyła mu ręce na ramionach.
- Tak - powiedział i został sam, ponieważ towarzyszka niedoli wniknęła w niego.
Po niej zostało tylko uczucie szczęścia i pełności jakiego nie czuł nigdy wcześniej. Miał przeświadczenie, że w końcu wydostanie się z tej pustki i zobaczy coś innego niż wszechogarniającą czerń.

oOo

Obudził go czyjś płacz. Rozchylił powieki, ale obraz był rozmazany. Podniósł ręce do twarzy i przetarł oczy. Poczuł coś mokrego pod palcami i przejechał nimi po policzkach. Były mokre. Czyli to on płakał. Usiadł powoli, żeby nie zakręciło mu się w głowie i wytarł łzy skrawkiem szaty. Rozglądnął się wokół siebie i z radością stwierdził, że siedzi w swoim pokoju.
To wszystko to był tylko sen. Nic się nie stało. Harry nadal żyje, pewnie zaraz po mnie przyjdzie... Okłamywałby się dalej gdyby nie to, że usłyszał, że ktoś szepcze jego imię. Natarczywie i pociągająco. Poddał się temu i przymknął oczy. Kiedy je znowu otworzył zobaczył nad sobą twarz Snape'a. Rozglądnął się niepewnie i stwierdził, że jest w szpitalu.
Jak ja się tu znalazłem - ta myśl nie dawała mu spokoju, ale Severus przeszkodził mu w rozmyślaniach.
- Draco, Harry się obudził i chce z tobą porozmawiać - mówił to względnie spokojnie, ale nie potrafił ukryć tej nutki szczęścia, która lekko wyginała kąciki jego ust ku górze.
Ślizgon zerwał się na nogi i podszedł trzy łóżka dalej do swojego ukochanego.
- Harry - wyszeptał przez łzy.
- Draco - brunet podniósł powoli rękę i pogłaskał blondyna po policzku. Ten złapał tą rękę i złączył ich palce. - Tęskniłem.
- Ja też. Bardzo - zapewnił i nie spodziewał się tego, że Harry zarzuci mu drugą rękę na kark i przyciągnie do pocałunku. W skutek czego stracił równowagę i położył się na Gryfonie.
- Widzę - uśmiechnął się Potter i wtulił w szyję Malfoy'a wdychając jego zapach.
Draco także go przytulił, ale nagle poczuł jak coś przebija jego skórę na szyi. Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale wolałby, żeby nic nie gryzło jego alabastrowej skóry. Spróbował się odsunąć, ale Harry mocno go trzymał. Kiedy poczuł, że zdobycz chce mu się wyrwać wzmocnił uścisk i prawie zmiażdżył Draconowi kości. Po kilku próbach uwolnienia się w końcu mu się udało. Wstał i ledwo utrzymując się na nogach podniósł rękę do szyi. Kiedy spojrzał na palce były one całe we krwi, podobnie jak Harry. Uśmiechał się i oblizywał z lubością wargi, na których zostało jeszcze kilka kropelek czerwonej cieczy. Poza tym jego ubranie i pościel zabarwiła się na czerwono, jakby nieuważna służąca wrzuciła do tego prania coś czerwonego. Malfoy widząc, że Harry wstaje zaczął uciekać. Głos w głowie podpowiadał mu, że nie ma szans uciec. Że Potter jest szybszy, zwinniejszy i silniejszy. Za to blondyn miał przewagę, że lepiej znał zamek. Na pierwszym rozdrożu skręcił w lewo, potem w prawo, a potem znowu w lewo. Przeszedł skrótem do swojego pokoju, a stamtąd do sali treningowej. Niestety po drodze dorwał go Harry. Krzyknął i... Obudził się w sali szpitalnej. Dysząc rozglądał się na boki. Nie zauważył nic podejrzanego, oprócz panny Wiem To Wszystko i Wieprzleja leżących na łóżkach obok. Na następnym też ktoś leżał, ale Draco musiał mocno się skupić wytężyć wzrok, żeby dojrzeć kto to może być.
Zobaczył ciemne włosy i okulary. Nagle fala wspomnień kazała mu z powrotem położyć się na poduszkach.
- A więc to jednak był tylko sen - mruknął nieszczęśliwy i zamknął oczy.
Oddychał głęboko, żeby się uspokoić. Kiedy stwierdził, że ręce już mu się nie trzęsą uniósł powieki i zobaczył nad sobą twarz Harry'ego.
- Nie, nie, nie - powtarzał jak mantrę. Znowu zamknął mocno oczy i potrząsnął głową, żeby znowu się obudzić. Po chwili znowu ujrzał Pottera siedzącego na jego łóżku na wysokości pasa.
- Draco? - zapytał ten bardzo cicho. Jego głos był lekko zachrypnięty i ledwo słyszalny.
- Ha-Harry? - zapytał z niedowierzaniem. Po jego policzkach znowu popłynęły łzy. Tym razem łzy szczęścia.
- Tak. Wróciłem - powiedział głośniej i poczekał aż blondyn usiądzie. Dopiero w tedy rzucił się na niego zamykając w uścisku. Potem odsunął się żeby spojrzeć na jego, zlaną łzami, twarz i pocałował mocno.
- Tak bardzo tęskniłem - wyszeptał Draco po chwili.
- Ja też. Dziękuję, że przyszedłeś po mnie.
Malfoy potrząsnął głową.
- To nie ja.
- Przecież to musiałeś być ty! No chyba, że masz brata bliźniaka. To zrozumiem. To na pewno byłeś ty!
- Nie. Ja siedziałem w pokoju i czekałem aż Czarny Pan przyjdzie i powie mi co mam robić. Miałem po ciebie iść, ale nagle okazało się, że nie żyjesz. To musiał być Voldemort przebrany za mnie.
- Pewnie tak - westchnął i znowu przytulił się do Dracona chowając twarz w jego włosach.
- Dlaczego... Jak ty odżyłeś? - zapytał w końcu Malfoy.
- Nie byłem martwy. Okazało się, że moja magia jeszcze się nie ustatkowała po przemianie i avada po postu lekko zaburzyła ten proces wytrącając pewną część ze swojego miejsca. I tak jakoś wyszło. Ale już jestem.
- A czy ty... wampir... - bełkotał nieskładnie, ale Gryfon wiedział dokładnie, o co ten chce zapytać.
- Tak, jestem wampirem. Muszę pić krew, ale na razie nie wiem jak często i jak dużo. Trudno mi to powiedzieć.
- Aha - mruknął Draco.
Nagle coś wpadło mu do głowy, bo wyprostował się i trochę ożywił.
- Słyszałem kiedyś, że każdy wampir ma jakąś niezwykłą moc.
- Ja na razie wiem, że jestem dość szybki i niemożliwie silny. Trochę mnie to przeraża, ale co zrobić.
- Może odkryjesz ją z czasem.
- Na pewno.
Siedzieli w ciszy wpatrując się w siebie i napawając swoim widokiem.
- Wiesz może gdzie jest Tom? - zapytał Harry przerywając milczenie.
- Niestety nie - westchnął i poruszył się niespokojnie. - Nawet nie zapytałeś, co tu robią twoi przyjaciele - wspomniał i ruchem ręki wskazał na dwa zajęte łóżka.
- Zupełnie o nich zapomniałem! - krzyknął cicho i podniósł się z łóżka spoglądając na Rona. - Miałem się spytać ciebie, ale jakoś tak wypadło mi z głowy. Niestety nie mogłem ich spytać, bo są pod wpływem silnego eliksiru nasennego. Podejrzewam, że to sprawka Toma.
- Tak. Na pewno - potwierdził Draco i w końcu wstał z łóżka.
- Idziemy go poszukać? - zagadnął Potter stojąc przy drzwiach.
- Nie chcesz zostać i czekać aż obudzą się twoi przyjaciele? - zapytał zdumiony.
- Nie obudzą się w ciągu najbliższych kilku godzin, więc nie ma sensu tu siedzieć. Jeżeli natomiast znajdziemy Toma lub chociażby Snape'a, to mamy szansę przyspieszyć ten proces.
- Dobrze. To chodźmy - powiedział z zapałem Draco i ruszył do drzwi. Złapał za klamkę, ta jednak nie ruszyła się nawet o milimetr. - Co jest?
- Ja spróbuję - zaproponował Harry i odsunął lekko Malfoy'a na bok. Złapał za klamkę i pociągnął.
Drzwi wręcz odeszły od ściany z taką łatwością, jakby to było ich pierwotne zastosowanie.
- Wow - Draco stał z szeroko otwartymi oczami i ustami.
- Tak, tak. Idziemy - zakomenderował Gryfon i wyszedł na korytarz.
Zamknął oczy i głęboko wciągnął powietrze jak tygrys, który ma do wytropienia ofiarę.
- Tędy - rzucił i poszedł w korytarz na prawo.
Ślizgon niemal musiał biec by dotrzymać mu kroku. Po dziesięciu minutach blondyn zorientował się, że w tej części zamku nigdy nie był.
- Wyczuwam silne pokłady magii. Uważaj - powiedział ostrzegawczo i otworzył drzwi jednego z pokoi.
Całe pomieszczenie wyłożone było czarnymi materacami. Wysoko pod sufitem majaczyły drewniane belki. Na ziemi natomiast leżał Lord Voldemort najwyraźniej nieprzytomny, a kilka metrów dalej pod ścianą Mistrz Eliksirów. Wkoło niego była mała kałuża krwi, a nad nim wisiał jedyny w tej sali obraz w antyramie. Szkło było pęknięte i lekko przybrudzone czerwoną cieczą.
- Zaczekaj - powiedział Potter i wszedł powoli do pokoju.
Drzwi natychmiast się za nim zamknęły urywając w połowie krzyk Dracona. Harry rozejrzał się dookoła, ale nic nie zauważył. Zdał się na swoje wyostrzone zmysły. Oczami wyobraźni zobaczył sunący ku niemu kształt. Odskoczył, a ten miną go o parę centymetrów. Spróbował podejść do Lorda, ale magia Toma nie pozwala się do niego zbliżyć. Za każdym razem jak zrobił krok do przodu atakowała go i kazała zrobić dwa kroki do tyłu. W efekcie czego wylądował przyparty do ściany. Potrząsnął głową i spróbował innej taktyki. Skoczył na środek sali obok Lorda i przygotował się na wchłonięcie magii krążącej dookoła. Zobaczył jak płynie i poczuł silne uderzenie w klatkę piersiową, ale nie ruszył nogą choćby o milimetr. Nieznana energia buzowała w nim i próbowała się wyrwać, ale twardo ją trzymał. Oddychał szybko i płytko. Opadł na kolana, a potem na lewy bok podciągając kolana do piersi. Krzyknął rozdzierająco i wyprostował się gwałtownie. Magia uspokajała się, a on był coraz bardziej zmęczony. Przeturlał się z powrotem na bok i zwiną w pozycji embrionalnej. Trwał tak dobre pół godziny aż ciche pukanie do drzwi zmusiło go do wstania. Z każdą sekundą pukanie zmieniało się w walenie, aż w końcu Draco nie wytrzymał i otworzył szeroko drzwi.
- Harry? - zapytał parząc na swojego przyjaciela z niedowierzaniem. - Jak ty wyglądasz! - wrzasnął i podbiegł do niego.
Faktycznie. Stan Gryfona był straszny. Koszulka w strzępach, spodnie obdarte i brudne. Włosy lepiły się od potu do jego czoła i karku. On sam dyszał i ledwo trzymał się na nogach.
- No cóż. To chyba przekleństwo bohatera. Nigdy nie wyglądam ładnie - mruknął z przekorą i podszedł do Riddle'a.
- Trzeba ich zanieść do szpitala. Najlepiej do drugiej sali.
- Dobrze - kiwnął głową blondyn i podszedł do Severusa po drodze wyciągając różdżkę.
Krótkie zaklęcie lewitujące załatwiło sprawę i po kilkunastu minutach Snape i Tom leżeli w łóżkach szpitalnych. Harry rzucił na nich zaklęcie diagnozujące i upewnił się, że ich stan jest stabilny. Opatrzył głowę Mistrza Eliksirów i wyszukał w jego składziku odpowiednie eliksiry.
- Skąd wiesz, jak, kiedy i w jakiej kolejności powinieneś je podawać, żeby przypadkiem nie zaszkodziły?  - zapytał Draco, który stał kawałek od niego i trzymał tacę z lekami.
- Nie mam pojęcia. Po prostu wiem, że powinni takie dostać i już. To się pojawia w mojej głowie o tak - pstryknął palcami. - Tak samo jak kilka zaklęć, które na nich rzuciłem, żeby się dowiedzieć o ich stanie. To jest zupełnie niezależne ode mnie - wzruszył ramionami i powrócił do podawania eliksirów.
Kiedy skończył zabrał od blondyna tacę i zaniósł na zaplecze. Po odstawiał fiolki na odpowiednie miejsce i wrócił do głównej sali.
- Nic im nie będzie - zapewnił Dracona, dostawił sobie krzesło i usiadł.
- Wiem. Ja tylko tak się zastanawiam, co tam się stało.
- Nie wiem. Póki się nie obudzą, jest to wielka tajemnica - westchnął i pogrążył się w rozmyślaniach.

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział IX

Jest mi strasznie, niezmiernie wstyd z powodu tego, że tak długo nie publikowałam rozdziału. Było to spowodowane natrętnym brakiem czasu oraz moją niedbałością. Sześć razy zmieniałam prawie cały rozdział i dopiero teraz wygląda znośnie. Przepraszam, ale starałam się, żeby był dłuższy niż ostatnie. Mam nadzieję, że mi się udał i będziecie zadowoleni.
Enjoy ;)


Lord wpatrywał się z niedowierzaniem w list. Przebiegał wzrokiem po słowach rozumiejąc jedynie niektóre wyrazy. Nie docierał do niego sens napisanych zdań. Zamknął oczy i odetchnął głęboko kilka razy w celu uspokojenia się. Po kilku minutach tworzył oczy i spojrzał na kawałek pergaminu w jego rękach.

Tom Marvolo Riddle
Zawiadamiam, że w dniu 20.08.1997 r. został zabity Pański podopieczny - Harry James Riddle. Mam obowiązek poinformować Pana o konieczności osobistego zgłoszenia tego faktu i umówienia się na badania zwłok oraz organizacji pogrzebu.
Z poważaniem
Agencja Pogrzebów Czarodziejów

Voldemort popatrzył tępo na Harry'ego, który lekko się poruszył. Momentalnie Lord zgniótł pergamin i odrzucił go daleko za siebie. Nachylił się nad chłopcem.
Młody Riddle otworzył oczy i popatrzył na niego nieprzytomnie.
- Harry? Harry? - odezwał się do niego Tom, ale ten nie reagował.
- P-p-pi... - próbował coś powiedzieć Harry, ale zanim zdołał dokończyć znowu stracił przytomność.
Voldemort nie tracąc czasu starał się go dobudzić zaklęciami i eliksirami, ale na próżno. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Przyłożył prawą rękę do skroni chłopaka, a lewą na jego serce. Powoli, uważając, żeby nie zrobić mu krzywdy, wślizgnął się pomiędzy jego myśli i wspomnienia. Pierwsze co, napotkał, to wspomnienie z pokoju w zamku wampirów. Wiedząc, że Draco nie może się o tym dowiedzieć, skasował to z pamięci Harry'ego lekko zmieniając fragmenty, żeby Złoty Chłopiec nie mógł się domyśleć, iż ktoś grzebał w jego wspomnieniach. Następnie skakał do tych najbliższych myśli i w końcu dotarł do najświeższych wspomnień, czyli przebudzenia. Oglądnął je z punktu widzenia Harry'ego i zaczął szukać jego odczuć, skojarzeń. Dowiedział się, co chciał mu powiedzieć i zadowolony wycofał się. Kiedy powrócił do siebie, z uśmiechem na twarzy podniósł głowę Harry'ego i powoli nalewał mu wody do ust. Kiedy tylko odłożył go z powrotem na poduszki do szpitala wszedł Draco Malfoy.
- Panie - ukłonił się lekko, ponieważ trochę chwiał się na nogach, więc głębszy ukłon skończył by się leżeniem na podłodze.
- Chodź i siadaj. - Draco bez wahania spełnił polecenie czując, że nie utrzyma się dłużej na własnych nogach. Miał dziwne wrażenie, że ktoś pozbawił jego nóg kości i ostatnimi siłami woli doczłapał się do krzesła. Ledwo na nim usiadł Lord odezwał się spokojnym głosem, w którym dało się wyczuć nutki niepokoju i wahania, a może się tylko Draconowi wydawało...
- Jak się czujesz? - zapytał Lord jednocześnie rozumiejąc, że to nie na miejscu pytać o to, poza tym był cholernym Czarnym Panem, a zachowywał się jak kobieta, a w dodatku trochę miękka kobieta. Co się z nim działo? Czyżby to ten głupi Złoty Chłopiec go tak zmienił? W tym momencie było mu wszystko jedno. Ten chłopiec żył, ale bynajmniej nie wyglądało na to by miał się obudzić na jakiś dłuższy okres czasu. Można więc uznał, że wegetuje, a nie żyje. Jednak nie doczekawszy się odpowiedzi ze strony speszonego teraz Malfoya ciągnął dalej. - Musimy zorganizować pogrzeb Harry'ego. Najlepiej jak najszybciej i bez zbędnych ceregieli. - Tak, teraz brzmiał jak stary Voldemort. Nie zwracający na nikogo uwagi, cieszący się władzą i bezwzględny. Draco spojrzał na niego zamglonym wzrokiem. Chyba nie słyszał nic z tego co Tom do niego powiedział. Marvolo zmierzył go dość nieprzyjemnym spojrzeniem, pod wpływem którego każdy człowiek na ziemi odwróciłby wzrok i skulił się w sobie, ale Draco po prostu siedział na krześle i patrzył się na swojego pana. Lepiej było by powiedzieć, że usilnie wypatrywał czegoś za Lordem, czegoś, czego nigdy tam nie było i nie będzie. Tom uważnie przyjrzał się Malfoy'owi i dopiero do niego dotarło, że jego oczy są puste i bezdenne jak studnia. Voldemort wzdrygnął się mimowolnie. Nie wiedział co z nim, a tym bardziej, co ze sobą zrobić. Nigdy tak się nie czuł. To było takie... dziwne. Wstał powoli z krzesła i jak robot podszedł do szafki i wyjął z niej eliksir nasenny. Podał go ledwo przytomnemu Draconowi i przelewitował go na jedno z łóżek. Teraz miał niezłą wystawkę. Martwego podopiecznego, śpiącego Malfoy'a, i dwójkę przyjaciół Złotego Chłopca, którzy nie wytrzymali napięcia.
Czując się, lekko mówiąc, źle opuścił czym prędzej pomieszczenie rzucając na odchodnym na drzwi silne zaklęcie zamykające. Skierował swe kroki do swojego ulubionego pokoju. Wcześniej spędzał w nim dużo czasu ćwicząc nie tylko zaklęcia, ale także walkę białą bronią oraz po prostu siebie. Pomagało mu to odstresować się i rozładować złość. Kiedy wszedł do pokoju zaczerpnął głęboko powietrze czując w swych nozdrzach zapach magii i mocy. Był pod wrażeniem, że wszystko w tym pokoju chłonęło jego niepotrzebną magię jak gąbka, ale nigdy jej nie oddawało. Czasem miał wrażenie, że sprzęty wykorzystywały ją na to, żeby się nie rozpaść, a ściany z każdym razem stawały się coraz bardziej wytrzymałe i czasami pożytkowały magię na utrzymanie pola ochronnego. Przeszedł na środek pomieszczenia i zaryglował drzwi, żeby przypadkiem nikt nie oberwał zbłąkanym zaklęciem. Zamknął powoli oczy i poczuł jak z każdym wydechem magia opuszcza jego ciało, a z każdym wdechem powraca do niego ze zdwojoną siłą. Poczuł różnicę temperatur w pokoju. Magia ocieplała go, otulała jak koc, ale kiedy odchodziła, chłód panujący w zamku przypominał o sobie. Po kilkunastu wdechach otworzył oczy, stracił czucie w nogach i upadł na ziemię.
- No to się zaczęło - mruknął do siebie, ale nie panikował. Nie był to jego pierwszy raz.
Magia zaczęła łaskotać go w stopy, potem w łydki i pięła się coraz wyżej. Kiedy była już na klatce piersiowej, poczuł że brakuje mu powietrza. Spróbował wstrzymać ostatnie resztki tlenu w płucach, ale na próżno. Zaczął się dusić. Złapał rękami szyję. Jego twarz powoli z bladej zaczęła się robić sina. Kiedy był pewien, że umrze, magia zelżała trochę i łapczywie łapał powietrze do płuc. Tym czasem magia przeniosła się do jego głowy. Poczuł, że wszystkie jego myśli, troski, zmartwienia rozpływają się w nicości. Jego kości, najmniejsze chrząstki, roztopiły się, a on po prostu leżał. Nie czuł nic, ale wiedział, że to dopiero początek. Po kolei, zaczynając od stóp, każda kosteczka, chrząstka zaczęła się zrastać powodując niewyobrażalny ból. Mięśnie ścięgna kurczyły się i rozkurczały. Był pewien, że tym razem umrze, z resztą jak za każdym razem. Chciał nie krzyczeć, chciał cierpieć w ciszy, ale nie potrafił. Nigdy mu się to nie udawało. Nigdy nie wytrzymywał do końca. Zawsze, mniej więcej w tym momencie przegrywał walkę z własną magią, z własnym umysłem. Wiedział, że to się nie dzieje na prawdę. To tylko wymysł jego nienormalnego mózgu. Ale musiał to wytrzymać. Skoro zaczął to musiał i skończyć. Starał się oddzielić ciało od umysłu, zmysły od tego co czuł, ale nie potrafił. Przecież jego umysł mu to robił. Skupił się więc na bólu. Właśnie restaurowały mu się płuca i serce. Przez chwilę nie żył. Była to dość niezwykła myśl, ale zaraz przypomniał sobie o Harrym. Ta myśl jedynie wzmogła doznania. Po kilku minutach znów był cały. Gardło miał zachrypnięte od krzyku, głowa bolała od nadmiaru magii w powietrzu i niedoboru magii w organizmie. Jeszcze nigdy nie było to tak straszne przeżycie. Nigdy nie trwało aż tyle czasu. Cieszył się teraz, że działała tu silna magia wyciszająca, bo jeszcze mógł ktoś pomyśleć, że Voldemort zarzyna tu niewinnych ludzi skalpelem. Tom nie mógł się nadziwić, jak ktokolwiek mógłby pomyśleć, że bawi on się w te mugolskie zabawy. Owszem lubił krew, no ale bez przesady.
Leżał tak na ziemi przez dobre pół godziny. Leżał tu nie dlatego, że nie chciało mu się wstać, tylko dlatego, że nie mógł się podnieść. Uzmysłowił sobie, że coś jest nie tak. Już dawno powinna mu powrócić całkowita władza w rękach i nogach, ale tak się nie stało. Był niezdolny nawet do wezwania Severusa do siebie. Podejrzewał, że to przez utratę ogromnych ilości magii w tak krótkim czasie. Jego ciało, po odrodzeniu  się dzięki Harry'emu na cmentarzu ponad rok temu opierało się tylko na niej i po tym "rytuale" zawsze miał drobne problemy z poruszaniem się, ale jeszcze nigdy nie były one tak poważne. Westchnął cierpiętniczo  i postarał się dosięgnąć głową do lewego przedramienia. Po dziesięciu minutach w końcu udało mu się osiągnąć cel i wezwał Snape'a. Na szczęście nie musiał długo czekać. Severus zaczął dobijać się do drzwi. Jedynym problemem było to, że drzwi nie dało się otworzyć od zewnątrz, a jedynie od wewnątrz. Tom pomęczył się jeszcze trochę i ostatkami magii otworzył drzwi. Mistrz Eliksirów po przekroczeniu progu został odrzucony przez magię Czarnego Pana na drugi koniec sali wprost na ścianę. Magia uważała Severusa za zagrożenie i nie pozwoliła mu się zbliżyć do osłabionego Lorda. Voldemort prychnął, ale nie był w stanie się sam poruszyć, więc leżał tak i rozmyślał.
Przypomniał sobie jak dostał list od Harry'ego. O mało co nie wybuchnął. Jak ktoś śmiał uważać, że jest psychopatycznym mordercą, który nie ma co robić tylko chodzić i zabijać jeżeli tylko ktoś poprosi. Chwilę później został wezwany do Wielkiej Sali, a list został przysypany papierami i raportami z wypraw Śmierciożerców i w końcu nie miał czasu się zastanowić nad Złotym Chłopcem i jego prośbą. Dwa dni później, jeden z jego zwolenników przyszedł powiadomić o dość niezwykłym wydarzeniu: Ktoś przyniósł Harry'ego Pottera. Kazał skrzatom przygotować pokój dla gościa i poszedł w stronę Sali Zebrań, by odebrać prezent. Po drodze zastanawiał się kto mógłby przynieść mu tak wspaniałą niespodziankę. Kiedy jednak wszedł do Sali, na jego twarzy przez moment było widać uczucie zagubienia i niedowierzania, ale szybko przybrał na twarz maskę Lorda Voldemorta. Skierował się w stronę swojego tronu, szata powiewała za nim groźnie (pewnie to od niego Severus uczył się tak chodzić) i opadł na niego z gracją.
- Czego szukacie u mnie w zamku? - odezwał się i w komnacie powiało chłodem. Jego oczy na chwilę pociemniały, ale opanował się i kontynuował. - Wiecie, że nie jestem gościnny, szczególnie dla takich typów jak mieszańce - wypluł ostatnie słowo, jakby było zatrutym kawałkiem jabłka. - Przynieśliście mojego wroga, więc musicie mieć dobry powód ku temu by się nim targować. - Przedstawiciel gości wyszedł na przód grupy i ukłonił się pod czujnym i oceniającym wzrokiem Czarnego Pana.
- Owszem. Jako przedstawiciel rasy Urmunów* chciałem zaproponować... układ - na ostatnie słowo Lord zaniósł się cichym, upiornym śmiechem. Wszyscy będący w sali wzdrygnęli się na ten dźwięk.
- Wy chcecie układu? Dlaczego miałbym się z wami układać? Podajcie chociaż jeden dobry powód - chłód i wściekłość była namacalna w powietrzu.
- Bo mamy Złotego Chłopca - powiedział spokojnie gość.
- Ahh... Więc on jest waszą kartą przetargową? Trochę to głupie, że nie jest chroniony, nie uważasz? - zapytał Lord i wstał z tronu. Podszedł powoli do swojego rozmówcy, ale ten się nie cofną. Czarny Pan stanął przed nim i spojrzał mu głęboko w oczy. Po chwili Urmun wił się pod wpływem zaklęcia. - Myślicie, że każdy sobie może bezkarnie porywać chłopaka, a w szczególności tego chłopaka? On należy do mnie! Jak przyjdzie jego czas, to się nim zajmę - wyszeptał do człowieka leżącego u jego stóp. - Wracając do wcześniejszych słów. Nie uważasz, że to głupie, że leży w rękach jednego z was tak bez ochrony? Przecież jak go zabiję to nie będziecie mieli nic. - Voldemort podniósł różdżkę i wskazał na Harry'ego - Crucio! - wyszeptał, ale nim klątwa dotknęła chłopaka rozpłynęła się w powietrzu. Tom patrzył z podziwem na Urmunów, którzy stali niewzruszeni w zwartym szyku. - Gratulacje, gratulacje. Niezwykle... niezwykłe. - Odwrócił się i wrócił na tron. - Dobrze, więc czego chcecie? - powiedział rzeczowo i rozparł się na tronie.
- Chcemy do ciebie dołączyć w nadchodzącej bitwie - powiedział drugi przedstawiciel. - Dlatego właśnie mamy dla ciebie prezent w postaci Złotego Chłopca. Mamy nadzieję, że to godziwe wkupne do twej armii, Panie.
- Owszem. Myślę także, że będziecie mi potrzebni - Voldemort zadumał się. Po chwili oprzytomniał i kontynuował: - Więc zgadzam się. Dajcie mi tu Złotego Chłopca - powiedział i bez sprzeciwów osoba trzymająca Wybrańca przyniosła go i położyła pod tronem Lorda. - Zapraszam do gabinetu przedstawiciela, a reszta ma tu zostać - powiedział i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę drzwi. Odwrócił się na chwilę i odesłał Harry'ego, nie jak wszyscy myśleli, do lochu, lecz do wcześniej przygotowanego przez skrzaty pokoju. Potem skierował się do gabinetu z jednym z Urmunów.
- Musisz mieć coś, dzięki czemu będę się z tobą mógł skontaktować - powiedział Lord kiedy weszli do gabinetu. Tom usiadł za biurkiem i wskazał gościowi krzesło na przeciwko siebie. - Przejdziesz ceremoniał i dostaniesz Znak, żebym mógł cię wzywać na zebrania. Będziesz łącznikiem między mną a swoją armią - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Gość nie miał wyjścia i przytaknął na znak zgody. - Dobrze. Przyjdź pojutrze wieczorem. Przejdziesz rytuał.
- Tak, Panie.
- Możesz iść.
- Dziękuję, Panie - powiedział, wstał i ukłonił się głęboko, po czym szybko opuścił pomieszczenie.
Tom siedział przez chwilę bez ruchu i zastanawiał się czy na pewno dobrze postąpił. Wiedział, że Urmunowie są niezwykli ze względu na rzadki dar. Byli pół wampirami, pół wilkołakami. Było ich niewielu, ale z pokolenia na pokolenie ich ilość wzrastała o co najmniej stu. Może to nadal nie jest potężna armia, ale połączenie szybkości, zwinności i wytrzymałości wampirów, z siłą i odpornością wilkołaków było prawie idealne. Gdyby nie to, że muszą pić krew, byłaby to niezwyciężona armia. Voldemort wiedział, że mają nieograniczoną moc magiczną, ale nie potrafią jej dobrze wykorzystywać. Potrzebują jedynie odrobinę treningu. Tom obejrzał papiery leżące na biurku i ze smutkiem stwierdził, że nie musi karać swoich Śmierciożerców. Poszedł do swojej sypialni, położył się na łóżku, ale nie mógł zasnąć. Zastanawiał się nad tym jak zareaguje Potter na niego, czy będzie uciekać... Nie potrafił zasnąć przez całą noc. Dopiero kiedy zaczęło świtać, Lord zamknął oczy i przespał cały dzień. Na szczęście nie było żadnych zebrań, Śmierciożercy zostali odesłani do domów, więc zamek był przyjemnie cichy. Tom wstał i spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą. Popatrzył za okno, ale niestety słońce nie wstawało, lecz powoli kładło się spać. Westchnął i wszedł do łazienki. Po ogólnym doprowadzeniu się do porządku, poszedł do gabinetu by skontrolować i przeglądnąć stos papierów leżących na jego biurku.
Po godzinie przeglądania nudnych raportów dostrzegł inne pismo. Wyglądało jak list. Przeczytał nagłówek i dotarło do niego co to jest. Przecież to list od Harry'ego. Przeczytał go jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz próbując wywnioskować jaki stosunek ma do Toma Złoty Chłopiec. Niestety list nie był pomocny co wkurzyło lekko Lorda. Przeglądając kolejne papiery natknął się na dość nieprzyjemny raport. Szybko przebiegł wzrokiem po tekście i dotknął znaku na przedramieniu. Wąż poruszył się nieznacznie i znieruchomiał. Marvolo pośpiesznym krokiem skierował się do Sali, w której czekał na niego jego sługa. Stanął przed drzwiami i przybrał na swoją twarz maskę furii i ledwo widocznego rozczarowania. Otworzył z rozmachem drzwi, aż uderzyły w ścianę. Lord wszedł powiewając szatą co robiło niesamowity efekt w kłębach dymu ze ściany. Zaczął zwalniać i podszedł do osoby stojącej przed nim.
- Witaj - wyszeptał do ucha tonem seryjnego mordercy-psychopaty.
- P-p-anie? - zapytała osoba próbując nie okazywać strachu, ale nie zdołała.
- Dostałem raport na twój temat. Podobno ostatnio masz drobne niepowodzenia - wysyczał Voldemort kładąc szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa. Okrążył swojego sługę i ruszył powoli w kierunku swojego tronu. Zanim jednak wszedł na schodki prowadzące na podwyższenie, odwrócił się i zmierzył Śmierciożercę wzrokiem. Ten nieznacznie się wzdrygnął pod wpływem natarczywego spojrzenia. Podniósł wzrok i napotkał czerwone tęczówki i wiedział, że przegrał. Poczuł jak Lord mało dyskretnie przebiega między jego wspomnieniami zatrzymując się na jednym szczególnym. Jego rozmowie z Ministerstwem Magii.
- Więc to ty jesteś szpiegiem. Nie podejrzewałbym cię. Nigdy - warknął Lord. Usiadł na tronie i po chwili zaczęli przybywać do sali wezwani chwilę wcześniej Śmierciożercy. Kiedy zobaczyli, że jeden z ich przyjaciół stoi na środku, niektórzy domyślili się z jakiego powodu. Reszta przyglądała mu się z nieukrywaną ciekawością i napięciem.
- Witajcie, witajcie - powiedział cicho Tom, ale był doskonale słyszalny pośród szelestu szat osób wchodzących jeszcze do sali. Wstał powoli i popatrzył po zgromadzonych Śmierciożercach. - Większość pewnie zastanawia się dlaczego was tu zebrałem. Otóż znalazłem przeciek. Stoi tu przed wami. Jeszcze przed chwilą był naszym sprzymierzeńcem, ale teraz jest zdrajcą - ton głosu Toma niebezpiecznie się podnosił. W powietrzu można było wyczuć wirującą furią magię. Nikt nie śmiał się odezwać. Po chwili wszystko ustąpiło, a na miejsce tego pojawiły się słowa Czarnego Pana. - Macie cztery rundy.
Nikt nie okazywał litości. Wiedzieli, że zdrajcom nie daje się drugiej szansy. Raz zdrajca, zawsze zdrajca. W stronę osoby leżącej na środku sali leciały przeróżne zaklęcia. W sali można było usłyszeć krzyk ofiary i wypowiadane zaklęcie. Nic więcej. Nikt nie rozmawiał. Po prostu nie mogli. Wiedzieli, że jeszcze przed chwilą był to ich sprzymierzeniec, dla niektórych nawet przyjaciel. Teraz był to jedynie kawałek mięsa, który zdradził ich mistrza. Po trzeciej rundzie ni było wiadomo gdzie jest oko, a gdzie palce. Postać nie przypominała osoby, a raczej kupę oskórowanego mięsa w rzeźni. Lord wstał kiedy zaklęcie rzucone przez Malofy'a przestało działać. Czarny Pan podszedł na środek i stopą odwrócił osobę na plecy, albo coś plecopodobnego.
- Boli? - zapytał z drapieżnym uśmieszkiem. - Myślę, że nawet bardzo - zacmokał i odwrócił się do Śmierciożerców. - Widzicie - powiedział cicho, ale był idealnie słyszalny przez wszystkich znajdujących się w sali. - Tak kończą zdrajcy. Jego koniec nie będzie lepszy, niż każdej szlamy na tym świecie. Przemyślcie sobie, czy jesteście po stronie mojej, czy tego miłośnika szlam i zdrajców krwi. Chcecie skończyć jak on? - Wskazał głową na pojękującego mężczyznę. - Myślę, że znam odpowiedź. Liczę na to, że wiecie co robić. Zostało jeszcze kilka osób do końca rundy. Rabastanie, czyń honory - powiedział i wrócił na tron.
- Culter - powiedział spokojnie Rabastan. Krzyk trwał przez przynajmniej pięć minut.
- Separamini Cutis - wyszeptał Yaxley. Wiedział, że wcześniej rzucone zaklęcie noży w połączeniu z  jego zaklęciem powoduje niewyobrażalny ból. Tym razem krzyk był ledwo słyszalny. Jedyną oznaką, że ofiara jeszcze żyje był chrapliwy oddech wydobywający się z jej ust. Do końca ostatniej rundy zostały dwie osoby. Przed ostatnia użyła eliksiru, który dostała od Lorda. Mikstura działała w ten sposób, że ofiara myśli, że pali się od środka. Wszystkie narządy wewnętrzne kurczą się i rozkurczają, ale nie trwa to dłużej niż dwie minuty. Oczywiście dla ofiary jest to wieczność.
Kiedy ostatnia osoba skończyła się znęcać Voldemort wstał z tronu i przemówił do swoich poddanych.
- Każdy z was może wybrać po której stronie barykady stanie. Jutro odbędzie się jego egzekucja, oraz inicjacja naszego nowego sprzymierzeńca. Oczekuję was tu jutro o dwudziestej - powiedział, machnięciem różdżki odesłał zdrajcę do lochów i wyszedł z sali powiewając szatami. Skierował się do pokoju Pottera. Staną przed drzwiami i się zawahał. Nie wiedział co zrobić. Nie potrafił podjąć decyzji. Wiedział, że jest coś dziwnego w tym chłopaku, coś co go odpycha od niego i nie daje skrzywdzić, choć tak bardzo by chciał. Lord miał przemożną chęć przeklęcia Złotego Chłopca i wyłania go na najcięższe tortury wiedząc, że miałby dziką satysfakcję z oglądania jego cierpień, z wdychania zapachu jego krwi, słuchania jego krzyków. Był więcej niż pewien tego, że to ukoiło by w końcu jego nerwy i mógłby odpocząć. Ale nie, przecież Lord Voldemort nigdy nie odpoczywa. Ciągle musi pilnować, czy nikt nie szepcze za jego plecami, czy nikt nie spiskuje przeciwko niemu, czy nikt nie szuka horkruksów, czy nikt inny nie chce przejąć władzy nad światem, czy ministerstwo się nie sypie... Tak wiele spraw, tak mało czasu, jeden człowiek. Chociaż nie, przecież on nie jest człowiekiem. Już nie.
Stał tak pod drzwiami Zbawcy Magicznego Świata i myślał. W końcu stwierdził, że lepiej będzie, jeżeli nikt nie zobaczy go w tym stanie i przeniósł się ze swoimi myślami do swojego pokoju. Położył się tam na łóżku i próbował zasnąć, lecz na próżno. Myśli atakowały go. Zastanawiał się nad tym dlaczego ten głupi chłopak napisał do niego prosząc o śmierć. Kiedy zobaczył tak zuchwałą prośbę, myślał, że wybuchnie. W końcu kim on jest, żeby zabijać każdego kto go o to prosi. Najpierw nie chciał odpisywać na ten list i w sumie dobrze się złożyło, że o nim zapomniał. Miał teraz na własność Pottera, ale co było frustrujące nie mógłby rzucić na niego nawet Drętwoty. Tam w sali wiedział, że chłopak jest doskonale chroniony przez Urmunów. Gdyby nie był, nawet nie próbowałby potraktować go Cruciatusem. Złoty Chłopiec ma coś w sobie. Coś co nie pozwala mu go skrzywdzić. A może to sam Lord? Natychmiast odrzucił tą myśl. Przecież Tom chciał go zabić od zawsze. Rok zajęło mu dowiedzenie się gdzie mieszka. Aż rok. Potem nie wahał się. Wycelował, trafił i zginął. Jak on się i go w tedy nienawidził. Postanowił poczekać. Do jego czwartego roku w Hogwarcie, czyli aż trzynaście lat! W tedy też chciał go zabić, ale chłopak uciekł. Potter zawsze miał tyle szczęścia. Rok później w Ministerstwie miał szanse na odzyskanie przepowiedni, ale oczywiście Lucjusz Malfoy zawiódł. Potem opętał chłopaka, ale ten go pokonał. Przez to wszyscy dowiedzieli się, że on powrócił. Nienawidził tego przeklętego szczęściarza, Złotego Chłopca. A teraz nie mógł go skrzywdzić. To było niezwykle dziwne uczucie. Takie... inne.
Sfrustrowany Lord usiadł na łóżku i oparł głowę na rękach. Nie wiedział co zrobić. Kłócił się sam ze sobą. Z jednej strony chciał wysłać Chłopca-Który-Przeżył na tortury, a potem odprawić rytuał i odebrać mu magię. Dzięki temu nie byłby dłużej dla niego zagrożeniem. Z drugiej jednak strony chciał zająć się chłopakiem. Był on przecież taki sam jak on. Niekochany, poniżany. Tylko w świecie czarodziejów był kimś. Rozumiał go. W swój dziwny, pokrętny sposób. Usilnie starał się stłamsić tę dobrą cześć siebie głęboko w podświadomości, ale nie mógł. Czuł, że przegrywa walkę. W końcu poddał się i zdecydował, że spróbuje pokonać swoją nienawiść, której zresztą już aż tak bardzo nie czuł. Wiedział też, że jak będzie w pobliżu tego chłopaka, nie będzie się zachowywać jak Voldemort, ale jak Tom. Jak Tom, którego pochował dawno temu gdzieś na dnie siebie.
Pokonany położył się na łóżku i zasnął. Kiedy obudził się następnego dnia, zrozumiał, że jest już pora obiadu. Niechętnie wstał z łóżka i przypominał sobie powoli wczorajszą noc. Był na siebie wściekły, że się poddał i próbował znaleźć jakieś argumenty przeciwko Potterowi, ale nie potrafił. W złym humorze, po porannej toalecie poszedł w stronę Wielkiej Sali, w której Śmierciożercy mieszkający w zamku powinni jeść obiad. Nie mylił się. Wszedł do pomieszczenia z wielkim hukiem. Drzwi uderzyły o ścianę, kiedy je otworzył. Wszyscy spojrzeli na niego, ale widząc minę swojego Pana odwrócili głowy spoglądając uporczywie w swój talerz. Tom usiadł i momentalnie pojawił się przed nim talerz z jedzeniem. Nie oglądając się zjadł obiad i wyszedł z sali. Udał się do pracowni zobaczyć czy jest tam Snape. Niestety nie zastał go tam, ale nie było to aż takie złe. Mógł się zrelaksować przy pracy. Powoli zaczął ważyć Veritaserum. Od zawsze chciał znaleźć na nie antidotum, ale dotąd mu się nie udało. Prawie zawsze, kiedy musiał się uspokoić przychodził do laboratorium i ważył eliksiry. Zazwyczaj towarzyszył mu Snape. Kiedy Lord wchodził, Severus kłaniał mu się i wracał do pracy, jednak zawsze patrzył swojemu Panu na ręce zazdroszcząc mu tej doskonałości i precyzji wykonywanych ruchów. Voldemort spędzał tam godzinę lub dwie, kończył ważenie, sprzątał dokładnie, bez użycia magii, miejsce pracy i wychodził odprężony.
Jednak tym razem spędził tam niemal sześć godzin próbując coś zrobić, ale był za bardzo rozkojarzony. W jeszcze gorszym humorze wyszedł z laboratorium i poszedł się przejść. Błądził po zamku nie mogą znaleźć dla siebie miejsca. Kiedy przechodził obok drzwi Złotego Chłopca poczuł jakby magiczna dłoń zdjęła z niego połowę zmartwień. Poczuł się taki lekki. Nie mogąc się oprzeć wszedł do pokoju i spojrzał na śpiącego chłopaka. Mógł z nim zrobić wszystko. Był na jego łasce i w dodatku spał. Taki bezbronny, taki biedny, taki słaby... Nie mógłby się nawet broń, nie mógłby nawet krzyczeć. Jedno zaklęcie i koniec. Nie wiedząc co ze sobą zrobić usiadł na krześle w cieniu i patrzył. Nie wiedział ile dokładnie tam czasu spędził, ale wiedział kiedy Potter się obudził. Przez chwilę leżał bez ruchu, potem podniósł się lekko i rozejrzał po pokoju. Lord usłyszał jego myśli:
Ciekawe ile spałem? Tom nie mógł się powstrzymać i odpowiedział:
Około dwóch dni. Jednak zganił się szybko w myślach za swoją głupotę i za to, że jest taki uprzejmy dla Harry'ego Pottera, swojego wroga.
Kim jesteś? - ponownie usłyszał w swojej głowie głos Złotego Chłopca.
Nie poznajesz mnie. Po raz drugi odpowiedział wbrew sobie. Jeszcze w dodatku powiedział to z zawodem w głosie! On! Lord Voldemort! Czarny Pan! Musiał jednak się opanować, ponieważ przypłynęła odpowiedź:
Nie za bardzo.  Usłyszał także myśli i przypuszczenia Pottera o tym jak Lord mógłby go potraktować. Gdyby wiedział jak bardzo się mylił. Lord bardzo chciał go skrzywdzić, ale nie mógł.
Był ledwie świadomy tego, że otwiera usta i mówi: Jestem Twój tak jak Ty jesteś mój… Jesteśmy stworzeni dla siebie nawzajem. To bardzo stara magia, o wiele za stara, żeby można było ją tak wytłumaczyć… - Kiedy powiedział ostatnie słowo odzyskał panowanie nad swoim ciałem. Zignorował to co Potter myślał i kontynuował rozmowę:
Ale kim jesteś? - Gryfon nie dawał za wygraną
Kimś kogo nie chcesz spotkać, znać, ktoś kto umiera przez Twoją ignorancję i ufanie niewłaściwym ludziom. - Znowu właściwie nie wiedział dlaczego to powiedział.
Tom? - Czarny Pan miał ochotę się zaśmiać kiedy usłyszał strach i niedowierzanie w jego głosie. Zdziwił się myślami Pottera o torturach.
Tak, Harry - był pewien, że coś jest z nim nie tak. Jego stosunek do tego chłopaka, jego ton i uprzejmość...
Pokaż się - usłyszał Tom. Już miał wstać, kiedy poczuł sprzeczne uczucia chłopaka.
Myślałem, że będziesz chciał stąd uciec, jak tylko się dowiesz kto Cię trzyma. - powiedział prowokacyjnie. Chciał, żeby Potter sam mu to powiedział.
Chcę uciec, ale nie mogę - szczerość promieniowała ze słów Chłopca-Który-Przeżył - Na razie chcę się chyba dowiedzieć, dlaczego ryzykowałeś złapanie przez zakon Twoich najwierniejszych sług.
Nie wysyłałem na Ciebie moich ludzi - chciało mu się śmiać w reakcji na słowa Harry'ego. Prawie parsknął śmiechem, kiedy usłyszał, że Potter nie dowierza w to, że Lord może choć trochę się śmiać.
Powiedzmy, że ktoś kto chce zostać moim sprzymierzeńcem, żeby mi się przypodobać, porwał Ciebie i przyniósł mi jako podarunek, a że był to prezent, to nie należy odmówić, prawda? - Lord poddał się i nie walczył sam ze sobą.
Ale dlaczego ryzykujesz trzymając mnie tu? 
Dobre pytanie - pomyślał Lord. Sam chciałbym znać na nie odpowiedź.
Ponieważ… - chciał odpowiedzieć Harry'emu, ale musiałby się przed nim przyznać o swojej drobnej słabości. Przerwał i wyszedł z pokoju zostawiając zszokowanego Pottera na łóżku. 
Lord szybko pozbierał się w sobie i poszedł na egzekucję zdrajcy. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali wszyscy już prawie przybyli. Jak zawsze nie było jeszcze Severusa, ale on nie miał obowiązku uczestniczenia we wszystkich spotkaniach. Otworzył drzwi i wkroczył do Sali. Zaległa cisza i wszyscy spoglądali na niego. Lord rozglądał się po sali i zobaczył Urmuna, który zostanie dziś jego poddanym. 
Usiadł na tronie i machnięciem różdżki sprowadził pojękującego zdrajcę.
- Podejdź do mnie - powiedział i wskazał ręką na Urmuna. - Oto twój test. Masz go zabić. - Uśmiechnął się drapieżnie i popatrzył na przyszłego poddanego. Ten niepewnie złapał swoją różdżkę i podszedł do człowieka leżącego na środku kręgu.
- A-a-avada Kedavra - powiedział w końcu i ciche jęki skończyły się. Na sali wszyscy wpatrywali się z wyczekiwaniem na Lorda.
- Dobrze. Teraz będzie test bólu. - Coś dziwnego błysnęło w jego oczach i wypowiedział zaklęcie.
- Crucio - Urmun upadł na kolana, ale starał się nie krzyczeć. Zadowolony Lord skończył zaklęcie i kazał mu wyciągnąć lewe ramie. - Od dziś mamy jednego sprzymierzeńca więcej - na te słowa cała sala wypełniła się radosnymi okrzykami.
Nagle potok wspomnień urwał się, a Lord powrócił do przykrej sytuacji nie mogąc się poruszyć. Westchnął i popatrzył się na Severusa, który leżał bezwładnie pod ścianą. Położył głowę na materacu i zamknął oczy. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.
___________________________________________
Separamini Cutis - (z łaciny) oddzielanie skóry 
* Urmunowie - połączenie wilkołaków i wampirów. Niezwykle silni, szybcy zwinni i odporni na wszelkie klątwy i zaklęcia. Jedynym ich minusem jest to iż nie posiadają nikogo, kto mógłby im przewodzić, dlatego szukają pomocy u Czarnego Pana. Posiadają także nieograniczone pokłady magi, które wykorzystane w odpowiedni sposób stwarzają niewyobrażalną siłę nie do pokonania.

środa, 1 maja 2013

Rozdział VIII

Witam was ;)
Przepraszam za tak długą przerwę, ale niestety musiałam skupić się na ocenach i tak jakoś zleciał cały kwiecień, ale w nagrodę rozdzialik trochę dłuższy niż zwykle. Podejrzewam, że następny rozdział dodam w drugiej połowie maja, ponieważ nie będzie mnie w domu przez większość czasu.
Życzę wszystkim maturzystom powodzenia i połamania pióra!
To tyle i enjoy ;)

_________________________________________________________________________

Voldemort, człowiek zazwyczaj opanowany, spokojny i raczej zimny, dzisiaj aż kipiał ze złości. Na jego stan złożyło się kilka czynników.
Po pierwsze jego Harry nie żył, tylko i wyłącznie z powodu jego nieograniczonej głupoty i pecha. Dodatkowo Wampir Drogfray chce go z powrotem w swoje brudne łapska. Była to dodatkowo pierwsza myśl, która uderzyła go po obudzeniu się po wypadku. Zdziwił się, że leży czysty, pozszywany na kanapie, a nie na podłodze w kałuży krwi z rozwaloną głową i twarzą poharataną szkłem. Drugą myślą był ból głowy spowodowany kacem Szybko pozbył się skutków picia i mógł normalnie jak człowiek usiąść na fotelu i zająć się najważniejszymi sprawami. Niestety długo nie wytrzymał w tym ułożeniu i po chwili chodził nerwowo po pokoju usuwając z drogi wszelkie ostre i szklane przedmioty. Znając jego szczęście jeszcze by o coś zahaczył, albo znowu przewrócił o dywan...
Kolejną bardzo ważną sprawą był artykuł w gazecie i to jak na niego zareagowali jego słudzy. Był pewien, że najwierniejsi w niego nie uwierzą i będą chcieli zabić autora artykułu, ale znajdą się i tacy, którzy stworzą plotki na temat życia osobistego Lorda i będą podpuszczać następnych i wywołają efekt domina. Tego się najbardziej bał. Musiał dorwać autora przed swoimi sługami, by móc z nim porozmawiać i przy okazji podsunąć fakt, że Złoty Chłopiec nie żyje, czym namiesza w szeregach Dumbledora i Drogfray'a. Dłużej się nie zastanawiając przyłożył rękę do znaku i przywołał do siebie Severusa, by zlecić mu niezwłoczne sprowadzenie wszystkich do Wielkiej Sali na zebranie. Nie musiał długo czekać, a w drzwiach stanął Mistrz Eliksirów zgięty w służalczym ukłonie. 
- Panie? - Voldemort otworzył usta, by wydać polecenie, ale nagle do głowy wpadł mu zupełnie inny pomysł.
- Podejrzewam, że to ty mnie pozbierałeś? - Snape domyślał się o co chodzi, ale wolał nie wychylać się przed szereg. - Bo widzisz. Mój i twój znak są połączone, jak miałeś okazję się dowiedzieć, w dość specyficzny sposób. Ja czuję, że tobie się coś dzieje, a ty czujesz, że mi się coś dzieje. Oczywiście ja wiem o wszystkich Śmierciożercach, którzy są atakowani, ale w twoim przypadku jest to silniejsze. Mam nadzieję, że zrozumiałeś i chciałem podziękować. Nie patrz się tak na mnie. Jeszcze nie zwariowałem. Jednak nie tylko po to cię tu wezwałem. Czytałeś dzisiejszego proroka? Zakładam, że tak. Więc wiesz o czym jest artykuł na pierwszej stronie? Dobrze. Zwołaj wszystkich z Kręgu do Sali Zebrań, bo mam jeszcze coś do przekazania.
- Wszyscy już tam są - Voldemort skomentował to tylko uniesieniem brwi w geście zapytania.
- Zwołałem ich właśnie w sprawie artykułu.
- Dobrze, chodźmy, a przy okazji muszę zajrzeć do szpitala.
- Tylko się nie przestrasz Panie.
- Czego?
- Powiem jak już dojdziemy na miejsce.
Szli przez zamek w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Snape wpadł na Lorda, kiedy ten gwałtownie zatrzymał się w wejściu do sali szpitala.
- Możesz mi wytłumaczyć co tu robi Malfoy?
- Który, Panie? - Wzrok jakim zmierzył Snape'a Voldemort definitywnie świadczył o co ten sądzi o Mistrzu Eliksirów i jego inteligencji.
- Lucjusz - powiedział z litością.
- Zemdlał.
- Bo... - zachęcił do dokończenia Lord.
- Bo dowiedział się, że Harry Potter nie żyje.
- A jak on do cholery się dowiedział?
- O tym właśnie chciałem powiedzieć. Kiedy cię Panie pozszywałem, wezwałem Wewnętrzny Krąg na naradę co zrobić w związku z tym artykułem. Yaxley wspomniał o Harrym, Lucjusz powiedział, że dostał od ciebie nazwisko, a ja wiedząc, że zaczną go szukać wolałem powiedzieć od razu, że nie żyje po czym wyszedłem. Malfoy dogonił mnie na korytarzu, a potem zemdlał.
Lord w zamyśleniu patrzył na ojca i syna, którzy niby tak do siebie podobni, a jednocześnie całkiem inni.
- A ty skąd wiedziałeś? - zapytał Voldemort pomimo tego, że domyślał się odpowiedzi. Przypomniał sobie, że leżał w jednej z sal szpitala kiedy Severus nagle spadł z sufitu. Po tym kiedy Harry umarł przeniósł ich właśnie do tej sali, ale nie pomyślał o Snape.
- Byłem na zapleczu kiedy deportowałeś się do sali, Panie.
- Aha. - Z nieobecnym wzrokiem podszedł do młodego Malofy'a, wyciągnął różdżkę i wykonał kilka skomplikowanych ruchów nad jego ciałem. Po ostatnim ruchu, jak na zawołanie Draco otworzył oczy.
- Co, gdzie...? - widząc kto koło niego stoi momentalnie zerwał się z łóżka i uklęknął w geście szacunku.
- Wstań.
- Panie, ja... Kiedy mam iść po Harry'ego? - Snape na te słowa aż zachłysnął się powietrzem i dopiero połączył wszystkie fakt w całość.
- Masz tu rzeczy - na te słowa w ręce Czarnego Pana pojawiła się koszula, spodnie i płaszcz - wszystko w kolorze czarnym. - Ubierz się i przyjdź do Sali Zebrań.
- Oczywiście Panie. - Draco zebrał rzeczy, ukłonił się i zniknął na zapleczu.
Tom powoli odwrócił się i stanął nad Lucjuszem.
- Rennervate - wyszeptał.
Malfoy senior powoli otworzył oczy i omiótł pomieszczenie leniwym wzrokiem, aż nie natknął się na turkusowo-zielone oczy swojego Mistrza. Z wrażenia aż krzyknął i spadł z łóżka. Szybko się jednak pozbierał i ukłonił.
- Do Sali Zebrań. Teraz. - Nie czekając na odpowiedź wyszedł z sali wraz z Severusem i udali się do wskazanej komnaty.

oOo

Jego ciało rozpadało się na kawałki, a następnie ponownie łączyło w całość. Pomimo tego, że dookoła nie było nic, to miał wrażenie, że nie jest w tej ciemności sam. Coś strasznego kryło się zakamarkach przestrzeni czekając na jego jeden błędny ruch, jedno złe spojrzenie, jeden dźwięk. Bał się poruszyć, by nie zmącić tej harmonii ciemności i ciszy.
Leżał na ziemi, o ile można to tak nazwać. W jednej chwili wisiał w nicości, a w następnej wszystko dookoła niego otulało go szczelnie. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Otworzył oczy, ale nic się nie zmieniło. Ciemność i nic więcej.
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy głosy po prawej stronie, ale ucichły tak nagle jak się pojawiły. Ostrożnie, najciszej jak umiał usiadł i postarał się rozejrzeć dookoła. Za sobą zobaczył mały biały punkt, który zdawał się rosnąć. Kiedy był już jakieś dziesięć metrów od Harry'ego, ten musiał zamknąć oczy, ponieważ przyzwyczajony do ciemności, patrząc na tą jasność omal nie oślepł. Po kilku minutach miał wrażenie, że jasność oplotła go i zaczęła wynosić gdzieś wysoko ponad ciemną otchłań. Poczuł, że wraca do swojego ciała i pierwsze co usłyszał to to, że nie jest sam tam gdzie się znajdował. Nie otwierał oczu nie chcąc niewygodnych pytań zwłaszcza jeżeli nie pamiętał co się wydarzyło. Wiedział, że wychodzili z Draconem z pokoju i prawie wpadł na nich Mistrz, a potem nic oprócz ciemności. A jeżeli wampiry ich złapały i znajduje się znowu w swojej celi, a Draco... Nie chciał nawet o tym myśleć. Leżał cichutko, nie ruszył się choćby o milimetr, byle tylko nie zostać zdemaskowanym.
Trudno było mu określić czas, więc zaczął liczyć oddechy. Wdech, wydech, raz, wdech, wydech, dwa... Po doliczeniu do tysiąca zaczął zapadać się w sobie i powoli tracić świadomość. Kurczowo trzymał się strzępków hałasu, albo swoich oddechów, ale na próżno. Po raz drugi zatopił się w ciemności już tak mu znanej.

oOo

Sala Zebrań, dla wygody właściciela zamku, znajdowała się zaraz obok jego gabinetu na drugim piętrze. Dostosowywała się do potrzeb i wymagań osób znajdujących się w środku. Aktualnie oświetlenie stanowiły świeczki na ścianach i w wielkim żyrandolu ponad czarnym stołem, przy którym siedziało dwadzieścia osób. Na szczycie siedział Lord, po prawej stronie znajdował się Draco, schowany pod kapturem. Młody Malfoy, gdyby mógł, schowałby się pod stół, albo uciekł jak najdalej stąd. Po lewej siedział Severus. Pozostali siedzący przypatrywali się nieznajomemu intruzowi i Snape'owi tak, jakby mieli ich pozabijać i zjeść na kolację. Mistrz Eliksirów także nie pozostawał dłużny Wewnętrznemu Kręgowi i odpychał wszelkie spojrzenia, które zmierzały w jego stronę.
- Więc, jak widzicie, po mojej prawej stronie siedzi moja prawa ręka. Człowiek, który od dzisiaj odpowiada tylko mnie, a wy odpowiadacie przed nim i przede mną. Ma taką władzę jak ja, jego słowo jest święte. Zrozumiano? - wszyscy bez wyjątku przytaknęli głową. - Dobrze. Nie poznacie jego imienia ani twarzy. Będziecie go rozpoznawać po przez wyszyty Znak na płaszczu. Ogłoszę to jeszcze innym Śmierciożercom na zebraniu. Po mojej lewej siedzi nowy członek Kręgu. - Decyzja spotkała się ze sporym niezadowoleniem. Jedna z osób zaczęła wyzywać Severusa od zdrajców, ale dość szybko została uciszona zaklęciem Lorda.
- Panie? - powoli rękę poniósł Yaxley.
- Tak?
- Czy to prawda, że Pot... Złoty Chłopiec jest twoim synem? - pytanie zadane powoli i z rozwagą było ucieleśnieniem wszelkich obaw zebranych.
- Nie, to nie był mój syn.  - Stłumiony jęk dobiegł go z prawej strony. Podświadomie wiedział, że Draco długo się nie powstrzyma. - Nadałem mu nazwisko i nie, nie musicie wiedzieć dlaczego.
- A co się z nim stało? - dobiegł go niepewny głos Bellatrix.
- Zginął kiedy uciekaliśmy z zamku wampirów. Uratował mnie przyjmując na siebie zaklęcie - przed oczami migały mu obrazy. Harry posyła w stronę przeciwnika ostatnie zaklęcie. Wampir upada. Harry leży z zamkniętymi oczami na ziemi. Harry na ustach ma ten swój cholerny uśmieszek.
- Panie? - tym razem to Lucjusz się odezwał.
- Tak? - Cierpliwość Lorda powoli się kończyła. Chciał posiedzieć z Harrym nawet jeżeli tan nie żyje, albo pójść do gabinetu i uchlać się z rozpaczy. Może do towarzystwa wziąłby Severusa.
- A co z artykułem?
- Właśnie. I to jest ta główna sprawa dla której was tu zebrałem. Potrzebuję jutro autora tego artykułu, tu u mnie w zamku.
Wszyscy zgłosili swoją kandydaturę do wykonania tej misji. Wiedzieli, że nie będzie to trudne.
- Dobrze. Pójdzie Nott, Wenty i Lowen. Bellatrix razem a Lucjuszem i Yaxley'em zorganizują miejsce dla naszego gościa. Jeden z pokoi gościnnych będzie idealny. Zarządzać tą grupą będzie - wskazał ręką na Draco - macie się go słuchać. Jak się dowiem o choć jednym małym słowie na niego, krzywym spojrzeniu to zabiję. - Wszyscy wcisnęli się jak najgłębiej w krzesła.
- Są jakieś ograniczenia?
- Tak. Jako, że to nasz gość, ma być cały i zdrowy. Nikt nie może mu nic zrobić. Nie obchodzi mnie jak dokonacie tego by go tu sprowadzić. Najlepiej zróbcie to bez użycia magii. Kiedy już tu będzie moja w tym głowa, żeby się nim dobrze zaopiekować. - Diabelski uśmieszek na twarzy Lorda nie wróżył nic dobrego. To by było na tyle - na te słowa wszyscy odetchnęli z ulgą. Powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie, aż zostali tylko Lucjusz, Severus i Draco.
- Draco rób co chcesz. Możesz się trochę na nich powyżywać - popatrzył na przerażonych mężczyzn.
- A mogę, Panie, zobaczyć...
- Tak. Chodź. - Ruszył przed siebie.
Doskonale wiedział, że Severus i Lucjusz także idą za nimi, ale nie obchodziło go to. Najważniejszy był teraz Harry, Draco i wywiad. Żeby tylko wszystko dobrze wyszło.. Wszedł powoli do sali i usłyszał jak Draco zachłystuje się powietrzem. Podszedł do Złotego Chłopca i przyłożył ręce do jego skroni. Zdziwił się nadmierną aktywnością rdzenia magicznego. Przecież u martwych on nie działa! Lord wziął to za ostatnie oznaki duszy i odsunął się do Harry'ego, który od razu został zaatakowany przez młodego. Tom pierwszy raz widział, żeby Malfoy płakał. Łzy leciały nieprzerwanym strumieniem mocząc koszulkę Pottera. Draco cichutko, jak mantrę, powtarzał jego imię. Brzmiało to trochę jak modlitwa. Po pół godzinie słowa zmieniły się w mamrotanie i Draco ze zmęczenia zasnął. Lucjusz podniósł go jak małe dziecko i wziął do jego pokoju. Voldemort zrezygnowany usiadł na krześle obok łóżka i wziął dłoń Harry'ego w swoje ręce. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku, ale nie otarł jej. Pozwolił by popłynęła pod koszulkę i przecięła lewą pierś wzdłuż niczym nóż zagłębiony w serce. Po chwili poleciała następna, która była niczym rozgrzane żelazo. Zostawiła po sobie rozgrzany ślad. Trzecia była jak lód. Aż wzdrygnął się od różnicy temperatur. Po paru minutach jego twarz zalana była łzami, ale on nie zwracał już na to uwagi. Nic nie widział, nic nie słyszał. Czuł się jak dziecko we mgle. Podświadomie wyczuwał obecność Snape'a, ale miał to gdzieś. Odetchnął głęboko. Ta chwila  pomogła mu pozbierać myśli i pogodzić się chodź trochę ze śmiercią Juniora. Nachylił się nad Harrym i złożył ostatni pocałunek na jego czole. Wyprostował się i doprowadził do normalnego stanu akurat w chwili kiedy drzwi się otworzyły i wpadł przez nie zdyszany Wenty.
- Mamy... O. - Omiótł wzrokiem salę i zobaczył twarz Czarnego Pana. Szybko odwrócił wzrok, który powędrował w stronę ciała leżącego na jednym z łóżek. - Och - tylko tyle był w stanie powiedzieć. Kiedy jednak się opanował ukłonił się i zwrócił do Lorda. - Panie, mamy go.
- Czy ja nie wyraziłem się jasno? Miał być jutro - ostatnie słowa Voldemort wysyczał ze złości. W oczach przez chwilę błyskały mu czerwone ogniki.
- Wybacz Panie. Lowen wszedł z nim do sali i kazał mi po ciebie biec.
- Gdzie jest ten idiota?
- Czeka w jadalni.
- Dobrze. Możesz iść. Zaraz przyjdę. - Po wyjściu Wenty'a Lord zwrócił się do Severusa - Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. Masz umyć i przebrać Harry'ego. Przyślę skrzaty z ubraniami. Następnie przyniesiesz go we skazane przez skrzaty miejsce.
- Dobrze Panie.
- Dziękuję - powiedział i wyszedł.
Zbliżając się do jadalni był coraz bardziej wściekły. Sam nie mógł się nadziwić jakich idiotów ma przy sobie. To był po prostu szczyt. Nigdy nie spodziewałby się tego po Lowenie. Był lojalnym Śmierciożercą i dobrze wykonywał wszystkie zadania. Nigdy nie było z nim problemów. Zamyślony wszedł do jadalni i zatrzymał się na środku. Poczuł na sobie spojrzenie czterech osób: Nott'a, Wenty'ego, Lowena i dziennikarza. Ten ostatni, kiedy zorientował się przed kim siedzi, zemdlał. Nott podtrzymał go w pozycji siedzącej, a Lowen ocucił zaklęciem.
- Nott, Wenty zabierzcie go do komnat gościnnych. - Wskazane osoby zaczęły wychodzić i w drzwiach dołączył do nich Lowen. - A ty gdzie się wybierasz? - głos Czarnego Pana brzmiał normalnie, ale zdanie zawierało w sobie groźbę. Wychodzący czym prędzej opuścili salę i zostawili swojego kolegę na pastwę Voldemorta. - No, no... Nie spodziewałem się po tobie Sebastianie takiego nieposłuszeństwa. Crucio!  - Lowen wylądował na kolanach przed swym panem. Wytrzymał chwilę w ciszy, ale kiedy zaklęcie przybrało na sile po jadalni rozległ się wrzask. Tom z lubością przymknął oczy, a na jego usta wypłynął uśmieszek zadowolenia. Głos Sebastiana stał się zachrypnięty i krzyk zaczął słabnąć, więc Riddle w przypływie miłosierdzia i z okazji poprawy humoru przerwał zaklęcie.
- Mam nadzieję, że nigdy więcej się to nie powtórzy - powiedziawszy to opuścił pomieszczenie kierując się w stronę pokoju Złotego Chłopca.

oOo

- Harry - szept powtarzał się od dobrych kilku godzin, ale on starał się go ignorować. Za każdym razem dźwięk dobiegał z innej strony i wypowiadany był przez inną osobę. Żeby nie zwariować powtarzał jak mantrę imię Malfoy'a. Jego imię wydawało się najbardziej związane z rzeczywistością. Przypominał sobie ich wakacje, imprezy, kupowanie pamiątek... Jednak biorąc pod uwagę jego położenie wszystko traciło na znaczeniu. Nagle w ciemności poczuł, że ktoś go dotyka. Obejrzał się z siebie, ale nikogo ani nic nie było. Następnie poczuł wokół siebie wodę. Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Szamotał się, ale uczucie nie znikało. Po dziesięciu minutach przestał stwierdzając, że jednak to nic nie da. Powoli zaczął zatracać się w tym uczuciu kiedy nagle zniknęło. Jęknął, ale potem poczuł, że ktoś go wyciera. Drogą dedukcji doszedł do tego, że jego ciało było myte, a sądząc po delikatności ruchów pewnie osoba, która go myła myśli, że on nie żyje. W sumie to chyba prawda, skoro sam zainteresowany uważa się za martwego. Westchnął i na powrót skupił się na Draconie. Przywołał w myślach jego twarz. Spojrzał w jego oczy, niby takie zimne i bezlitosne, ale on nauczył się wyłapywać iskierki szczęścia i miłości. Mentalnie dotknął ręką ust, które niejednokrotnie całował, a które uważał za idealne. Przejechał ręką po policzku, a Draco przymknął oczy z przyjemności. Po policzku Złotego Chłopca spłynęła łza. Najpierw jedna, która utorowała drogę, a potem całe morze łez. Najbardziej bolała go myśl, nie ta że umarł, ale ta, że już nigdy nie zobaczy swojego ukochanego, że już nigdy nie dane mu będzie skosztować jego ust, dotknąć jego ciała. Żałował, że nie mógł się pożegnać.
Powoli jego uwagę zaczęło przykuwać jego imię mówione natarczywie przez jedną osobę. Wiedział, że zna ten głos, ale nie mógł go przypisać do żadnej znanej mu osoby. Ten głos był inny od tych wcześniejszych, które szeptały do niego. Tamte chciały przeciągnął go na swoją stronę, kusiły i prosiły. Ten natomiast uporczywie powtarza jego imię w sposób, w który mówi się do osoby, która śpi, żeby się obudziła. Harry zamknął oczy i poddał się działaniu tego głosu. Powoli poczuł na twarzy kropelki wody, wokół ciała materiał,  a na nogach buty. Stopniowo otwierał oczy i zobaczył twarz osoby, którą spodziewał się zobaczyć jako ostatnią po śmierci.

oOo

Voldemort idąc do pokoju swojego podopiecznego musiał przejść obok lochów. Właśnie w tedy przypomniało mu się, że trzyma tam jeszcze rudzielca i Granger. Zszedł do nich. Kiedy stanął przed ich celą chrząknął. Hermiona podniosła wzrok na osobę przed nią stojącą, ale w jej oczach nie było widać strachu. Nigdy go nie okazywała. Zawsze widział w nich upartość i zawzięcie, że może jeszcze uratować swojego przyjaciela. Jej ubranie było całe, poza tym, że było lekko pogięte. Tom za każdym razem się zastanawiał dlaczego ona tak idealnie wygląda po tak długim czasie w jego lochu. Lord popatrzył na nią z podziwem i przeniósł wzrok na Rona. Rudzielec leżał kawałek dalej i był w o wiele gorszym stanie niż jego koleżanka. Sweter był podarty, a spodnie chyba gdzieś zgubił. Przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. W przypływie litość Voldemort wyczarował mu spodnie, które dopasowały się do jego rozmiaru. Wesley popatrzył na Toma zdezorientowany, a ten tylko wzruszył ramionami na znak, że nie ma pojęcia o co chodzi. Wściekłość jaką ujrzał potem w tych oczach jak i mina, która miała być groźna trochę rozładowała jego wewnętrzne napięcie i parsknął śmiechem. Oboje więźniów popatrzyło na niego w szoku i jeszcze bardziej odsunęli się od niego. Czarny Pan wyczarował sobie ławkę i usiadł na niej.
- Myślę, że powinniście się dowiedzieć...
- Nie chcemy cię słuchać MORDERCO! - przerwał mu Ron.
- Och, wydaje mi się, że jednak chcecie... - powiedział spokojnie, ale rudzielec znowu mu przerwał:
- Porwałeś... - Jedno zaklęcie wyciszające załatwiło sprawę. Wesley wyglądał teraz jak ryba wyjęta z wody. Na przemian otwierał i zamykał usta, ale kiedy zorientował się, że nic nie może powiedzieć i zaczął rzucać się po celi. Tom tylko westchnął, unieruchomił go i przywiązał.
- Obiecuję was, że jeżeli mnie wysłuchacie to dowiecie się bardzo ważnej rzeczy i zdecydujecie po której chcecie być stronie. Zgadacie się? - Oboje przytaknęli nie mając innego wyjścia.
- A co się stanie jeżeli nie zgodzimy się do ciebie przyłączyć? - zapytała rzeczowo Hermiona.
- No cóż. Wykasuję wam pamięć i odeślę do Kwatery Zakonu.
- Dobrze.
- A więc... - i Lord zaczął swoją opowieść o tym jak dostał list od Harry'ego, jak pewni jego sprzymierzeńcy przyprowadzili go tu, jak poznał Malfoy'a, zaprzyjaźnił się z nim, jak uczyli się zaklęć, o tym, że wyjechali na wakacje. Zatrzymał się na chwilę, ale nie wspomniał o kłótni między nim a Harry'm. Przeskoczył od razu do faktu, że Harry został porwany przez wampiry i niestety zamienił się w jednego z nich. Kiedy doszedł do momentu, w którym Harry umiera przełknął ślinę i popatrzył z uwagą na wlepione w niego dwie pary oczu. Jedne ze zrozumieniem, a drugie i nienawiścią. - ...i przyniosłem tu jego ciało. Aktualnie Sev... Snape go myje i przebiera do pogrzebu. Chcecie się z nim pożegnać? - Hermiona zastanawiała się chwile i przytaknęła a w tedy Lord zobaczył łzy płynące po jej policzkach. Spojrzał na Rona, który zemdlał. Obudził go krótkim zaklęciem i podtrzymywany przez Hermionę poszli do szpitala.
Droga dłużyła im się, mimo tego, że było do pokonania zaledwie pięćset metrów. Kiedy w końcu dotarli na miejsce, Severus siedział przy łóżku, na którym leżała osoba ubrana w magiczne szaty pogrzebowe. Ron jakby wybudził się z letargu i wręcz rzucił się na swojego przyjaciela, a Hermiona zaś patrzyła się oniemiała na swojego przyjaciela, który już nigdy nie powie jej, że jest jego najlepszą i jedyną przyjaciółką, już nigdy nie będą rozwiązywać zagadek, łamigłówek. Zostaną jej tylko wspomnienia i zdjęcia, które po latach oglądania zatrą się. Poczuła, że nogi uginają się pod nią i ostatnią rzeczą, którą powinna poczuć była podłoga, ale złapana w ostatniej chwili przez Voldemorta uniknęła spotkania z betonem. Potem była już tylko ciemność.
Czerny Pan położył dziewczynę na jedno z łóżek, a następnie zdjął z Harry'ego Rona, który też nie wytrzymał napięcia i stracił przytomność.
- Panie - Severus pochylił głowę. - Musimy porozmawiać.
- Mów.
- Ale nie tutaj - spojrzał wymownie na swoich uczniów.
- Dobrze - mówiąc to, Lord wstał i poszedł w stronę schowka. - No mów - ponaglił Severusa kiedy znaleźli się już na osobności.
- Chodzi o to, że Harry żyje. - Wściekłość jaką ujrzał w oczach swojego mistrza była nie do opisania.
- Snape, to bardzo kiepski żart. Nie uwierzę... - spojrzał w oczy Mistrza Eliksirów i ujrzał strzępki wspomnień. Harry otwiera oczy i mamrocze coś o życiu po śmierci i o Draconie. - Ale jak? - tylko tyle zdołał powiedzieć.
- Nie wiem. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Podejrzewam, że to przez to, że jest wampirem i zwykła Avada na niego nie działa. - Severus był bardzo poważny mówiąc to, a Lord wariacko szczęśliwy słysząc te przypuszczenia.
- Myślisz, że z innymi zaklęciami też można spróbować?
- Pewnie tak, ale dopiero jak przebudzi się na dobre. Na razie są to raczej zachwiania świadomości, która dość mocno oberwała podczas wizji i przemiany w wampira. Ciało też jest nie stabilne. Boję się, że jeżeli tak dalej pójdzie, to będzie w połowie człowiekiem a w połowie wampirem.
- Dlaczego?
- Żeby kogoś przemienić potrzeba dwa ugryzienia. Jedno zmienia świadomość i sposób postrzegania świata, a drugie ciało, czyli zęby, siłę, zwinność, szybkość. Jeżeli osoba zostanie ugryziona raz, to ciało człowieka nie poradzi sobie z mentalnością wampira. Nie będzie potrafił pić krwi lub nawet zdobywać ofiar. U Harry'ego jest o tyle dobrze, jeżeli można to tak nazwać, że ugryziony został dwa razy i przemienił się w wampira, ale wizje zakłócały lekko przebieg transformacji. Podejrzewam także, że został dość poważnie wkurzony co wyzwoliło pokłady magii, które kumulowały się od początku przemiany. Ta zbierana magia potrzebna jest do regulowania stanu podświadomości i ciała. Przez to przemiana nie zakończyła się, a Avada naruszyła ciało, pomimo tego, że był już faktycznie wampirem. Teraz świadomość walczy z ciałem, ale nie jestem w stanie powiedzieć, która część Harry'ego jest już wampirem.
- Co się może stać jeżeli Harry świadomie będzie... potworem, a ciałem człowiekiem?
- Do końca nie wiem, ale będzie żył jeżeli o to chodzi. Okaże się dopiero jak się obudzi. Jednak dopóki trwa w tym stanie, oprócz oczywiście chwil przebudzenia, jest martwy. Nie oddycha, jego serce nie bije, nawet zaklęcia skanujące nie wykrywają nikłych oznak życia.
- Dobrze, dziękuję Severusie. Możesz iść. A i powiedz Draco, żeby tu przyszedł jak najszybciej. Muszę z nim porozmawiać o pogrzebie Harry'ego.
- Ale... - chciał zaprotestować, ale został uciszony gestem ręki.
- Wiem co robię, uwierz mi.
- Dobrze, Panie.
Severus opuścił pomieszczenie, a chwilę później Lord, który podszedł do łóżka jego podopiecznego i westchnął. Zdążył usiąść na krześle kiedy przez okno wleciała mała czarna sówka. Szybko drżącymi dłońmi otworzył list zaadresowany do niego i otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział VII

Draco patrzył na to, ale nie chciał uwierzyć. Przed nim leżał martwy Harry, który wyglądał jakby spał, co jeszcze dopełniało dramatyzm całej sceny. Krzyk, który wydobył się z jego własnego gardła był najgorszym dźwiękiem jaki kiedykolwiek Draco słyszał. Nie rozumiał. Poczuł łzy spływające po jego policzkach. Były one niczym rzeki lawy. Gorące i słone ryły drogę w skórze Malfoy'a zostawiając po sobie ślad na zawsze. Już nigdy nie zobaczy tego uśmiechu, już nigdy nie spojrzy w te przepiękne zielone oczy, już nigdy nie usłyszy tych dwóch przepięknych słów wypowiadanych przez niego. Już nigdy nic nie będzie takie samo. Niechętnie podniósł się z kolan, wziął na ręce ciało ukochanego i ruszył przed siebie. Kiedy wyszedł za pole ochronne użył świstoklika, by przenieść się do Mini-Szpitala.
Położył ciało na jednym z łóżek i usiadł obok niego na krześle. Rozejrzał się po pomieszczeniu i kiedy nikogo nie zauważył, pogrążył się w rozpaczy po stracie Harry'ego. Splótł ich dłonie razem i oparł się czołem o jego klatkę piersiową. Pozwolił by wszystkie uczucia oprócz smutku, opuściły jego ciało. Łzy płynęły strumieniami po jego twarzy mocząc koszulkę Pottera. Nie wiedział ile tak trwał, ale w pewnym momencie usłyszał ciche pukanie w szybę, które za każdym razem stawało się mocniejsze. Niechętnie podniósł zaczerwienioną od płaczu twarz w stronę okna i jednym ruchem wpuścił do środka czarną sowę. Wdzięcznie podleciała nad Malfoy'em i upuściła czarną kopertę wprost na jego ręce. Powoli i ostrożnie wybadał czy nie jest to pułapka i kiedy z ulgą stwierdził, że jednak nie, otworzył list i zamarł patrząc na nadawcę. Przełknął głośno ślinę i zagłębił się w treść listu.


Drogi Tomie Marvolo Riddle,

Pewnie wiesz kto do Ciebie pisze i zastanawiasz się dlaczego. Otóż sprawa jest nadzwyczaj prosta. Oddaj mi to co moje. Znasz prawo? Obstawiam, że tak. A więc, Harry Riddle należy do mnie. Jest wampirem i jako, że jestem jego stwórcą, on jest całkowicie mi podległy. Pewnie będziesz szukał luki, ale takowej nie znajdziesz. Zapewniam. Sam tworzyłem to prawo, więc nie doszukuj się dziury w całym. Jeżeli jednak nie oddasz mi mojej własności pofatyguję się do Ciebie, a w tedy nie będzie już tak przyjemnie. Wyobrażasz sobie, że mogę wypowiedzieć Ci wojnę. Zapewne tak, ale oficjalnie mówię, że jeżeli Harry Riddle nie pojawi się u mnie za trzy dni, czyli w piątek, spodziewaj się moich wojsk nadchodzących od wschodu. To będzie bardzo czerwony wschód słońca i zapewniam Cię, że ostatni, który ujrzysz w swoim nędznym życiu.

Zadowolony z siebie
Mistrz Wampirów 
Sir Morrier Drogfray

Draco, który nie był Draconem wypowiedział zaklęcie i na miejscu Malfoy'a siedział Tom Riddle. Wstał z krzesła i pocałował Harry'ego w czoło w geście pożegnania i szybkim krokiem skierował się do swojego gabinetu jednocześnie przypominając sobie i przeklinając swoją głupotę.


KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ:
Lord Voldemort, Postrach Magicznego Świata, Czarny Pan, Tom Riddle, bla, bla, bla, siedział nad gazetą w swoim gabinecie i nie potrafił się poruszyć. To co w niej przeczytał wydawało mu się tylko głupim żartem. Oderwał nieprzytomny wzrok i spojrzał przez okno na słońce, na las, na chmury, na życie. Myślami powrócił jednak do artykułu w Proroku, który jeszcze nigdy nie był tak, tak... kłamliwy. Tom nigdy nie czytał takich oszczerstw w gazecie, którą czyta cały czarodziejski świat. Zawsze było jakieś ziarnko prawdy w tym co pisali. Nigdy jeszcze nie posunęli się aż tak daleko. Powoli i próbując opanować wściekłość spojrzał na pierwszą stronę gazety na której było duże zdjęcie Voldemorta i Harry'ego Pottera obściskujących się na Nokturnie. Dokładnie było widać, że młody Riddle rzuca się na Lorda i wpycha mu język aż po migdałki. Nad nim tytuł kłamstwa : "GDZIE PODZIEWA SIĘ POTTER?". Artykuł natomiast insynuuje, że Harry był kochankiem Lorda od dawna, że przez całą piątą klasę wymykał się na potajemne spotkania z Czarnym Panem. Pojawił się nawet wywiad z Albusem, że ten ma nadzieje na odzyskanie Złotego Chłopca, a jeżeli się to nie uda, to że będzie w stanie zabić następce Lorda Voldemorta bez wahania. Wzbudziło to burzę wśród dziennikarzy, którzy jakiś czas wcześniej napisali o tym, że Harry został porwany przez, najprawdopodobniej, sługi Lorda, że jest w niebezpieczeństwie i już może nie żyć. W tedy też Dumbledore powiedział, że nie spocznie póki nie znajdzie Harry'ego żywego lub martwego. A teraz? Pewnie am puścił plotkę, sfałszował zdjęcie i podpuścił dziennikarzy do napisania artykułu. Tom będzie musiał pobrudzić sobie rączki. 
Teraz jednak nie miał na to czasu, ponieważ musiał coś zrobić z młodym Malfoy'em. Wpadł mu do głowy pewien pomysł i nie tracąc czasu zdecydował się na niego. Swe kroki skierował w stronę laboratorium z którego wziął Eliksir Słodkiego Snu, który powinien załatwić sprawę. Wychodząc przypomniał sobie o pewnym zmodyfikowanym eliksirze, który przyda mu się w realizacji jego planu. 
Tom wręcz biegł do Szpitala, byle tylko jak najszybciej znaleźć się już przy Harrym. Musiał przyznać sam przed sobą, że Junior cholernie go pociągał. Określenie, że Voldemort się w nim zakochał byłoby dużym błędem. Potter po prostu mu się podobał i gdyby nie to, że Harry kocha Dracona, on już byłby jego. Z takimi myślami staną przed drzwiami Mini-szpitala, odetchnął kilka razy i z rozmachem otworzył drzwi zwracając na siebie uwagę Malfoy'a.
- A więc. Przyniosłem kilka potrzebnych eliksirów, które postawią cię na nogi i pomogą dość i wrócić w miarę nienaruszonym stanie. 
- Dobrze.
- Wypij najpierw ten - podał mu Eliksir Słodkiego Snu, który lekko zmodyfikowany, przestaje działać po wypowiedzeniu formułki znanej jedynie Lordowi.
Kiedy Draco zasnął, Voldemort nachylił się nad nim i wyrwał kilka blond-włosów i dodał do mazistej substancji w drugiej fiolce. Po chwili, kiedy piana zeszła, Tom wypił wszystko, a z wrażenia jakie wywarła na nim przemiana zatoczył się na stojące za nim łóżko. Po kilku minutach zaczął dochodzić do siebie. Wstał i podszedł do lustra wiszącego koło drzwi. Popatrzył na idealne rysy arystokraty i nie dziwił się teraz dlaczego Harry zakochał się w Malfoy'u. Wyruszył do pokoju Pottera po pelerynę a następnie do pokoju Dracona po jakieś ubrania. Dobrze uzbrojony i świetnie przygotowany ruszył na akcję ratunkową.

TERAZ:
Tom był tak zamyślony, że aż wpadł na drzwi swojego gabinetu. Szybko rozejrzał się, czy aby nikt go nie widział. Na szczęście korytarz był pusty. Voldemort otworzył drzwi i pierwsze co zrobił po przekroczeniu progu to wypicie szklanki ognistej. Rozkoszował się przez chwilę miłym szczypaniem w gardle, ale niestety dopadła go szara rzeczywistość. Harry leżący martwy w szpitalu, Draco w śpiączce, któremu trzeba powiedzieć, że Harry nie żyje, Albus, którego trzeba w końcu zabić albo zamknąć, a najlepiej jedno i drugie, a no i oczywiście Wampir Drogfray, który nie odpuści dopóki nie zobaczy zwłok Juniora. Z bezsilności Lord nalał sobie drugą, trzecią, czwartą, piątą, szóstą szklaneczkę ognistej, a przy siódmej tak mu się ręce trzęsły, że nie był w stanie trafić do naczynia. Bardzo powoli odbił się od ściany, o którą do tej pory się opierał i próbując utrzymać równowagę wywrócił się o dywan i uderzył głową w stół. Zobaczył jeszcze tylko odłamki szkła z rozbitej szklanki lecące w stronę jego twarzy, ale był za słaby, żeby się zasłonić, więc po prostu zamknął oczy i odpłynął.

oOo

Severus Snape był z reguły człowiekiem spokojnym, z zasadami i dość słownym. Cenił sobie czyjąś prywatność, jeżeli druga osoba też to robiła. U Voldemorta nauczył się wykorzystywać każdą sytuację na  swoją korzyść, przewidywać konsekwencje swoich czynów, patrzeć jednocześnie za siebie i przed siebie, nie wtrącać nosa w nieswoje sprawy i przede wszystkim nauczył się słuchać. U Dumbledore'a nie nauczył się niczego nowego poza nauką dzieci. Teraz mając nawet to doświadczenie nie wiedział co powiedzieć. Stał nad ciałem swojego byłego wroga i nie potrafił się cieszyć, a wręcz przeciwnie czuł, że zawiódł Lily, że to przez niego zginął Harry, co oczywiście było nieprawdą. Żałował teraz, że w ogóle się obudził. 
Leżał sobie na łóżku. Było mu tak niezmiernie wygodnie. Otworzył oczy i zobaczył sufit. Nie było to za bardzo dziwne skoro leżał na plecach, ale zaniepokoiło go to, że widział sufit Mini-szpitala. Nie przepadał za tym miejscem. Lubił być tutaj w wersji lekarza, ale nie pacjenta. Z ulgą przyjął do wiadomości, że ma na sobie swoje ubrania i że nikt w przypływie miłosierdzia nie przebrał go w cokolwiek innego. Wstał powoli oczekując zawrotów głowy lub innych oznak zbyt długiego snu lub urazów czaszki, ale nic takiego się nie pojawiło. Kiedy był już na nogach poszedł do magazynku po eliksiry wzmacniające i w tedy usłyszał trzask teleportacji. Już chciał wparować do pokoju i podnieść alarm, ale zobaczył blond czuprynę i domyślił się kto to może być. Następną rzeczą jaką dostrzegł był śpiący Harry, którego Malfoy kładł na łóżku. Jedyną rzeczą jaka zdziwiła Snape'a i kazała mu zostać w magazynie i przyglądać się dalej z ukrycia rozgrywającej się przed nim scenie było to, że Draco płakał. Wyraźnie było to widać pomimo tego, że siedział tyłem do Severusa. Ramiona trzęsły mu się od tłumionego szlochu. Malfoy chyba splótł ich dłonie razem i oparł głowę na jego klatce piersiowej w geście bezsilności. Po chwili jednak jakiś ptak wleciał do pomieszczenia opuszczając list na ręce Dracona. Ten go sprawdził, otworzył, przeczytał i zesztywniał. Severus już miał wkroczyć do pomieszczenia chcąc się dowiedzieć treści listu, ale w tedy wydarzyło się coś, czego Snape nigdy w życiu by się nie spodziewał. Draco Malfoy zmienił się w Toma Riddle'a. Pomimo tego, że Voldemort stał tyłem, to Snape czuł władzę i potęgę bijącą od niego. Poza tym, tych włosów nie można było pomylić z żadnymi innymi. Potem wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Lord Voldemort pocałował Złotego Chłopca w czoło w geście pożegnania. Zupełnie tak jakby już miał go nie spotkać nigdy więcej.
Kiedy Czarny Pan opuścił pomieszczenie Severus odczekał jeszcze kilka minut, żeby się upewnić czy nikt więcej nie przyjdzie i podszedł do Harry'ego. Chłopak wyglądał jakby spał i jedyną rzeczą, która mąciła ten obraz była klatka piersiowa, która nie poruszała się przy oddechu, bo go nie było. Złoty Chłopiec zginął zabity nie przez tą osobę co trzeba.
Nagle coś dziwnego zaczęło dziać się ze znakiem Severusa. Ten popatrzył na węża, który zapłonął ogniem lecz Snape wiedział, co to oznacza. Nie tracąc czasu zaklęciem przywołał swój podręczny kufer eliksirów i pognał za wskazaniami znaku. Kiedy dotarł na miejsce zderzył się z drzwiami, które magicznie zaczarowane nie chciały go wpuścić bez zaproszenia. Po zmarnowaniu kilku cennych minut na szarpaniu się i przekonywaniu drzwi, że musi wejść do środka, Snape w końcu otworzył drzwi i zobaczył Lorda nieprzytomnego, leżącego w kałuży krwi z poharataną twarzą. Czym prędzej zabrał się za zszywanie rany głowy. Po opatrzeniu najgorszych ran posprzątał dywan, zaklęciami doprowadził Czarnego Pana do stanu używalności i położył go na kanapie przed kominkiem, a sam wezwał Wewnętrzny Krąg na małe zebranie w sprawie pewnego artykułu w gazecie i śmierci Harry'ego Pottera.

oOo

Śmierciożercy zebrali się przy stole w Wielkiej Sali. Nikt nie wiedział po co zostali wezwani i dlaczego zrobił to Severus Snape.
Drzwi z tyłu sali otworzyły się, a w sali zapanowała grobowa cisza, w której nawet bezszelestne kroki Mistrza Eliksirów były nadzwyczaj głośne. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę kiedy stanął na podwyższeniu z tronem.
- Witam. Wezwałem was tutaj...
- Gdzie jest nasz Pan? - odezwał się jeden z zebranych, ale widać było, że nie on jeden chciał zdać to pytanie.
- Czarny Pan miał mały wypadek i leży nieprzytomny w swoim gabinecie. - Szum szeptów rozlał się po zebranych, ale chrząknięcie Severusa natychmiast wszystkich uciszyło. - To nic poważnego. Przejdźmy do sprawy dla której was tu sprowadziłem. Pewnie większość z was czytała dzisiejszego Proroka? Podejrzewam też, że nikt nie przejdzie obojętnie obok tych kłamstw, które ktoś tam napisał. Słucham więc waszych pomysłów.
Pierwszy odezwał się Nott.
- Może zabić wszystkich z Proroka?
- Nie, to zbyt łatwe. Jak zabijesz wszystkich, to kto napisze sprostowanie albo cokolwiek innego? - odezwał się jak zwykle racjonalnie Lucjusz.
- A w ogóle wie ktoś gdzie się podziewa Potter? Jest głównym tematem gazety, jest na zdjęciu, a zaginął na początku wakacji i nikt go nie widział - pytanie Yaxley'a wzbudziło niemałe poruszenie. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Jedynie Lucjusz i Severus znając części prawdy siedzieli cicho i czekali aż wrzawa ucichnie. Powoli Śmierciożercy zaczęli się uspokajać i patrzyli na Snape'a i Malfoy'a jakby byli całą wiedzą wszechświata zebraną w jednym człowieku. Powoli, jakby chcąc nacieszyć się tą wiedzą i wyższością nad innymi, Lucjusz wstał i rozejrzał się po wszystkich siedzących przy stole.
- Tak, Harry Potter a raczej Riddle - przerwał mu krzyk ze strony zebranych, ale krótkie zaklęcie uciszające załatwiło sprawę. - Jeżeli chcecie się czegoś dowiedzieć, to radzę mi nie przerywać. Harry dostał nazwisko od naszego Pana i macie go traktować jak swojego drugiego Mistrza. Jego słowo jest tak samo ważne i niepodważalne jak Czarnego Pana. Zrozumiano? - wszyscy zgodnie przytaknęli nadal nie będąc zdolnymi do mówienia. - Dobrze. Harry został porwany przez wampiry mieszkające za lasem. Przez to nasz Pan jak i mój syn byli pod wpływem tego, co działo się jemu.
- Myślę, że nie jest konieczne opowiadanie tego wszystkiego, bo Harry Potter nie żyje. - Snape powiedział co chciał i wyszedł z pomieszczenia, by nikt nie zadawał niewygodnych pytań typu "Jak to się stało?", "Kiedy to się stało?". Za drzwiami dogonił do Malfoy i przyparł do ściany wbijając różdżkę w gardło.
- Coś ty powiedział? - wysyczał Severusowi prosto w twarz. Jego mina wyrażała bezkresną złość, a za nią kryła się bezradność zbitego dziecka.
- Harry nie żyje. Leży w drugiej sali Mini-szpitala. Voldemort po niego poszedł jako Draco i przyniósł jego ciało. Nie wiem jak to się stało. Jedynie widziałem Draco, który zmienił się w Czarnego Pana. Potem mój znak mnie wezwał do jego gabinetu gdzie leżał z rozwaloną głową i poharataną twarzą. Mógłbyś zabrać różdżkę z mojego gardła? - Lucjusz powoli, z wahaniem opuścił broń i odsunął się na drugą stronę korytarza, by oprzeć się plecami o ścianę.
- Co ja mam zrobić? - powiedział do siebie. Zaczął osuwać się po ścianie, ale refleks Severusa nie pozwolił mu upaść.
- Kolejny nieprzytomny do kolekcji - mruknął pod nosem niosąc Malfoy'a do sali szpitala, gdzie leżał już jego syn.

piątek, 1 marca 2013

Rozdział VI

Hey!
Tu ja, wasza autorka. Nie wiem ilu z was, którzy czytają moje opowiadanie, prowadzą swojego bloga. Ci co takowy prowadzą wiedzą pewnie, że nie jest to takie proste jak się wydaje. Nie wygląda to tak, że siadam i w pięć minut mam świetny rozdział, długość pięć tysięcy słów, zero błędów, wątki pięknie i wszystko się klei i w ogóle ideał. Nie ma tak łatwo. Czasami na prawdę myślę, że nie wstawię kolejnego rozdziału, ale spinam się i robię to dla was w nadziei, że ktoś przeczyta, spodoba mu się, albo i nie, ale zostawi po sobie pamiątkę w postaci komentarza. Co prawda na stronie jest licznik, ale jest on anonimowy. Nie widzę kto odwiedza i czyta moje opowiadanie. Sama zdaję sobie sprawę, że nie jest idealne i daleko mu do takiego, ale staram się, siedzę, wymyślam, żebyście wy mieli co czytać. Wiem też, że jak ktoś lubi Drarry, Snarry  lub jakiekolwiek inne parringi, to to co jest w internecie mu nie wystarcza i ciągle chce więcej i więcej. Gdybyście zostawili komentarz pod notką, co się podoba, albo co trzeba poprawić lub, jeżeli macie jakieś pomysły, co ma się dziać, to piszcie. Będę wdzięczna i jak najbardziej mile widziane są również słowa krytyki. Pamiętajcie! Komentarze karmią Wena ;)

Wasza autorka
DracoDormiens (Nisia)

UWAGA!!! w poniższym rozdziale pojawią się sceny erotyczne, osoby o słabym sercu uprasza się o przewinięcie tego kawałka... ;D
Wybaczcie błędy, ale jeszcze nie dorobiłam się bety ;c i robię co mogę, żeby korygować tekst.
Dobra, dobra już nie marudzę.
Enjoy ;)
_________________________________________________________

Siedział na kanapie przed kominkiem i w zamyśleniu bawił się sztyletem, który wyglądał jak krótki miecz, ale dopiero jak ktoś przyjrzał mu się z bliska mógł zobaczyć wyryty na ostrzu znak węża. Otóż w przeszłości sztylet, należał do Salazara Slytherina, ale wszyscy myśleli, że zaginął. Legenda mówiła, że Helga Huffelpuf zabrała go ze sobą do grobu, ale dlaczego to nikt nie wie. Otóż mylili się. Nikt nie zabrał go do grobu, ba sztylet nawet nie zaginął. Leżał cały czas w komnacie pod zamkiem i czekał na odpowiedniego potomka czystego rodu. A teraz on siedział na kanapie w zamyśleniu podrzucał sztylet pod sufit i po chwili łapał go nie robiąc sobie najmniejszej krzywdy. Po którymś razie nie złapał go i sztylet wbił się w podłogę na około trzydzieści centymetrów. Ale osoba bynajmniej nie zauważyła tego i wstała przywołując zaklęciem swoją zabawkę. Mężczyzna podszedł do okna i po chwili w jednej ręce trzymał sztylet, a w drugiej lampkę czerwonego jak krew wina. Tak, jak on uwielbiał wino. Jego zapach i smak. Powoli upił łyk rozkoszując się posmakiem winogron. Przypomniały mu się wakacje w Toskanii. To tam skosztował najlepszego wina na świecie. Żadna angielska wytwórnia nie mogła się równać z tamtymi dojrzewalniami. Tam wino miało to coś. Ze smutkiem wrócił do deszczowej Anglii i zwrócił twarz w stronę szyby, a w niej odbijała się para turkusowo-zielonych oczu. Widać w nich było smutek, zmartwienie, ale przez to wszystko niczym strzała, przebijała się determinacja i chęć zemsty. Wszystkie uczucia kotłowały się w żołądku przyprawiając go o mdłości. Na zmianę było mu zimno i gorąco, a do tego wszystkiego dochodziło poczucie winy, którego on, na Merlina, nie czuł nigdy wcześniej w swoim, dość długim, życiu. Nie było to przyjemne uczucie. W przypływie bezsilnej złości zacisnął pięść z kieliszkiem, który pod wpływem siły roztrzaskał się raniąc dłonie mężczyzny. Wino, które było w kieliszku mieszało się z krwią lekko szczypiąc. Postać usiadła z powrotem kanapie, a krew spływała po jej rękach brudząc piękny dywan należący do Nagini. Oparł się i przymknął oczy. Między palcami obracał sztylet. Wykrzywił w uśmiechu wargi i wydawało mu się jakby wszystkie uczucia, te złe jak i dobrze wypływały z niego razem z krwią. Siedział tak koło pięciu minut kiedy pukanie do drzwi przywróciło go do świadomości. Przez chwilę pomyślał, że może udawać, że go tu nie ma, ale w tedy pukanie nasiliło się i był zmuszony otworzyć. Kiedy osoba weszła, uklękła i czekała na znak.
- Wstań.
- Panie. 
- Tak? - Popatrzył z niesmakiem na swojego poddanego. - Lucjuszu, jeszcze nie zdążyłeś się przebrać?
- Nie, Panie. 
- No dobrze, mniejsza z tym. Czego sobie życzysz? - Przyjrzał się uważnie Malfoy'owi. Zwykle dumny i z podniesioną głową, a teraz mały i szary człowieczek. Zachowuje się tak jakby stracił wszystko dla czego warto żyć. Tak jakby stracił syna.
- Panie. Mój syn chce wyruszyć na ratunek Potterowi - w jego głosie słychać było rozpacz, a domysły Lorda wcale tak bardzo nie rozbiegały się z rzeczywistością.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Panie, proszę. Powiedz mu, że to niebezpieczne i nie warte tego by giną za tego... - nie zdołał dokończyć widząc wzrok Lorda, który gdyby mógł, już by go zabił.
- Czy jesteś pewien, że chcesz skończyć? - głos Voldemorta był zimny i przeszywający. Lucjusz nie potrafił odpowiedzieć nawet słowa. - A więc, powiem to tylko raz i słuchaj mnie uważnie. Po pierwsze, to jest mój syn - na reakcję Lucjusza Tom zareagował ironicznym uśmiechem, chociaż w duchu tarzał się po ziemi i płakał ze śmiechu. - Nie rób takiej miny. Nie pasuje ci. Adoptowałem go i dałem moje nazwisko. Tak, dobrze usłyszałeś. Po drugie, kiedy go porwałeś to ja go uratowałem i miałem na prawdę piękne widowisko, kiedy próbowałeś się wytłumaczyć. - Na te słowa Lucjusz spłoną rumieńcem przeklinając się w duchu za swoją głupotę. - Po trzecie i najważniejsze. To co jest pomiędzy nimi. To coś więcej niż przyjaźń. Tak. Oni się kochają i nie jest to szczenięce zauroczenie. Wiem, że brzmi to absurdalnie kiedy ja, Czarny Pan, o tym mówię, ale wiem o co chodzi. Jak pewnie wiesz, albo i nie, ja z Harry jesteśmy połączeni w pewien sposób, którego nawet ja nie do końca rozumiem. Możemy wysyłać sobie obrazy, rozmawiać ze sobą, ale to nie jest telepatia, bo ona ma ograniczony zasięg. Dzięki temu co jest między nami, możemy teleportować się do tego drugiego. Coś co wykorzystałem u ciebie na zamku. Oczywiście oklumencja działa, dlatego kiedy chłopak się na mnie wkurzył nauczył się jej od tak sobie. Zbudował mur, którego nawet ja nie potrafiłem zburzyć. Teraz jednak Harry jest pod wpływem zaklęcia, albo za barierami ochronnymi, które zagłuszają ową więź i uniemożliwiają kontakt. Jedynie jeżeli w tym samym momencie będziemy chcieli pogadać to może nam się to udać, ale ja sam, jak i Harry w pojedynkę jesteśmy za słabi by się przebić. W każdym razie kiedy byli z Draconem na wakacjach, tak to w tedy kiedy ci powiedziałem, że wysyłam twojego syna na misję, powstało między nimi coś podobnego do więzi. Jedyna różnica, że tamto jest oparte na miłości tak szczerej jak złoto a to u mnie jest oparte na śmierci. Nie wiem co jest mocniejsze, bo to może nam powiedzie jedynie Harry.
- Hmmm... - Lucjusz zamyślił się.
- Tak?
- Chyba wiem na czym to może polegać, Panie.
- Więc?
- Kiedy poszedłem porozmawiać z Draconem on powiedział, że Pott.. młody Riddle żyje.
- Tak. To może być jedna z zalet. Prawdopodobnie mogą się też porozumiewać ze sobą, ale dopóki się tego nie nauczą to nie ma żadnego pożytku. Czy chciałbyś coś jeszcze?
- Nie, Panie. - Lucjusz ukłonił się i wyszedł zostawiając Riddle'a samego ze swoimi, niekoniecznie szczęśliwymi, myślami. Ciałem był w swoich kwaterach, ale duchem parę godzin wcześniej w mini-szpitalu.
"Draco kiedy zobaczył kto przed nim stoi, chciał się podnieść, ale Voldemort nakazał mu leżeć.
- A więc, Draco. Słyszałem, że chcesz zostać moim Śmierciożercą - zaczął Tom tonem spokojnej konwersacji.
- Tak, Panie. - Widać był, że młody Malfoy denerwuje się i to bardzo.
- A wiem również, że Harry nie jest ci obojętny. Nie mylę się?
- Oczywiście, że nie, Panie.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia i... - nim jednak Lord skończył, Draco ryzykując życie, wszedł mu w zdanie.
- Tak, Panie. Pójdę po niego choćbym miał zginąć. Poszedłbym nawet gdybyś nie oferował mi miejsca w swojej armii.
- Dobrze. A czy chcesz być moim Bezimiennym? - Oczy Draco zaświeciły się. Sam nigdy nie chciał tatuażu na przedramieniu. Kojarzyło mu się to ze znakowaniem bydła.
- Czego sobie życzysz, Panie.
- To dobrze. Wyruszysz jeszcze dziś. Dostaniesz wszystko co będzie ci potrzebne. 
- Tak, Panie. - Draco pochylił głowę w geście szacunku, Lord odwrócił się, ale kiedy był w drzwiach przystanął na chwilę i odwrócił się spoglądając na Draco. Ocenił, że jest przystojny, ale nic nie mogło przebić urody i charakteru młodego Riddle'a.
- A i jeszcze jedno. Harry kazał przekazać ci, że... cię kocha. - Odwrócił się nie widząc miny Draco, który gdyby tylko mógł latałby pod sufitem. Marvolo kierował swe kroki do gabinetu, który po półgodzinie wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie leżały porozwalane papiery. Krzesła i biurko zmieniły się w kupkę drzazg a pierze z poduszek i kanapy latało wszędzie wczepiając się we włosy Toma, który z szaleństwem w oczach stał na środku pokoju i myślał co by tu jeszcze rozwalić. Kiedy ze smutkiem stwierdził, że już raczej nic, zaklęciem poskładał wszystko ładnie do kupy i zaczął od początku. Tym razem bez szwanku nie obeszły się również półki, ale ocalały książki, które zostały zaklęciem odesłane, w przypływie miłosierdzia Toma, do biblioteki. Po piętnastu minutach nawet ściany były w opłakanym stanie, a Lord nie mógł utrzymać się na nogach i siedział na środku pokoju jak Sierotka Marysia, a po jego policzkach spływały łzy. Voldemort nie płakał, ale teraz był to Tom Marvolo Riddle. Biedne, małe, wystraszone dziecko, które zostawione w sierocińcu musiało zdać się na siebie. To w tedy zaczął się zmieniać. Terroryzował dzieci, żeby żyć. Albo oni albo on. Taka była filozofia sierocińca. Prawo dżungli. Tom pamiętał jak przez mgłę ostatni raz kiedy pozwolił sobie na łzy. Miał w tedy koło pięciu lat. Siedział w swoim pokoju i był bardzo smutny, wręcz zrozpaczony, ponieważ jeden z chłopców zabrał mu zdjęcie morza. To chyba w tedy miał pierwszy wybuch mocy. Dzieci bały się do niego zbliżyć, a kiedy próbowały, latały pod sufitem, zmieniał im się kolor włosów, oczu i wyskakiwały krosty. Niby nic, ale to było dziecko, które nie wiedziało co się dzieje. Tom usiadł i zaczął płakać ze złości. Kiedy jeden z chłopaków go zobaczył pobiegł do swoich i śmiali się z małego Marvola. To w tedy przyrzekł sobie, że nie będzie płakać. A teraz? Siedział, patrzył się na pokój, który jeszcze parę chwil temu był jego gabinetem, a łzy nie chciały przestać płynąć. Poczuł się taki słaby, taki bezradny. Najbardziej uderzyło w niego to, że bez problemu wysłał ukochanego swojego syna na pewną śmierć. Nie pomyślał wcześniej o tym widząc same plusy, ale teraz nie był taki pewien zwycięstwa. Niestety nie było już odwrotu. Wraził zgodę na tą misję wiedząc, że Draco zrobi wszystko by uratować Harry'ego. Wiedział też, że jeżeli Draconowi coś się stanie to Harry mu tego nigdy nie wybaczy. Nigdy. A to bardzo długo. Już teraz było mu trudno żyć i funkcjonować bez tego roztrzepańca, a co zrobi jeżeli to będzie wieczność? Pozbierał się do kupy i posprzątał gabinet. Odstawił wszystkie papiery na swoje miejsce i przywołał cenne książki ciesząc się, że zdecydował się je odesłać." 
Potok wspomnień przerwało pukanie w szybę. Odwrócił głowę w tamtą stronę i zaklęciem otworzył okno pozwalając by wleciała przez nie sowa z Prorokiem. Wystawił przed siebie ręce, w które po chwili wpadła gazeta. Sowa wdzięcznie zawróciła i wyleciała przez okno, a Lord rozłożył gazetę i spojrzał na pierwszą stronę i zobaczył wielki napis, który zwiastował kłopoty.

oOo

- Co ty...? - nie potrafił skończyć zdania. Nagle był tak zmęczony. Podniósł się na kolana i pstryknięciem palców uwolnił osobę od zaklęcia. Opadł obok i ukrył twarz w dłoniach. Właśnie uświadomił sobie jak wielkie niebezpieczeństwo stanowi dla wszystkich ludzi wokół. Nie chciał żyć. Łzy popłynęły mu po policzkach a barki zatrzęsły się w tłumionym szlochu. Poczuł rękę na swoim ramieniu, ale strząsnął ją nie chcąc litości. Dla potworów takich jak on nie istnieje współczucie. Szybko opanował się i wstał na nogi chcąc upewnić się czy na pewno dobrze widział. Jednym ruchem zerwał materiał z ciała drugiej osoby. W ręku trzymał swoją pelerynę niewidkę, a przed nim z zagubionym wyrazem twarzy, który nieudolnie próbował zamaskować, siedział Draco Malfoy. Zwykle nienaganne blond włosy były teraz w artystycznym nieładzie. Ubranie wymięte i brudne od błota, a w kilku miejscach nawet podarte. Wyglądał jakby nie spał od kilku dni i przedzierał się przez zarośla w poszukiwaniu jedzenia. Harry'emu zachciało się śmiać widząc jak wygląda jego ukochany. Idealna Sierotka Marysia, jednak coś w tych stalowych, zwykle bystrych oczach, powstrzymało go przed śmiechem. W oczach Draco widział idealnie wszystkie jego uczucia. Najbardziej widoczne było zaskoczenie i zdezorientowanie, ale pod nimi widać było smutek i strach. Draco spuścił wzrok i zaczął uparcie wypatrywać czegoś na brudnej podłodze pod swoimi nogami. W jednej chwili wszystkie uczucia Harry'ego zaczęły zamieniać się we wściekłość. Uświadomił sobie, że ten dureń, którego tak bardzo kochał, wkradł się do zamku pełnego wampirów i na szczęście nikt go nie zauważył i nie wyczuł. Niby coś tak niewinnego i kochanego, a w dodatku należącego do niego miało by być zabite? Popatrzył ze wściekłością na swojego ukochanego i machnięciem ręki nałożył zaklęcia zamykające i wyciszające na cały pokój.
- Cześć, ja... - zaczął niepewnie Draco patrząc się w ziemię. Kiedy spojrzał wyżej i natrafił na oczy koloru Avady natychmiast pożałował, że w ogóle się odezwał.
- Co ty sobie myślałeś? - z pozoru spokojny głos Pottera krył w sobie groźbę i zwiastował dość nieprzyjemną wymianę zdań. - Zjawiasz się w zamku pełnym wampirów. Ktoś mógł cię wyczuć, bo jako że miałeś MOJĄ pelerynę, zobaczyć cię nie dało rady. Pachniesz człowiekiem i świeżą krwią na kilometr. To cud, że nikt cię nie złapał, bo skończyłbyś jako przekąska, bo na obiad jest cię za mało. Pomyślałeś o konsekwencjach?!- jego głos podniósł się, a Draco zdawał się kurczyć w sobie. - Czasami zastanawiam się, czy masz coś pod tą swoją blond czupryną. Mogłeś zginąć, a ja... - zawahał się. Nie wiedział, czy chce powiedzieć to co ma na myśli i czy da radę. - A ja bym tego nie przeżył - powiedział tak cicho, że Draco miał problem z usłyszeniem tego zdania. Było one takim kontrastem dla wykrzyczanych wcześniej słów. Cała złość uleciała z niego zostawiając pustą skorupę. Harry usiadł obok Malfoy'a i po chwili wręcz rzucił się na niego. Przewrócił Dracona na plecy namiętnie całując.
- Nie sądzisz że przyda mi się rekompensata za te nerwy? - powiedział po kilku długich minutach kiedy w końcu oderwali się od siebie. Harry leżał na Malfoy'u lekko opierając się na łokciach po bokach jego głowy i spoglądając na jego twarz. Popatrzył głęboko w stalowe oczy i zobaczył miłość. Nic więcej. Bezkresną, szczęśliwą miłość. Nie jakieś głupie zauroczenie, ale prawdziwe uczucie, które robi z ludzi głupców i pozbawia ich instynktu samozachowawczego. Położył głowę w zagłębieniu szyi blondyna i po prostu się do niego przytulił. Poczuł jego ręce na swoich plecach, które chyba się zgubiły i znalazły się przypadkiem pod koszulką. Zachłannie badały każdy skrawek ciała. Kiedy dłonie przeszły na pośladki Harry z przyjemności zamruczał.
- I kto tu jest kociakiem? - odezwał się Draco.
- Nie zadzieraj z wampirem, Smoczku - powiedział Harry i uśmiechnął się przekornie, ale zaraz pożałował tego co powiedział czując ręce ukochanego wchodzące z tyłu pod jego spodnie. - Mrrrr... - Harry nie mógł się powstrzymać i usłyszał śmiech pod sobą - Wrrrr... - zawarczał i śmiech natychmiast się urwał. Harry spoglądnął pod siebie i zobaczył wahanie i strach w oczach Malfoy'a - Czyżbyś się mnie w końcu bał? - z wyższością spoglądał na Draco, który nabrał pewności siebie, ale wbrew temu jego głos brzmiał raczej słabo.
- No wiesz, to chyba głupie pytanie zważywszy na to, że jakieś dziesięć minut temu chciałeś mnie zjeść, potem darłeś się na mnie nie znając całej historii, chociaż muszę przyznać ci rację, że było to niebywale głupie, ale wracając do tematu , potem zacząłeś się do mnie dobierać, a nie... przepraszam, to byłem akurat ja - z przepraszającym uśmiechem zakończył swoją przemowę przyciągając zaskoczonego Pottera do pocałunku, by ten nie mógł nic odpowiedzieć. Draco chcąc rozproszyć uwagę Harry'ego przeszedł z pieszczotami na szyję. Zielonooki odchylił głowę do tyłu, by Malfoy miał do niej lepszy dostęp i już po chwili leżał pod blondynem. Tym razem to jego ręce badały plecy, każdą krzywiznę i nierówność. Z zaciekawieniem przeniósł dłonie na brzuch i wodził nimi w górę i w dół. Draco zdążył przenieść się ze swoimi pieszczotami niżej zaznaczając czerwony szlak od linii szczęki, poprzez szyję do obojczyka. Rozerwał koszulkę i odrzucił jej resztki daleko za siebie. Harry poruszył się kiedy wilgotny język przesunął się od obojczyka do lewego sutka i okrążył go. Draco zjechał niżej zatrzymując się przy pępku. Lekko całował i podgryzał brzuch Harry'ego zostawiając czerwone ślady. Malfoy zsunął się niżej i podniósł głowę szukając wzroku Pottera.
- Odwróć się i rozszerz grzecznie nogi - powiedział z szelmowskim uśmiechem blondyn i nie czekając na odpowiedź wsunął ręce pomiędzy jego uda.

oOo

Draco obrócił Riddle'a do siebie i skradł długi i namiętny pocałunek. Leżeli przytuleni do siebie dobre kilka minut, ale kamienna podłoga nie należała do najcieplejszych i Malfoy zaczął mieć dreszcze.
- Mam propozycję. Moje łóżko w zamku jest dostatecznie duże jak dla dwóch osób i jest cholernie wygodne - wyszeptał mu do ucha Ślizgon, a następnie ugryzł Gryfona w ucho i odsunął się na długość rąk, by ten mu nie oddał.
- Zgadzam się, ale to wcale nie będzie takie łatwe. - Niechętnie podnieśli się z podłogi i ubrali się w swoje ubrania. Gdy byli gotowi i na tyle czyści na ile się dało, Draco podszedł do drzwi, ale uzmysłowił sobie, że bez Harry'ego nie wyjdzie stąd cały.
- To jak? Idziemy czy stoimy?
- Idziemy, ale mam trzy zasady. Po pierwsze... nie przerywaj mi - powiedział Harry widząc, że Draco otwiera usta. - Po pierwsze słuchasz się mnie bezwzględnie i cały czas. Po drugie, kiedy mówię, że masz uciekać i mnie zostawić robisz to bez wahania. Nie ważne co by się działo. Po trzecie, jak wrócimy do zamku to co by się nie działo idziemy od razu do mojego pokoju. - Diabelny uśmiech pojawił się na jego ustach. Zbliżył się do Draco i narzucił na nich pelerynę i zabezpieczył ich kilkoma zaklęciami, których nauczył się przez wakacje. Były to między innymi zaklęcia wyciszające, maskujące zapach i zapobiegające odsunięciu się peleryny. Dobrze przygotowani otworzyli drzwi, uprzednio zdejmując wszelkie zaklęcia i odrobinę sprzątając. Wyszli na korytarz i omal nie wpadli na przebiegającego wampira. Doszli spokojnie do rogu i już mieli skręcić, kiedy usłyszeli rozmowę Mistrza i jednego z podwładnych.
- Na pewno go tu nie ma?
- Nie wiem, Mistrzu. Tyle drzwi jest pozamykanych, a niektóre nie są otwierane od kilkuset lat.
- Wiem, wiem. Wydaje mi się jednak, że on nadal tu jest - pociągnął nosem i powoli wypuścił powietrze. - Chyba ktoś do niego przyszedł. Czuję słabą woń człowieka. Znaleźć i jako nagrodę można go zjeść. - Oblizał się i odwrócił by odejść, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysły i zaczął kierować się prosto na uciekinierów. Byli zbyt sparaliżowani, żeby jakkolwiek zareagować. Harry na szczęście otrząsnął się z szoku i odciągnął Draco do tyłu ukrywając się w cieniu. Mistrz zatrzymał się tuż obok nich i powiedział do innego poddanego.
- A i jak znajdziecie młodego Riddle'a oddajcie go od razu do mojego gabinetu. Jeżeli będzie się rzucał przypnijcie go do ściany. - I odszedł nie czekając na odpowiedź.
Kiedy korytarz zrobił się pusty odetchnęli z ulgą. Odbili się od ściany i ruszyli do wyjścia. Jeszcze kilka razy natknęli się na kogoś, ale uniknęli zderzenia. Gdy byli już przy drzwiach usłyszeli rozmowę dwóch żołnierzy.
- ... wysłał list do Voldemorta. - powiedział jeden.
- Tak?! - krzyknął drugi, ale zaraz pożałował.
- Ciii... - uciszył go pierwszy i rozglądną się czy aby nikogo nie było w pobliżu. - Tak, pisał, by ten oddał mu młodego Riddle'a.
- A po co on naszemu Mistrzowi? Przecież to jeszcze dziecko.
- Może i dziecko, ale nieśmiertelne, niezwyciężone i nad wyraz sprytne dziecko, skoro udało mu się ogłuszyć Mistrza i tak po prostu uciec, nie uważasz? - Harry usłyszał prychnięcie ze strony Draco i popatrzył na niego krytycznym wzrokiem. Nie usłyszeli dalszej rozmowy, bo żołnierze odeszli patrolować dalsze korytarze, jednocześnie umożliwiając ucieczkę dwóm czarodziejom.
Wyszli powoli przez drzwi i rozglądnęli się, czy nie widać żadnego zagrożenia. Kiedy nic nie zobaczyli puścili się biegiem w las. Jedynym tego minusem było to, że Harry był szybszy od Dracona i trzymał pelerynę. W efekcie Malfoy pozostał w tyle. Potter obejrzał się za siebie i zobaczył wampira stojącego na schodach i wskazującego w ich stronę różdżką. Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Wykorzystując swoją szybkość i zwinność rzucił się pomiędzy przeciwnika i Draco, zaklęciem posłał wampira na ścianę i przyjął na siebie Avadę. Na granicy świadomości usłyszał rozdzierający wrzask Malfoy'a i nastała nieprzenikniona ciemność.