czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział V

Z dedykacją dla mojej ukochanej Ani, bez której rozdział by się nie pojawił, ba nawet by nie powstał. Dziękuję <3
Przyspieszamy troszkę akcje, ale nie za bardzo, żeby się za szybko nie skończyło ;D
Z góry przepraszam za wszelkie błędy, ale noc to nie najlepsza pora na pisanie. ;)
Tak, tak już nie marudzę. Enjoy ;3
________________________________________________________________________

Dręczył go koszmar. W roli głównej występował Draco. Bez głowy. Zamiast niej, z karku wystawał pręt, na którym zawieszona była peruka łudząco przypominająca jego naturalne włosy. Zamknął oczy chcąc, żeby to zniknęło, ale nic się nie stało. Wizja nawiedzała go regularnie i zawsze tak samo. Małe przedstawienie składało się z torturowania pozostałości Malfoy'a, cięcia na kawałki i odrywania czegoś co miało być głową. Harry czuł każdą klątwę, każde cięcie, uderzenie jakie było zadawane jego ukochanemu. Po dwudziestym razie kiedy zapanowała ciemność tak, jakby zasunięto kurtynę przed następnym aktem, skupił całą swoją siłę i odzyskał świadomość. Otworzył oczy i z radością przyjął, że w celi panuje półmrok. Nie zniósł by zbyt dużego natężenia światła. Z całego swojego ciała czuł tylko głowę, która pulsowała tępym bólem nad lewym okiem. Dotknął palcami wcześniej zranionego miejsca na czole lecz nie znalazł żadnej rany. Jedyną pamiątką po tym zdarzeniu był ból. Co najdziwniejsze poważna rana głowy zagoiła się w mniej niż jedną noc bez żadnych zaklęć lub eliksirów. To nie było normalne. Podniósł się z ziemi i usiadł pod ścianą. Próbował sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia. Szło mu to trochę opornie, ale odnosił małe sukcesy przypominając sobie po kolei wydarzenia. Najpierw rozmowa z Tomem, ucieczka, rozwalenie bramy prowadzącej do lasu, wypadek. Dopiero następnym co pamiętał była dziwna rozmowa z równie dziwnym człowiekiem. Nie mógł mu się oprzeć. Robił i mówił to co tamten mu kazał. I te dziwne eliksiry. Wywar Żywej Śmierci i ten drugi. Do czego był i czemu służył? A może to był eliksir posłuszeństwa, albo jakieś inne cholerstwo. A może trucizna? Nie, przecież jeszcze żyje. Nagle przypomniał sobie swój sen, a raczej koszmar. Ktoś go ugryzł a potem ten dziwny głos tak, jakby pochodzący zza snu. Nie będący jego częścią, a jednak słyszał go. I kolejne ugryzienie. Nie wiedział skąd wzięła mu się ta myśl, ale przypomniał sobie, że ktoś mu kiedyś opowiadał, że wampirem można się urodzić albo zostać nim poprzez ugryzienie innego wampira. Jednak nadal nie widział powiązania, ani nie wiedział dlaczego ktoś miałby go przemieniać w krwiopijcę, jeżeli w ogóle ten Mistrz nim był. Na razie nic nie potwierdzało jego hipotezy i miał nadzieję, że nic tego nie zmieni. Nie chciał być wampirem. Oznaczało by to, że jest zagrożeniem dla Dracona, Toma, dla całej szkoły i w ogóle dla całego świata.
- Kocham cię - rozbrzmiało w jego głowie jak echo wypowiedzianych kiedyś słów, jak niewyraźne wspomnienie, którego nie chce się pamiętać. Skupił wszystkie swoje siły i wydobył z odmętów pamięci ten jeden konkretny obraz a za nim poleciało tysiące innych przywalając go jak lawina.
Pochylał się nad Draconem, patrzył w tak znaną mu twarz i nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy się w końcu do tego zmusił, spojrzał na szyję Malfoy'a, gdzie widoczne były dwa ślady po kłach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to on je zrobił, że to przez niego Draco umiera. Zamiast przekleństw, wyzwisk usłyszał jedynie zrezygnowane "Dlaczego?", które dotarło do niego jakby pokonało mile a nie zaledwie metr.
- Bo... - zawahał się nie znając odpowiedzi. Po chwili jednak jego usta poruszyły się wbrew jego woli i usłyszał jak mówi zimnym, pozbawionym uczuć głosem. - Bo muszę, bo chcę. Nie wiem. A może to tylko sen. Nie pomyślałeś, że i tobie mogą czasem śnić się koszmary? - Zdziwił się na to co on sam powiedział i oglądał reakcję Dracona. Najpierw na jego twarzy zagościło zdziwienie, zaskoczenie, bezkresne niedowierzanie, a po chwili zastąpione zostały przez determinacje, złość i zmartwienie.
- Ale dlaczego musisz? Coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? Ktoś cię do czegoś zmusza?
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą i swoją wolą. Nikt nim teraz nie kierował. Magiczna ręka, odgórny przymus zniknął, chociaż miał wrażenie, że gdzieś tam jest i tylko czeka na to, żeby się wtrącić. - Jestem tu bo chcesz, żebym tu był. To twój umysł, twoje urojenia, ja z nimi nie wygram. Ale jestem tu też z polecenia, a bardziej z rozkazu. Nie szukaj mnie. - ostatnich słów nie wypowiedział Harry lecz ktoś ponad nim. Złoty Chłopiec wyrywał się. Chciał powiedzieć Draconowi, że strasznie go kocha, że tęskni, że się boi, że ktoś go przetrzymuje, że grozi im niebezpieczeństwo, ale nie mógł. Nie był w stanie nawet otworzyć ust czy poruszyć się choć o milimetr.
- Czemu? Ja - usłyszał wahanie w głosie Dracona. - Kocham cię. - Kiedy Harry usłyszał te dwa, tak wyczekane słowa, poczuł, że siła, która go trzymała rozpływa się w nicości, a on sam promieniuje szczęściem. Nie ważne było co Malfoy powiedział później. Liczyło się tylko to.
- Naprawdę? - usłyszał swój głos, który łamał się pomimo tego, że próbował zapanować nad nim, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Obraz rozmazywał się przed oczami z powodu łez.
- Tak, idioto, naprawdę. - Harry nie bardzo panując nad sobą przyciągnął Blondyna do pocałunku, ale w tej właśnie chwili niewidzialna ręka zacisnęła się na sercu Pottera i za jego pomocą pozbawiła Dracona przytomności. Harry puścił jego bezwładne ciało z ironicznym uśmieszkiem ukazującym kły i słowami na ustach "Zadanie wykonane", a następnie rozpłynął się w powietrzu.

oOo

Obudził się i rozglądnął po pomieszczeniu. W oczy rzuciły mu się łóżka ustawione po jego prawej i lewej stronie. Od strony nóg były drzwi, a za głową okno przez które do pokoju wpadało jaskrawe światło. Spróbował się podnieść, ale od razu tego pożałował. Opadł z powrotem na poduszki i zdecydował, że może jednak nie musi wstawać. Próbował sobie przypomnieć wczorajszy dzień, ale bez powodzenia. Ostatnie co pamiętał, to hotel i teleportację a potem ciemność. Nie wiedział nawet ile spał. Miał nadzieję, że nie za długo.
- Harry! - próbował krzyknąć, ale miał tak wyschnięte gardło, że wydobył się z niego jedynie cichy szept. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. - Harry! - teraz poszło mu zdecydowanie lepiej. - Harry! - spróbował jeszcze raz. Po chwili usłyszał hałasy po drugiej stronie drzwi, a następnie wszedł przez nie Lucjusz Malfoy. Jego zwykle nienaganne szaty były porwane, twarz gdzie nie gdzie zadrapana. Ręce czarne od ziemi, a włosy opadały mu na twarz.
- Ojcze? - zapytał niepewnie Draco z głupią miną patrząc na to co robi jego rodziciel, a ten podszedł do niego i go przytulił. Nie tak jak zwykle, z dystansem, lecz tak jak tato powinien przytulać swoje dzieci.
- Draco - głos Lucjusza załamał się odrobinę i jeszcze mocniej przytulił do siebie swoje jedyne dziecko.
- Ojcze, co się stało? - niepokój Dracona coraz bardziej dochodził do głosu. Odepchnął od siebie ojca widząc, że ten nie ma zamiaru tego zrobić. - Co się stało? - Pociągnął starszego czarodzieja za rękę, by ten usiadł na jego łóżku.
- Potter... - powiedział już spokojniej Lucjusz, jednak widząc minę swojego syna szybko się poprawił. - Harry został porwany - powiedział to tak cicho, że miał nadzieję, iż syn go nie usłyszy, ale mylił się. Draco był w szoku. Nie potrafił się odezwać. Nagle jak fala uderzyły w niego wspomnienia krwawych przedstawień. Zaczął krzyczeć nie panując nad sobą. Nie był to wyraz bólu lecz rozpaczy po stracie tak ważnej dla niego osoby. Po policzkach popłynęły łzy, a ojciec nawet na niego nie nakrzyczał, że się marze, tylko przytulił tak jak powinien to robić od zawsze. Po paru minutach Draco się trochę uspokoił, ale nie potrafił przyjąć tego do wiadomości.
- Gdzie on jest? - spytał całkiem spokojnym głosem.
- Nie wiemy. Szukaliśmy go razem z Severusem, ale znaleźliśmy jedynie ślady krwi na polanie głęboko w lesie.
- On żyje - powiedział młody Malfoy tak jakby nie słyszał tego co powiedział jego ojciec. - On nie umarł. Nie mógłby mnie tu zostawić. Nie jest taki. - Powtarzał jak mantrę. Patrzył się przed siebie, ale nic nie widział. W głowie cały czas ukazywała mu się twarz Harry'ego kiedy powiedział mu, że go kocha. To było zaraz po tym jak Potter go ugryzł. Dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Wcześniej był tak zaabsorbowany tym, że widzi swojego ukochanego. W zamyśleniu dotknął swojej szyi, ale nie wyczuł nic pod palcami. Żadnej rany, żadnego strupa. Nic. Popatrzył na ojca. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Potargane włosy, brudne ręce i twarz, która w niektórych miejscach była podrapana. Jednak oczy zachowały czujność pomimo widocznego zmęczenia. Obrócił głowę gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Spojrzał w srebrne oczy Draco wypełnione bólem i niedowierzaniem.
- Wiem, że on nie umarł. Nie powiedziałem tego, a nawet nie miałem tego na myśli. Czarny Pan wiedziałby, że Harry zginął. - Sam nie wiedział dlaczego to powiedział. Słowa same opuściły jego usta układając się w zdanie całkiem logicznie brzmiące. Zobaczył jak w oczach Draco pojawia się nadzieja.
- Wiesz gdzie on może być?
- Las jest częścią posiadłości leżącej niedaleko stąd, ale jest pod władaniem, hmmm... jak by ci to powiedzieć, wampirów. A jeżeli nie było w nim Harry'ego to jedyne miejsce gdzie może się znajdować to właśnie ten zamek.
- Pójdę po niego. - Decyzja Draco była tak nagła, że sam się sobie dziwił, ale nie dał po sobie tego poznać. Był w stanie zrobić dla Pottera wszystko, ponieważ wiedział, że ten zrobiłby dla niego wszystko.
- Nie zgadzam się. Nie puszczę cię samego w paszczę lwa, a raczej wampirów.
- Ale ja się ciebie nie pytam o zgodę, tylko lojalnie informuję o swoich planach.
- Draco - Lucjusz na powrót przybrał maskę zimnego drania i patrzył na swojego syna z góry. - Pomyśl o matce. Jak coś ci się stanie to ona mnie zabije za to, że cie nie powstrzymałem.
- Jeżeli Harry'emu coś się stanie to będę obwiniać siebie, że nie zrobiłem nic. On by to dla mnie zrobił nie informując nikogo o niczym. Jeżeli on umrze, nic nie będzie mnie więcej trzymało na tym świecie. To on pokazał mi co to szczęście i miłość - po tych słowach zobaczył ból w oczach starszego Malfoy'a. Wiedział, że sprawia mu przykrość i rani, ale mówił tylko i wyłącznie prawdę. - Przepraszam, ojcze.
- Nie to ja powinienem przeprosić. Za to, że jestem taki a nie inny, ale tak zostałem wychowany. Chciałem mieć idealnego syna, z dobrymi manierami, nienagannym ubiorem, językiem, ale wiedziałem, że mi się nie uda. Dopiero teraz przejrzałem na oczy o co chodzi w tym idealizmie. Draco, ty jesteś idealny dla mnie i matki. Jesteś moim synem i widzę, że to co robisz jest słuszne i wychodzi prosto z serca a nie chęci zdobycia korzyści. Jesteś moim synem i jestem z ciebie dymny - po tych słowach Lucjusz wstał nie patrząc na syna i wyszedł z pokoju. Nie zobaczył łez w oczach swego syna i nie były to łzy rozpaczy, lecz łzy wzruszenia. Zamknął oczy nie chcąc płakać, ale poczuł jak po policzkach płyną mu słone stróżki. Opadł na poduszki chcąc zasnąć, ale ktoś wszedł do pomieszczenia uniemożliwiając mu to. Otworzył oczy, ale przez chwilę nic nie widział. Mrugał zawzięcie, żeby pozbyć się zasłony i ujrzał Czarnego Pana stojącego w nogach jego łóżka.

oOo

Po paru godzinach spokojnego snu obudził go hałas dochodzący z lewej strony jego łóżka. Niechętnie podniósł głowę i spojrzał w tamtą stronę, by zobaczyć nieprzytomnego Severusa leżącego pomiędzy łóżkami. Jakby nie mógł deportować się pół metra w lewo pomyślał z sarkazmem Lord, jednak był tak miły, że przelewitował Snape'a na łóżko obok niego i za pomocą magii podał mu wszystkie potrzebne eliksiry wzmacniające. Kiedy mógł się znowu położyć dobiegł do niego dźwięk zza drzwi, a mianowicie krzyki Lucjusza Malfoy'a. Zaklęciem otworzył drzwi i nie ruszając się nadal z łóżka, czego powodem było to, iż był po prostu jeszcze za słaby na jakiś więcej ruch, niż poruszanie ręką i głową. Kiedy drzwi do szpitala mijał Malfoy Lord odchrząknął chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Lucjusz spojrzał w prawo i padł na ziemię na kolana.
- Panie.
- Wstań.
- Znalazłem to coś w Czarnym Lesie - podniósł do góry karła, który zemdlał widząc przed kim się znajduje.
- Dobrze. Zabierz go do lochów, a potem tu przyjdź.
- Tak, Panie. - Ukłonił się i odszedł ciągnąc za sobą niziołka. Wrócił po kilku minutach i wszedł do sali szpitala.
- A więc, Lucjuszu, możesz mi powiedzieć, dlaczego tak wyglądasz?
- Nie zdążyłem się przebrać. Stoczyłem małą bitwę po tym jak Severus teleportował się z powrotem.
- Aha, dobrze. Gdzie twój syn?
- W drugiej sali szpitala.
- Podaj mi eliksiry leżące na półce.
- Oczywiście, Panie. - Lucjusz podał wszystkie eliksiry, a Lord z rozwagą czytał etykiety i wypijał po łyku z co drugiej fiolki. Po dziesięciu flakonikach odstawił wszystkie na szafce i przywołał swoje szaty zakładając je od razu na siebie. Wstał i chwiejnie podszedł do Severusa i rzucił na niego zaklęcie skanujące.
- Nic mu nie będzie. Dostał tylko wzmocnioną, czarnomagiczną wersją Drętwoty. Nie jest to śmiertelne, ale przez około dwa dni mamy z głowy Mistrza Eliksirów. Musi sam się obudzić. Żadne zaklęcie, ani eliksir mu nie pomorze. Trzeba czekać.
- Oczywiście, Panie. Pozwolisz, że pójdę porozmawiać z moim synem?
- Tak, tak. Mam coś jeszcze do załatwienia. - Nie odwracając się od łóżka Severusa mruczał inkantacje, żeby się dowiedzieć, czy wyczuł aurę Pottera w lesie, ale niestety Harry'ego tam nie było. Szybkim krokiem skierował się do gabinetu. Podszedł do jednej z wielu półek i wyciągnął plan posiadłości oraz pobliskich terenów. Tak jak podejrzewał, Czarny Las należy do nikogo innego jak wampirów. Czyli jego rozmowa z Harrym nie była tylko urojeniem. To była prawda i działo się to na jawie. Harry został wampirem i przebywał w twierdzy nie do zdobycia. Mimo wszystko Lord miał plan. Pełen niebezpieczeństw i na pewno nie łatwy, z możliwością wyjścia z tego w dwóch kawałkach, ale zawsze plan. Zdeterminowany i z lepszym nastrojem skierował się do Sali Tronowej lecz w połowie drogi jego nogi zdecydowały, że pójdzie w całkiem inną stronę. W stronę mini-szpitala.

oOo

Siedział pod ścianą i myślał. Myślał i siedział. Egzystował i zastanawiał się. Można by tak długo, co jakiś czas zmieniając kolejność. Nie wiedział jak dużo czasu minęło odkąd został porwany. Jako, że przez malutkie okienko do celi wpadały czerwone promienie słońca zwiastujące świt, mógł przypuszczać, że spędził tu co najmniej jedną noc. Nie wiedział co ze sobą zrobić, ze swoimi myślami. Nie miał gdzie się przed nimi ukryć. Otaczały go atakując umysł. Wyrzuty sumienia nie dawały mu żyć. Cały czas zastanawiał się co by było gdyby... Co by było gdyby nie napisał do Toma? Odpowiedź była nadzwyczaj prosta, co ostatnio zdarza się niezwykle rzadko. Nie pogodziłby się z Malfoy'em, nie zakochałby się w nim, nie miałby takich wspaniałych wakacji, nie uciekłby od Dursley'ów, nie nauczyłby się tylu zaklęć, eliksirów. Ogólnie nic by nie miał. Chociaż, może nie siedziałby tu teraz sam? Tego jednego nie mógł być pewien. Podniósł głowę kiedy szczęknął zamek w drzwiach. Do jego "pokoju" wrzucono butelkę z czymś czerwonym w środku. Może w końcu coś do picia, albo zmielone jedzenie, a butelkę dali po to, bym się nią zadławił. - Nawet jego myśli przesiąknięte były sarkazmem. Podszedł na czworaka do butelki i chwycił ją w rękę cofając się na swoje miejsce pod ścianą, z którego doskonale widział każdy skrawek celi. Na przeciwko siebie widział drzwi. Metalowe, ciężkie, proste, bez żadnych zdobień. Nie posiadały klamki, chyba dlatego, żeby nie mógł o nią rozwalić sobie głowy w przypływie rozpaczy. Dziwił się, że ściany i podłoga nie były wyłożone pianką lun pluszem, lecz były one jedynie z surowej skały, która nie dawała ani odrobiny ciepła. Okno znajdujące się na jednej ze ścian było tak wysoko, że nie mógł do dosięgnąć, ale był niemal pewien, że i tak było zakratowane. Czuł się tutaj jak królewna strzeżona przez złego smoka, którą musi uratować książę na białym koniu w lśniącej zbroi i nienagannym wyglądzie Malfoy'a. Na jego wspomnienie Harry'emu ścisnęło się serce i przez chwilę nie mógł normalnie oddychać. Żeby odwrócić swoją uwagę spojrzał z miernym zainteresowaniem na zawartość butelki. W miarę obracania butelki przelewała się leniwie. Miała konsystencję troszkę rzadszą niż syrop i była ciepła. Jej kolor jak i wszelkie właściwości wskazywały iż jest to krew. Harry posiadając gryfońską odwagę i ciekawość odkręcił butelkę a jego nos zaatakował żelazisto-słony zapach krwi. Nagle mocniej chwycił butelkę i wypił całą zawartość za jednym razem. Po chwili oblizał się ze smakiem trafiając językiem na dwa kły, których wcześniej tam nie było. Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na butelkę ściskaną w jego ręce i dopiero do niego dotarło co zrobił i czym się stał. Jego najgorsze obawy potwierdziły się nie pozostawiając miejsca na niedomówienia. Był wampirem. Cholernym krwiopijcą i co gorsza mu się to... podobało? Fascynowało go? Nie chciał ukrywać prawdy szczególnie przed samym sobą i musiał przyznać, że było to cholernie interesujące. Był zaskoczony, ale... szczęśliwy. W końcu zmieni swoje życie. Będzie inny niż wszyscy. No dobra, większość. Ludzie będą się go bać i uciekać przed nim, a dla Toma, Draco i tych których lubi, będzie ochroniarzem. Ale czy to dobre? Mgliście przypominał sobie słowa Toma, że ten będzie z nim i niezależnie od tego co zrobi i kim będzie lub kim już jest, prawda? Tom już wiedział, że jest wampirem. Sam mu to powiedział. A Draco? Powiedział, że go kocha, a jeżeli tak to nic innego się nie liczyło. On też go kochał i bardzo chciał, żeby to, że jest wampirem nic między nimi nie zmieniło. Przez rozmyślania przebił się cichy głosik w jego głowie, który nie dowierzał. Mówił, że wszystko się zmieni, nic już nie będzie takie samo jak kiedyś, a wszystko przez niego. Będzie zagrożeniem i zabójcą. Będzie zabijał niewinnych tylko po to, by mógł się najeść i przeżyć. Może poprosi Voldemorta, by ten dawał mu się napić krwi kogoś, kogo i tak ma zabić. To nie był taki zły pomysł.
Poczuł dziwne drapanie w przełyku, a żołądek podchodził mu o do gardła. Miał ochotę wymiotować, ale nie miał czym, bo ostatnio nic nie jadł. Ból był nieznośny. Jak na zawołanie kolejna butelka wleciała do celi zatrzymując się pięć metrów przed nim. W mgnieniu oka, nim drzwi zdążyły się choćby poruszyć, Harry siedział pod ścianą z pełną butelką w ręce. Dopiero po chwili jego zmysły zarejestrowały, że w ogóle poruszył się z miejsca. Nie mógł wyjść z podziwu własnej szybkości. Potrząsnął głową chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Podniósł butelkę do ust i wypił powoli jej zawartość delektując się jej ciężkim, żelaznym posmakiem. Kiedy skończył rzucił butelką w przeciwległą ścianę trafiając metr poniżej lustra, a ta pomimo, że była plastikowa, pod wpływem ogromnej siły, roztrzaskała się w drobny mak. Otworzył szeroko oczy i przyjrzał się własnym rękom. Były nadzwyczaj blade, ale poza tym takie same jak zawsze. Krótko obgryzione paznokcie wyglądały, o ile to możliwe, na jeszcze bardziej zniszczone i zaniedbane, ale były takie same jak zwykle. Nie było w nich żadnej różnicy. Spojrzał na lustro. Zastanowił się, czy na pewno chce wiedzieć co się zmieniło w jego twarzy. Zdecydował, że jednak chce. Wstał i podszedł do lustra. Popatrzył n siebie w szoku przy okazji wydając z siebie dźwięk, którego pozazdrościłyby niektóre dziewczyny. Najbardziej podobało mu się to, że mimo tego, że nie posiadał okularów widział wszystko bez problemów. Jego oczy były jeszcze bardziej zielone i błyszczące. Z radością przyjął to, że znienawidzona blizna zniknęła z jego czoła. Poza tym rysy twarzy wyostrzyły się, a twarz była jeszcze przystojniejsza. Usta nabrały krwisto-czerwonego koloru i kontrastowały z bladą cerą. Wrócił na swoje miejsce i usiadł nadal będąc lekko w szoku. Ciekawe co jeszcze mnie dzisiaj spotka? pytał sam siebie. W zamyśleniu dotknął szyi w miejscu gdzie został gryziony, lecz szybko zabrał rękę. Ponownie przyłożył dłoń i znowu poczuł coś dziwnego, albo raczej nie poczuł nic. Przyłożył dwa pace do nadgarstka i nadal nic. Jego serce było martwe. Ciekawe jaki sposobem żył. Pewnie takim, że wampiry nie żyją, ale żyją - jego dzisiejszy humor był idealnie czarny i pogrzebowy. Po chwili zastanowienia wzruszył ramionami i stwierdził, że to może nawet lepiej. Przynajmniej nie można mnie zabić, a przynajmniej nie tak łatwo. Będzie mógł udawać martwego, a potem śmiać się z przestraszonych ludzi. To będzie dobry żart, ale jednorazowy. Niestety.
Po raz trzeci tego dnia ktoś otworzył drzwi, ale tym razem zakapturzona postać weszła do pomieszczenia i zaklęciem związała go i przelewitowała na drugą stronę zamku do wielkiej sali. Kiedy Harry został rozwiązany obejrzał się dookoła i stwierdził, że znajduje się w sali treningowej. Podłoga i ściany wyłożone były materacami, a daleko w górze pod sufitem , na wysokości około czterech metrów nad podłogą zawieszone były ogromne, drewniane belki. Na jednej ze ścian wisiały różne rodzaje białej broni. Miecze, sztylety, szpady, rapiery, włócznie.
- Chcesz się nauczyć walczyć?
- Oczywiście - odpowiedział bez namysłu Harry nie odwracając się w stronę rozmówcy.
- Dobrze, ale najpierw zajmiemy się twoją mocą - odpowiedziała po namyśle zakapturzona postać.
- Nie mam żadnych nadnaturalnych mocy. Moja magia też nie jest niezwykła. - Robił się coraz bardziej zły.
- Mylisz się. Ty jesteś niezwykły. Myślisz, że traciłbym czas na ciebie, gdybyś nie miał potencjału? Gdybyś był zwykłym chłopcem, zginął byś już w lesie, a jakoś znalazłeś się tutaj. Okej, to można wytłumaczyć tym, że masz więcej szczęścia niż rozumu. Ale jest jeszcze jedne argument. Gdybyś był normalny, nie przeżyłbyś przemiany. Po pierwszym ugryzieniu twój organizm nie dąłby sobie rady z jadem. Poza tym masz moc, której nie ma nikt inny.
- Bzdury. Ja nie chcę być nikim niezwykłym. Wystarczy mi to, że od piętnastu lat ludzie znają mnie bo miałem jedną bliznę na czole. Jedną jedyną w kształcie błyskawicy. Słyszałeś może? Raczej tak. Bo kto nie słyszał o Chłopcu-Który-Niestety-Przeżył? Wszyscy wiedzą o mnie więcej niż ja sam. Zawsze wiedzą wszystko wcześniej ode mnie. To takie frustrujące. Jedna głupia przepowiednia zmieniła życie dziecka ze szczęśliwej rodziny. Mam dość wysłuchiwania, jaką to ja mam moc pokonania Voldemorta. A może ja nie chcę go pokonać? - ton jego głosu był wręcz rozpaczliwy, ale starał się to zamaskować, lecz nie na wiele się do zdało. Poza tym wściekłość przeradzała się w furię i tylko chwili zabrakło do wybuchu.
- Nikt ci nie każe tego robić.
- Wyprowadzę cie z błędu. Wymaga ode mnie tego cała czarodziejska Anglia. Sam Dumbledore pokłada we mnie nadzieję. Powinienem się cieszyć, że poświęcę swe życie w wojnie, prawda? - Teraz jego furia przekroczyła ostrzegawczy poziom i zabrakło tylko jednego zdania by uwolnił całą swoją frustrację.
- Harry, ale ty na prawdę masz moc, której może pozazdrościć sam Tom Riddle.
- Co ty nie powiesz? - to jedno zdanie zawierało w sobie tyle sarkazmu, że Draco byłby zachwycony słysząc go. Powoli odwrócił się w stronę swojego rozmówcy pozwalając uwolnić się swojej magii. Powietrze wokoło niego zaczęło gęstnieć, a on sam zdawał się unosić ponad ziemią. Podniósł rękę i wycelował w przeciwnika który pod wpływem zaklęcia poleciał na ścianę. Uderzył w nią z taką siłą, że szyby w oknach o mało nie popękały. Osunął się bezwładnie po ścianie lądując w dość niewygodnej pozycji. Harry był pewny, że ktoś to usłyszał i zaraz tu przyjdzie, więc jak najszybciej opuścił salę kierując się w dół korytarza. Doszedł do rozwidlenia dróg i już miał skręcić w lewo kiedy na coś wpadł. Zrobił krok do tyłu i krzyknął, ale z jego ust nie wydobyły się żadne dźwięki. Pięknie. Atakują mnie niewidzialne rzeczy i rzucają na mnie zaklęcia wyciszające. Po prostu zajebiście. Spróbował coś jeszcze powiedzieć, ale bez powodzenia. Poczuł jak coś ciągnie go za rękę do pokoju. Był w zbyt wielkim szoku, żeby jakkolwiek zareagować. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, coś popchnęło go na ścianę. Uderzył w nią głową, ale ustał na nogach. Przez chwile miał mroczki przed oczami o poczuł jak po karku spływa mu stróżka krwi. Dotknął zranionego miejsca, które już zaczęło się goić.
- Co do cholery? - rzucił w przestrzeń dziwiąc się, że może już mówić. Poczuł ręce na swoim ciele i próbował odepchnąć niewidzialną osobę od siebie, ale już po chwili jego ręce były przywiązane do ściany nad głową. Jeszcze do końca nie uspokoił się po poprzednim wybuchu, a już znowu wzbierała w nim gniew, który powoli przeradzał się we wściekłość. Chciał znowu coś powiedzieć, ale czyjaś ręka skutecznie mu to uniemożliwiła. Próbował odwrócić głowę, ale została ona unieruchomiona zaklęciem. Jedyne co mu pozostało to zęby i nogi. Ugryzł przeciwnika w palec. W momencie, kiedy poczuł krew na swoim języku nie mógł się powstrzymać. Kopnął niewidzialnego i wyrwał ręce z więzów. Usłyszał jak ciało upada kawałek dalej, ale nie mógł sprecyzować, z której strony. Stanął na środku pomieszczenia i zamknął oczy. W żyłach krążyła adrenalina. Wszystkimi zmysłami próbował zorientować się gdzie jest przeciwnik. Odwrócił się w prawą stronę i skoczył. Wylądował miękko i z gracją przewracając drugą osobę na plecy i unieruchamiając drętwotą. Już miał go ugryźć kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem oczu drugiej osoby. Tak znajome, a jednocześnie tak obce.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział IV

Uwaga! W poniższym rozdziale pojawią się drastyczne sceny!
_______________________________________________

Draco przyglądał się tej scenie z szeroko otwartymi oczami. Nigdy nie pomyślałby, że ktokolwiek, a w szczególności Harry, mógłby się tak odzywać do samego Czarnego Pana. Dziwił się, że Złoty Chłopiec jeszcze żyje. Nie potrafił zrozumieć tego co łączy tych dwoje, ale musiało to być coś innego. Draco poczuł irracjonalną zazdrość. O Harry'ego. Nigdy nie pomyślałby, że może być o niego, właśnie o niego, zazdrosny. W końcu to przecież decyzja Pottera z kim zechce się umawiać i kogo kocha. Malfoy przecież jest pieprzonym arystokratą i sobie poradzi. Z takim wyglądem nie trudno będzie mu znaleźć sobie kogoś. Problem w tym, że Draco nie chce nikogo innego. W bezsilnej złości zaczął kopać ziemię tak, jakby od tego zależało jego nędzne życie.
Niedaleko niego Voldemort stał i nie potrafił się ruszyć. Pierwszy raz nie wiedział co odpowiedzieć. Ale czy to ma teraz jakieś znaczenie? Przecież chłopak uciekł i widać nie ma ochoty Cię wysłuchiwać zjadliwie szeptał mu głosik w jego umyśle.
Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale wiedział, że chłopak ma rację. Wszystko co powiedział było prawdą pomimo tego, że powiedział, albo raczej wykrzyczał mu to w twarz pod wpływem emocji. Chciał za nim pobiec, ale zanim był zdolny do jakiegokolwiek ruchu, chłopak zniknął z pola widzenia. Sam siebie przekonywał, że i tak nie miał by mu nic do powiedzenia, ale w to nie wierzył. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, gdzie pójść, wszystko było puste bez Harry’ego. Tak, to prawda. Zaczęło mu zależeć na tym małym roztrzepańcu, ale nie może stracić twarzy z powodu humorów jakiegoś dzieciaka. Jakiegoś? powątpiewał głos gdzieś na dnie jego duszy. Nie miał siły. Psychicznie nie radził sobie z tą sytuacją. Tęsknił za śmiechem, przedrzeźnianiem się z chłopakiem. Walki, nauka, przebywanie z nim stało się jego przyzwyczajeniem. Jego magia, choć pewnie Harry nie zdawał sobie z tego sprawy, uzależniała, przyciągała Cię do siebie jak magnes, stwarzała mu swoistą ochronę. Jeżeli raz okazałeś mu dobroć, serce, jakiekolwiek ludzkie uczucia, on brał je do siebie i oddawał ze zdwojoną siłą. Chłopiec, który nigdy nie był kochany przez nikogo. Nie mógł się nauczyć co to znaczy przywiązanie, przyjaźń, a jednak zdawało się jakby tylko z tego się składał. Lord nie potrafił bez niego funkcjonować. Sam wysłał go na te wakacje wiedząc, że chłopak tego potrzebował, ale tym sposobem sam siebie powoli zabijał. Nie rozmawiał z nim za często myśląc, że pomoże mu to pozbyć się potrzeby jego bliskości, ale kiedy Harry powiedział to o czym on sam myślał, po prostu go wyśmiał. Nie potrafił przyznać się do tego co czuje. Był przekonany, że wyzbył się wszelkich ‘dobrych’ uczuć i emocji. Uważał, że nienawiść wzmacnia człowieka. Bez tego silnego uczucia nie można rzucać zaklęć niewybaczalnych oraz bawić się czarną magią. To była dziedzina dla tych, którzy nie boją się poświęcić ludzkiej części swojej duszy praktykowaniu zakazanej dziedziny czarów. Natomiast miłość… Była to najbardziej destrukcyjna siła jaką znał. Nie chciał jej czuć, poddać się jej. „Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym”* Już dawno temu zepchnął wszelkie dobre uczucia w najdalszą część umysłu i duszy, gdzie było już serce i sumienie.
Nie wiedział co ma zrobić lub powiedzieć. Tak bardzo było mu żal.

oOo

Biegł przed siebie nie zważając na nic. Chciał biec, chciał uciekać jak najdalej stąd. Nie zauważył kiedy wbiegł do lasu. Jego intuicja podpowiadała mu po cichu, że furtka powinna być zamknięta, a jego nie powinno tu być, ale nie słuchał jej. Zahaczył nogą o korzeń i wywrócił się uderzając w kamień głową tuż przed polaną. Podnosząc się z ziemi przyłożył rękę do czoła i poczuł pod palcami ciepłą ciecz i kiedy opuszczał rękę zobaczył na nich krew ściekającą z jego ręki niczym sok malinowy. Zaklęciem oczyścił rękę i czoło, ponieważ krew zaczęła mu spływać na oczy. Zatamował krwotok i nałożył czysty bandaż tamując krwawienie. 
Usiadł na pniu i postanowił poczekać tu trochę, aż się ściemni i wrócić do zamku. Nie był pewien czy ten las to jeszcze teren Voldemorta. Tak na prawdę nawet go to nie obchodziło. Podejrzewał, że Tom nawet nie wie gdzie on jest. Był ciekawy czy zaczął go gonić, czy po prostu tam został, a może wrócił do zamku rezygnując z użerania się z nim.
Bolało go to. Zależało mu na Voldemorcie. Nie tak bardzo jak na Draco, ale bolała go ignorancja ze strony Marvola.  Przyzwyczaił się do niego, do jego zachowania, żartów, jeżeli tak można nazwać rzeczy, dzięki którym się uśmiechał w towarzystwie Toma, nauki, zajęć, posiłków, wszystkiego. Nie chciał przyjąć do wiadomości jego zachowania w tamten dzień. W myślał, że Lordowi na nim zależy. Tak bardzo się mylił. Zapomniał, że Czarny Pan nie ma serca dla nikogo.
Bolało. Teraz nie chciał się pokazać mu na oczy. Wstydził się tego co powiedział mu w tedy i tego co powiedział mu przed chwilą. Wiedział, że go zranił, ale nie wytrzymał. Te przeprosiny przelały czarę goryczy, która napełniała się od momentu kiedy zabił jego rodziców. Nie był tego świadomy, ale kiedy to wszystko wybuchło nie miał wątpliwości skąd się to brało. Musiał mu to powiedzieć. Nie potrafił trzymać tego w sobie. Poczuł się lepiej jak wyrzucił to z siebie.
Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Usłyszał kroki za sobą. Natychmiast odwrócił się w stronę dźwięku wyciągając różdżkę przed siebie, ale było już za późno. Pięć zakapturzonych postaci celowało w niego, a najwyższy z nich ogłuszył go i przeniósł wszystkich do kamiennej sali. 
Miała około pięć metrów wysokości i była wykuta w litej skale. Prowadziło do niej dwoje drzwi. Przez jedne weszły dwie osoby stając przed grupą. Ci pokłonili się wyciągając przed siebie nieprzytomnego chłopaka. Jeden z przybyłych wyciągnął przed siebie rękę i dotknął jego czoła.
- Hmmm... Ciekawe - powiedział cicho jakby do siebie jednak był wyraźnie słyszalny przez wszystkich w sali. - Będzie idealny. Rennervate.
- Gdzie ja - umilkł natychmiast widząc przed sobą czarne szaty. - No nie, nie mówcie, że jesteście kolejnymi pieprzonymi Śmierciożercami i zabieracie mnie do Voldemorta. Tego nie zniosę. - Kiedy nie uzyskał odpowiedzi zrozumiał, że to jednak nie pupilki Toma i zaczął się wyrywać i krzyczeć. - Nie! PUŚĆCIE MNIE! KIM JESTEŚCIE? Kolejni szaleńcy chcący uprowadzić Harry'ego Pottera? Jak chcecie to mogę wam dać mój autograf. Nie? To ubranie. Też nie? No dobrze! Oddam wam moją bieliznę tylko mnie puśćcie! Tak się nie traktuje gwiazdy! Pozwę was! Dajcie telefon to zadzwonię do swojego prawnika. Będziecie - nie skończył, ponieważ jedna z zakapturzonych postaci rzuciła na niego zaklęcie wyciszające. W efekcie rzucał się ruszając ustami jak ryba wyjęta z wody nie będąc w stanie wydusić z siebie ani jednego dźwięku.
- Krzyczenie na nic się nie zda - powiedział nadzwyczaj spokojnie jeden z czarnych. - I tak weźmiemy sobie to co będziemy chcieli czy nam pozwolisz czy nie - jedwabny głos wprowadził Harry'ego w dziwny trans. Już się nie rzucał tylko leżał spokojnie wsłuchując się w ten przepiękny głos. - No widzisz. Nie potrzebnie się wyrywałeś. Wszystko można załatwić pokojowo. Puśćcie go - polecił swoim sługom i odprawił ich machnięciem ręki. Pięciu zakapturzonych mężczyzn opuściło pomieszczenie. - A teraz Harry usiądź. Chłopiec nie był w stanie przeciwstawić się woli mówiącego. Robił co ten chciał. Harry usadowił się na samym środku sali w kręgu namalowanym czarną farbą. - Pięknie. Grzeczny chłopiec. A teraz, Marlen, podaj mi flakoniki stojące na stole pod ścianą - zwrócił się do swojego poddanego.
- Oczywiście Mistrzu.
- A więc Harry. Co cię sprowadziło do mojego lasu? - Coś głęboko w Harrym nie chciało wyjawić tego, ale usta robiły co chciały, tak jak by były nie zależne od woli.
- Uciekałem.
- Przed kim.
- Przed nikim. - To była prawda. Uciekał przed prawdą i przeprosinami, rzeczywistością i światem.
- A więc co robiłeś na tej polanie? - zapytał spokojnie Mistrz.
- Odpoczywałem i rozmyślałem.
- Skoro tak, to trochę cię wykorzystamy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie. Cokolwiek rozkażesz. - Harry mógł się przeciwstawić większości rzeczy. Walczył kiedyś z Veritaserum i mu się udało. Imperius na niego nie działał, ale coś w magii tego mężczyzny sprawiało, że nie był w stanie nawet z tym walczyć, a co dopiero myśleć o walce. Nie mógł się sprzeciwić jego woli, jego słowom, które nawet nie były rozkazami lecz prośbami.
- Dam ci dwa eliksiry. Ten lepszy w smaku eliksir pewnie znasz, jest to Eliksir Żywej Śmierci. Natomiast ten drugi, no cóż. Niedługo się przekonasz. - Podał mu mniejszą fiolkę z nieznanym mu eliksirem, który posłusznie wypił. Smakował gorzko jak herbata. Zrobiło mu się niedobrze, ale wiedział, że nie może nic z tym zrobić. Drugi eliksir tuż po wypiciu pozbawił go przytomności.
- Zanieś go do zachodniej wieży.
- Tak, Mistrzu.
- Przyjdę tam za jakiś czas zobaczyć jak działa nasz eliksir - powiedział do siebie kiedy Marlen wyszedł z pomieszczenia. Wszystkie jego plany nagle zaczęły się spełniać. W końcu miał Złotego Chłopca u siebie. Nawet nie musiał atakować Little Hangleton i Voldemorta by wykraść Pottera, ponieważ on sam wpadł w jego ręce. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

oOo

Morze krwi. Tak dużo bólu i cierpienia. Nikt nie przeżył. Nikt nie wygrał.
W ostatniej chwili uciekł przed lecącym w jego stronę zaklęciem. Unieruchomił przeciwnika i uciekł do najbliższej bramy. Na ziemi leżało dziecko, a raczej to co z niego zostało. Nie posiadało ręki i jednej nogi, a jego twarz była umazana we krwi. Usłyszał krzyk. Przenikliwy, wnikający w duszę, mrożący krew w żyłach wrzask. Nie zastanawiając się nad niczym pobiegł na pomoc. Kiedy dotarł do miejsca, z którego dobiegał dźwięk, nic tam nie było. Odwrócił się by wrócić na główną ulicę i zobaczył głowę Draco zawieszoną w drzwiach na wysokości jego twarzy. Zamiast oczu miał kulki zrobione ze srebra, a w usta włożoną czarną różę. Z ust leciała czarna jak nocne niebo krew. Harry wiedział, że Malfoy na niego patrzy. Wiedział, że go zawiódł. Nie uratował go przed śmiercią.
- NIE! - krzyknął nie zważając na to czy ktoś go usłyszy. - To niemożliwe, nie, nie... - powtarzał jak mantrę. Zemści się za to. Nie wiedział na kim, ale znajdzie odpowiedzialnego za tę zbrodnię.
Usłyszał, że ktoś się do niego zbliża. Kiedy jednak się odwrócił nikogo nie było. Dziwne - pomyślał. Nie zdążył jednak nawet zrobić kroku kiedy poczuł kły wbijające się w jego szyję. Ból zwalił go z nóg, a siła uderzenia wypchnęła całe powietrze z płuc. W efekcie zaczął się krztusić chcąc odzyskać oddech. Po chwili uspokoił oddech, ale ból w szyi nie zelżał ani trochę. Doczołgał się do drzwi, a raczej ich pozostałości, wychodzących na podwórko i usiadł opierając się o framugę głową zwróconą w stronę placu. Na jego środku, na pal, nabita była głowa Toma. Ciało powiewało na wietrze w parodii flagi zawieszonej na drzewie. Strzępki ubrań porozrzucane były po całym placu.
Nie miał siły. Chciał umrzeć. Położyć się, zamknąć oczy i już nigdy ich nie otworzyć. Nie miał dla kogo żyć. Wszyscy umarli. Draco, Tom, Remus pewnie też gdzieś tu jest. Dodatkowo ból nasilał się promieniując z szyi do ramienia, głowy i nóg tak, że nie był w stanie się poruszyć. Każdy nerw w jego ciele krzyczał. Co oni mi zrobili? - zapytał sam siebie. - Nie lepiej było wam mnie po prostu zabić? - Nie zdawał sobie sprawy, że to pytanie wypowiedział na głos. 
- Nie, jeszcze nam się przydasz.
- Do czego? - rzucił w przestrzeń nie wiedząc czy na prawdę z kimś rozmawiał, czy to tylko jego chory i zamroczony bólem umysł płata mu figle.
- Jest wiele pytań na które chcesz znać odpowiedź a jest ona dla ciebie niedostępna.
- O co tutaj chodzi? Czy to moje urojenia czy to się dzieje na prawdę? A może to tylko sen? Czy to się kiedyś skończy? Gdzie ja jestem? Kim wy jesteście? - zaczął zadawać pytania, które tylko przyszły mu na myśl nie oczekując, że uzyska na nie jakikolwiek odzew.
- Na większość tych pytań znasz odpowiedź. A teraz wybacz, ale muszę dokończyć to co zacząłem.
Nim Harry był zdolny cokolwiek zrobić, coś znowu go ugryzło, ale tym razem w brzuch. Ból zawładnął jego umysłem. Miał wrażenie jakby każdy z jego nerwów płoną. Nie panował nad ciałem. Drżał kuląc się na ziemi. Starał się liczyć oddechy, ale po pewnym nieokreślonym czasie, jego oddech stał się urywany i płytki. Jego ciało nie radziło sobie z bólem i brakiem tlenu. Kilka minut później zemdlał.

oOo

Stał w wejściu do ogrodu. Nie mógł się poruszyć z tego miejsca choćby o milimetr. Czuł się tak jak by jakaś niewidzialna siła trzymała go i nie chciała puścić. Kątem oka zobaczył ruch. Zorientował się, że to młody Malfoy mu się przygląda z zaciekawieniem i pewną dozą szoku wymalowanego na twarzy. Był przystojny. Nawet bardzo. Nie dziwił się Harry'emu, że się w nim zakochał. Irytowało go jednak. Czuł się jak zwierzę w Zoo.
- Co ja jestem? Eksponat w muzeum?
- Nie, Panie. - Malfoy odwrócił wzrok speszony tym, że został przyłapany na gapieniu się na swojego pana. -To może ja już sobie pójdę. - Zanim jednak dane mu było zrobić chociaż krok, upadł na ziemię powalony obrazami, jakie nawiedziły jego umysł. Oczy zaszły mu mgłą i nie widział nic poza czerwienią krwi. Ból, który pojawił się razem z wizją nie był podobny do żadnego innego. Był też najsilniejszy jaki kiedykolwiek doświadczył. Strach wkradał się do jego duszy zaciskając gardło, biorąc w posiadanie umysł i serce. Nie wiedział co się dzieje. Zapomniał gdzie się znajduje. Wizje napływały coraz to nowe, brutalniejsze, krwawe, z Harrym w roli głównej. Nie chciał tego oglądać. Zamykał oczy, ale obrazy nie chciały zniknąć. Im większy opór stawiał, tym były wyraźniejsze. Chciał zginąć. Jeżeli te wizje były prawdziwe, a Harry nie żył to on też chciał umrzeć. Nie przeżyłby ze świadomością, że jego ukochany nie oddycha. Zrobiłby wszystko by być tam gdzie on.
Nagle napłynęła nowa wizja, której wcześniej nie widział. Harry, jego Harry, podszedł do niego i pocałował go namiętnie podnosząc z ziemi. Gorliwie oddał pocałunek lecz Harry przeniósł pieszczotę na szyję a następnie Draco poczuł jak kły przebijają cienką skórę na szyi i wbijają się w tętnicę. Draco chciał się wyrwać, ale on był za silny. Blondyn popatrzył z przerażeniem w jego oczy lecz nie były one koloru avady lecz czarnego. Powoli Draco tracił siły i osuwał się na ziemię. Nie był w stanie utrzymać się na nogach. Kolana ugięły się pod nim i wylądował w błocie. Nad nim zamajaczyła sylwetka Harry'ego. Draco popatrzył na jego twarz. Była ona taka sama jak kiedyś, ale inna tak jakby to była maska przeznaczona dla Harry'ego ale założona przez inną osobę. W kącikach tych miękkich\, tak znanych mu ust były jeszcze ślady krwi Malfoy'a. Niechętnie oderwał wzrok i skierował go w inną stronę. Zobaczył w oddali zamek Voldemorta. Nie zdziwiło go nawet to, że nie jest już w ogrodzie.
- Dlaczego? - zapytał Draco. Żadne inne pytanie nie przychodziło mu do głowy.
- Bo... - przez chwilę wahania Draco zobaczył dawnego Harry'ego. - Bo muszę, bo chcę. Nie wiem. A może to tylko sen. Nie pomyślałeś, że i tobie czasem mogą śnić się koszmary?
- Ale czemu musisz? Coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? Ktoś cię do czegoś zmusza?
- Nie wiem. Jestem tu bo chcesz, żebym tu był. To twój umysł, twoje urojenia. Ja z nimi nie wygram. Ale jestem tu też z polecenia a bardziej z rozkazu. Nie szukaj mnie. - słowa pomimo tego, że wypowiedziane ustami Harry'ego nie należały do niego. Były... inne. Zimne, bez uczuć. Jego twarz wyrażała tylko obojętność tak dobrze wystudiowaną, że sam Voldemort mógłby jej pozazdrościć.
- Czemu? Ja - zawahał się na moment, ale przypomniał sobie jego słowa. - Kocham cię. Szkoda, że teraz dopiero zdecydowałem się o tym powiedzieć, ale - zamknął usta kiedy zobaczył twarz Harry'ego. Wyrażała bezkresne szczęście. Cała jego postać jaśniała na tle ciemnego nieba niczym słońce wychodzące zza chmur.
- Naprawdę? - powiedział łamiącym się głosem z trudem powstrzymując łzy.
- Tak idioto, naprawdę. - Po tych słowach Harry przyciągnął Draco do namiętnego pocałunku, jednak nie dane było długo się tym cieszyć, ponieważ uderzony zaklęciem stracił przytomność, a Harry puścił jego bezwładne ciało i z tajemniczym uśmieszkiem rozpłynął się w powietrzu.

oOo

Nie wiedział co się dzieje. Usłyszał jak Draco bezwładnie osuwa się na ziemię, a potem poczuł obezwładniający ból w okolicy gdzie powinno być jego serce. Nogi nie mogły utrzymać dłużej jego ciężaru i upadł na kolana, a następnie położył się na ziemi kuląc się z bólu. Chciał, żeby przestało, żeby to się już skończyło. Teraz zrozumiał czego doświadczają jego poddani gdy traktuje ich Cruciatusem.
 Malfoy już zemdlał. Musiał mu pomóc. Nie mógł go tu zostawić. Przez znak wezwał do ogrodu Severusa. On jedyny mógł widywać go w takim stanie. Nie musiał czekać długo gdy na tle budynku zobaczył powiewające szaty zbliżające się do niego dość szybko by wywnioskować, że osoba biegła.
- Panie, co się stało?
- Nie wiem, zajmij się młodym Malfoy'em. - Severus na te słowa odwrócił się i zobaczył swojego nieprzytomnego chrześniaka. Szybko podszedł do niego i rzucił na niego Rennervate.
- Co się stało - spytał Blondyna gdy ten otworzył oczy.
- Nie wiem. Miałem właśnie wrócić do zamku, ale zanim opuściłem ogród nawiedziła mnie wizja śmierci Harr... - zawahał się na chwilę przypominając sobie, że nikt nie wiedział, że Harry tu był. - Pottera, a potem ból... - przerwał mu jego własny krzyk. Snape nie mogąc wytrzymać wrzasku rzucił na Draco Sillencio i zaczął skanować jego ciało.
- Ciekawe - powiedział do siebie kiedy nad ciałem Malfoy'a pojawiła się sieć barwnych nitek.
- Severusie, co się dzieje - zdołał wyszeptać Tom zanim zalała go kolejna fala bólu i odebrał mu możliwość mowy. Voldemort zacisnął zęby, żeby spomiędzy nich nie wydobył się najmniejszy jęk.
- Wiem tylko, że jest to sieć Czarnomagicznych zaklęć rzuconych na jedną osobę i działająca na tych, którzą są w jakiś sposób powiązani z nią. A tak w ogóle to gdzie jest Potter?
- Skąd... wiesz... że... powinien... tu... być? - odpowiedział pomiędzy oddechami.
- A więc jednak. A wiesz, Panie, gdzie on może być?
- Nie. Na pewno nie ma go na terenie posiadłości, bo nie czuję sygnatury jego magii.
- Hmmm... Był tu cały czas - szepnął do siebie Snape.
- Tak. Był tu kiedy przyszliście do mnie do gabinetu, siedział w fotelu i nikt z was nie wiedział, że on to wszystko słyszał i chwilę później został moim synem, był na wakacjach, kiedy Lucjusz go porwał i pomogłem mu się uwolnić, właśnie... - przerwał mu Severus zadając pytanie, na które Voldemort też chciał znać odpowiedź.
- Gdzie on teraz jest? - zapytał Snape, mimo tego, że wiedział, że chłopak może być w poważnych tarapatach, jeżeli nie ma go przy Lordzie ani w zamku, szczególnie, że okolica nie jest zbyt przyjazna dla kogokolwiek, a już szczególnie dla Harry'ego. Czuł to. Podświadomość podpowiadała mu, że Potter ma kłopoty. Nie miał czasu się dużej nad tym zastanawiać, bo Draco znowu zemdlał , a Voldemort ledwo się trzymał.
- Nie wiem, pobiegł w stronę Czarnego Lasu, któr... - napad kaszlu uniemożliwił Lordowi dokończenie zdania, a po chwili zemdlał z braku tlenu. Snape długo się nie zastanawiając wezwał kilka osób z Wewnętrznego Kręgu. po chwili przed ogrodem pojawił się Lucjusz Malfoy, Bellatrix i Rabastan Lestrange, Yaxley, Nott i Zabini. Lucjusz pierwszy zorientował się co się dzieje i popchnął Notta i Zabiniego do pomocy. Przetransportowali Lorda do mini szpitala koło laboratorium Severusa. Draco został umieszczony w drugiej sali szpitala także koło komnat Snape'a. Mistrz Eliksirów rzucił zaklęcia diagnozujące na Czarnego Pana.
- Ciekawe, bardzo ciekawe - szepnął do siebie w zamyśleniu. Wyglądało na to, że Lord został potraktowany tym samym zaklęciem co Draco. Cały czas jednak nie mógł dojść do tego w jaki sposób połączone jest to z Potter'em. Dlaczego akurat przez na niego zostało to zaklęcie rzucone i czy ten ktoś wiedział, że akurat Voldemort i młody Malfoy także będą ofiarami.
- Wiesz co się stało? - zapytał Lucjusz wchodząc do pomieszczenia.
- Tak, ale nie dowiem się niczego więcej póki nie dostanę w swoje ręce Pottera
- A co on ma z tym wspólnego? - niedowierzanie w głosie Malfoy'a było niemal namacalne.
- Więcej, niż możesz sobie wyobrazić.
- Dobra, idę się przygotować i za dziesięć minut będę na ciebie czekał przy wejściu do ogrodu.
- Dobra, idź już.
- A wiesz mniej więcej gdzie on jest?
- Tak, biegł w stronę Czarnego Lasu.
- Ale on jest ogromny! - wzburzył się Lucjusz.
- Wiem, ale musimy spróbować. Jeżeli go nie znajdziemy równie dobrze już teraz możemy budować trumny dla naszego Pana i dla twojego syna, a chyba tego nie chcesz, prawda?
- Dobrze wiesz, że nie chcę. Jednak jestem realistą i wiem co jest w tym przeklętym lesie. Z resztą nie można tam wejść, bo bramka jest zabezpieczona zaklęciami, których nie złamie uczeń po piątej klasie Hogwartu. Pewnie chowa się gdzieś na obrzeżach ogrodu. - Lucjusz machnął zbywająco ręką tak jakby było to pewne.
- Jestem pewien, że jednak jest w lesie. Lord mówił, że nie wyczuwa go na terenie posiadłości, a przecie wiesz, że on potrafi nas zawsze znaleźć gdziekolwiek w zamku lub obok niego jesteśmy. - Severus nie dawał za wygraną choć wiedział, że ta kłótnia nie ma sensu. Tracili tylko czas, który mogli przeznaczyć na szukanie chłopaka.
- Jeżeli jakimś cudem jednak trafił do lasu to najpewniej jest po nim, albo ledwo żyje i zanim go znajdziemy umrze więc i tak na jedno wyjdzie - złość w głosie Malfoy'a wyrażała całą jego frustrację związaną z tą sytuacją. Nie wiedział dlaczego musi szukać cholernego Złotego Chłopca. Przecież Voldemort od zawsze chciał go zabić.
- Tak, wiem. Jednak jeżeli Lord się dowie, że nawet nie próbowałeś, mogę się założyć, że zapłacisz głową - pewny głos Severusa powstrzymał wszelkie protesty Malfoy'a. Lucjusz obrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.
- Gdzie ja... - wyszeptał Tom z zamkniętymi oczami tak cicho, że nikt go nie usłyszał. Nie miał siły otworzyć oczu. Był tak zmęczony i obolały od niedawnego bólu. Nagle wszystkie wspomnienia powróciły do niego ze zdwojoną siłą. Zacisnął zęby, żeby z jego ust nie wydarł się krzyk bólu i frustracji ani nawet najmniejszy jęk bólu. Nie wiedział gdzie się znajduje, kto nad nim stoi chociaż czuł jego lub jej obecność. Obrazy atakowały jego umysł niczym rozwścieczone osy. Śmierć Harry'ego, jego cierpienie, smutek, żal, strach, ból, niedowierzanie, nienawiść, wszystkie negatywne emocje odczuwane przez chłopaka odbijały się w jego umyśle. Nie potrafił oddzielić się od umysłu Pottera. Zaraz oszaleję - pomyślał Lord. - O ile już nie jestem szalony. Trząsł się nie mogąc zapanować nad ciałem, myślami, nad niczym. Pierwszy raz nie panował nad sobą, nad sytuacją, nad tym co działo się z nim oraz wokoło niego. Nie mógł skupić swojej magii, nie panował nad nią.
Trwał tak około godziny. Nie potrafił skoncentrować się na mijającym czasie. Świadomość przypływała i odpływała jak statek, który nie był zdecydowany czy wpłynąć do portu czy nie. Co chwilę jego umysł nawiedzała wizja tego, że Harry podchodzi do niego, przytula się, a następnie wbija mu kły w szyję a następnie śmieje się nad jego ciałem. Tom po prostu egzystował czekając na koniec, który nie nadchodził. Nie wiedział, czy dotrwa do końca, czy najpierw umrze z powodu potwornego bólu zalewającego raz po raz jego zmęczony umysł. Po jakimś czasie ból zaczął słabnąć. Odzyskał panowanie nad ciałem, umysłem, myślami, odruchami, jednak nadal nie wiedział gdzie się znajduje. Otworzył oczy, ale od razu je zamknął. Spróbował po chwili otworzyć je ponownie, ale powoli. Tym razem mu się udało i rozejrzał się po pomieszczeniu. Rozpoznał ciemno-zielone ściany, drzwi z czarnego drewna, łóżka stojące po jego prawej i lewej stronie. Zdecydowanie nie chciał tu być. Szpital, nawet jego własny, w jego zamku nie napawał go optymizmem. Chciał stąd wyjść, ale nie miał siły nawet, żeby usiąść a co dopiero mówić o staniu. Postanowił przeczekać i odpocząć. Zaczął się zastanawiać kto stał nad nim wcześniej, ale nie potrafił znaleźć sensownej odpowiedzi. Podejrzewał, że to Severus, bo to jego wezwał do ogrodu, ale nie mógł być pewny, ponieważ Snape sam jedne nie dałby sobie rady z nim i z młodym Malfoy'em. Musiał kogoś wezwać do pomocy. Tylko kogo? Nie pamiętał nic oprócz Severusa zadającego mu pytania a potem już tylko ciemność. Nie wiedział co ma o tym myśleć, co się działo. Pamięta ból przewiercający się przez jego ciało, umysł, diszę i serce, jeżeli ono jeszcze istniało, a dzięki temu co przeżył, był pewien, że ono gdzieś tam jest. Usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi. Zamknął oczy nie chcąc być wypytywanym o to co się stało. Nie wiedział co się działo, ale nie chciał o tym pamiętać. Chciał zapomnieć, ale jednocześnie jego ciekawość była niezaspokojona. Coś w nim krzyczało, że nie było wszystko do końca dobrze, część jego ciała rwała się do działania. Chciał uciekać.
- Gdzie jest Harry? - zapytał licząc na to, że osoba, która przyszła odpowie mu na pytanie.
- Nie wiem, Panie - ton głosu Snape'a kazał mu otworzyć oczy. - Właśnie idziemy do lasu szukać Pottera.
- Nie Potter tylko Riddle.
- Co? - Szok zniknął z twarzy Severusa równie szybko jak się na niej pojawił.
- Został moim synem. Musicie go znaleźć. Jeżeli wbiegł na teren lasu to jest w wielkim niebezpieczeństwie o ile już go nie znaleźli. Jeżeli go znajdziecie, a on nie będzie chciał tu przyjść, macie go przyprowadzić siłą.
- Tak, Panie - odpowiedział Snape i wyszedł z pomieszczenia zostawiając Voldemorta ze swoimi ponurymi myślami.
Co ja najlepszego zrobiłem? - zastanawiał się Tom. Był na siebie zły, że nie zatrzymał chłopaka, nie pobiegł za nim i nie próbował wytłumaczyć o co chodził, dlaczego tak zareagował. A teraz już nie będzie miał szansy mu odpłacić, zreflektować się. Wszystko zaprzepaścił.
Harry, jeżeli mnie słyszysz, proszę wybacz mi i powiedz gdzie jesteś - próbował się z nim skontaktować, ale trafiał na dziwną barierę, tak jakby specjalnie po to wyczarowaną, żeby nie był w stanie się porozumieć z Harrym. Później jeszcze kilka razy próbował się skontaktować, ale bez skutku. Po kolejnej godzinie prób był tak zmęczony, że nie był w stanie utrzymać oczy otwartych. Na granicy snu i jamy zobaczył Harry'ego, który podchodził do niego i coś mówił, ale był za daleko, żeby Tom mógł go usłyszeć. Po chwili Harry był dostatecznie blisko by Voldemort mógł zrozumieć co chłopak miał do powiedzenia.
- Tom? To ty?
- Tak Harry.
- Gdzie jesteś?
- W zamku.
- Ja jestem chyba w jakiejś wieży. Zamknęli mnie tu po tym jak podali mi dwa eliksiry. Jeden to Wywar Żywej Śmierci, a drugi wywołujący halucynacje, które kierowane przez podającego eliksir trafiają także do dwóch wybranych osób. Przepraszam, że dałem się złapać, ale...
- Nie Harry. To moja wina. Przepraszam, że jestem takim idiotą.
- Jest tam z tobą może Draco? - Voldemort obejrzał się na boki, ale żadne łóżko obok niego nie było zajęte.
- Niestety nie - odpowiedział. - Może jest w drugiej sali - dodał po zastanowieniu.
- Szkoda. Mógłbyś mu ode mnie przekazać, że go też kocham? - głos załamał mu się pod koniec.
- Tak, oczywiście.
- Nawet jeżeli uda mi się stąd wydostać będę dla was zagrożeniem.
- O czym ty do cholery mówisz? - Voldemort zaczynał być zły.
- O tym co oni mi zrobili. Miałeś wizje, prawda?
- Tak, ale co to ma wspólnego... - nagle elementy tej małej układanki wskoczyły na miejsce. Przypomniał sobie jedną z wizji, w której Harry przytulał się do niego, a potem atakował. - Nie, jesteś moim synem. Coś wymyślimy.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Nie powiem na razie Draco, ale jak cię znajdziemy to będziesz musiał mu powiedzieć, bo chyba nie chcesz, żeby dowiedział się od kogoś innego?
- Nie. Dziękuję. Ale muszę już kończyć, bo ktoś idzie po mnie.
- Dobrze - odpowiedział niechętnie z wielkim smutkiem przyjmując rozstanie ze swym synem. Nie wiedział kiedy będzie mu dana następna rozmowa. W niezbyt wesołym nastroju zasnął, na szczęście nie nękany koszmarami.

_________________________________________________________________________
*„Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym” - z książki Cassandry Clare  "Miasto Kości"
Rennervate - formuła zaklęcia ożywiającego, budzącego z omdlenia, np. po użyciu zaklęcia oszałamiającego.
Sillencio - zaklęcie uciszające przeciwnika.