piątek, 1 marca 2013

Rozdział VI

Hey!
Tu ja, wasza autorka. Nie wiem ilu z was, którzy czytają moje opowiadanie, prowadzą swojego bloga. Ci co takowy prowadzą wiedzą pewnie, że nie jest to takie proste jak się wydaje. Nie wygląda to tak, że siadam i w pięć minut mam świetny rozdział, długość pięć tysięcy słów, zero błędów, wątki pięknie i wszystko się klei i w ogóle ideał. Nie ma tak łatwo. Czasami na prawdę myślę, że nie wstawię kolejnego rozdziału, ale spinam się i robię to dla was w nadziei, że ktoś przeczyta, spodoba mu się, albo i nie, ale zostawi po sobie pamiątkę w postaci komentarza. Co prawda na stronie jest licznik, ale jest on anonimowy. Nie widzę kto odwiedza i czyta moje opowiadanie. Sama zdaję sobie sprawę, że nie jest idealne i daleko mu do takiego, ale staram się, siedzę, wymyślam, żebyście wy mieli co czytać. Wiem też, że jak ktoś lubi Drarry, Snarry  lub jakiekolwiek inne parringi, to to co jest w internecie mu nie wystarcza i ciągle chce więcej i więcej. Gdybyście zostawili komentarz pod notką, co się podoba, albo co trzeba poprawić lub, jeżeli macie jakieś pomysły, co ma się dziać, to piszcie. Będę wdzięczna i jak najbardziej mile widziane są również słowa krytyki. Pamiętajcie! Komentarze karmią Wena ;)

Wasza autorka
DracoDormiens (Nisia)

UWAGA!!! w poniższym rozdziale pojawią się sceny erotyczne, osoby o słabym sercu uprasza się o przewinięcie tego kawałka... ;D
Wybaczcie błędy, ale jeszcze nie dorobiłam się bety ;c i robię co mogę, żeby korygować tekst.
Dobra, dobra już nie marudzę.
Enjoy ;)
_________________________________________________________

Siedział na kanapie przed kominkiem i w zamyśleniu bawił się sztyletem, który wyglądał jak krótki miecz, ale dopiero jak ktoś przyjrzał mu się z bliska mógł zobaczyć wyryty na ostrzu znak węża. Otóż w przeszłości sztylet, należał do Salazara Slytherina, ale wszyscy myśleli, że zaginął. Legenda mówiła, że Helga Huffelpuf zabrała go ze sobą do grobu, ale dlaczego to nikt nie wie. Otóż mylili się. Nikt nie zabrał go do grobu, ba sztylet nawet nie zaginął. Leżał cały czas w komnacie pod zamkiem i czekał na odpowiedniego potomka czystego rodu. A teraz on siedział na kanapie w zamyśleniu podrzucał sztylet pod sufit i po chwili łapał go nie robiąc sobie najmniejszej krzywdy. Po którymś razie nie złapał go i sztylet wbił się w podłogę na około trzydzieści centymetrów. Ale osoba bynajmniej nie zauważyła tego i wstała przywołując zaklęciem swoją zabawkę. Mężczyzna podszedł do okna i po chwili w jednej ręce trzymał sztylet, a w drugiej lampkę czerwonego jak krew wina. Tak, jak on uwielbiał wino. Jego zapach i smak. Powoli upił łyk rozkoszując się posmakiem winogron. Przypomniały mu się wakacje w Toskanii. To tam skosztował najlepszego wina na świecie. Żadna angielska wytwórnia nie mogła się równać z tamtymi dojrzewalniami. Tam wino miało to coś. Ze smutkiem wrócił do deszczowej Anglii i zwrócił twarz w stronę szyby, a w niej odbijała się para turkusowo-zielonych oczu. Widać w nich było smutek, zmartwienie, ale przez to wszystko niczym strzała, przebijała się determinacja i chęć zemsty. Wszystkie uczucia kotłowały się w żołądku przyprawiając go o mdłości. Na zmianę było mu zimno i gorąco, a do tego wszystkiego dochodziło poczucie winy, którego on, na Merlina, nie czuł nigdy wcześniej w swoim, dość długim, życiu. Nie było to przyjemne uczucie. W przypływie bezsilnej złości zacisnął pięść z kieliszkiem, który pod wpływem siły roztrzaskał się raniąc dłonie mężczyzny. Wino, które było w kieliszku mieszało się z krwią lekko szczypiąc. Postać usiadła z powrotem kanapie, a krew spływała po jej rękach brudząc piękny dywan należący do Nagini. Oparł się i przymknął oczy. Między palcami obracał sztylet. Wykrzywił w uśmiechu wargi i wydawało mu się jakby wszystkie uczucia, te złe jak i dobrze wypływały z niego razem z krwią. Siedział tak koło pięciu minut kiedy pukanie do drzwi przywróciło go do świadomości. Przez chwilę pomyślał, że może udawać, że go tu nie ma, ale w tedy pukanie nasiliło się i był zmuszony otworzyć. Kiedy osoba weszła, uklękła i czekała na znak.
- Wstań.
- Panie. 
- Tak? - Popatrzył z niesmakiem na swojego poddanego. - Lucjuszu, jeszcze nie zdążyłeś się przebrać?
- Nie, Panie. 
- No dobrze, mniejsza z tym. Czego sobie życzysz? - Przyjrzał się uważnie Malfoy'owi. Zwykle dumny i z podniesioną głową, a teraz mały i szary człowieczek. Zachowuje się tak jakby stracił wszystko dla czego warto żyć. Tak jakby stracił syna.
- Panie. Mój syn chce wyruszyć na ratunek Potterowi - w jego głosie słychać było rozpacz, a domysły Lorda wcale tak bardzo nie rozbiegały się z rzeczywistością.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Panie, proszę. Powiedz mu, że to niebezpieczne i nie warte tego by giną za tego... - nie zdołał dokończyć widząc wzrok Lorda, który gdyby mógł, już by go zabił.
- Czy jesteś pewien, że chcesz skończyć? - głos Voldemorta był zimny i przeszywający. Lucjusz nie potrafił odpowiedzieć nawet słowa. - A więc, powiem to tylko raz i słuchaj mnie uważnie. Po pierwsze, to jest mój syn - na reakcję Lucjusza Tom zareagował ironicznym uśmiechem, chociaż w duchu tarzał się po ziemi i płakał ze śmiechu. - Nie rób takiej miny. Nie pasuje ci. Adoptowałem go i dałem moje nazwisko. Tak, dobrze usłyszałeś. Po drugie, kiedy go porwałeś to ja go uratowałem i miałem na prawdę piękne widowisko, kiedy próbowałeś się wytłumaczyć. - Na te słowa Lucjusz spłoną rumieńcem przeklinając się w duchu za swoją głupotę. - Po trzecie i najważniejsze. To co jest pomiędzy nimi. To coś więcej niż przyjaźń. Tak. Oni się kochają i nie jest to szczenięce zauroczenie. Wiem, że brzmi to absurdalnie kiedy ja, Czarny Pan, o tym mówię, ale wiem o co chodzi. Jak pewnie wiesz, albo i nie, ja z Harry jesteśmy połączeni w pewien sposób, którego nawet ja nie do końca rozumiem. Możemy wysyłać sobie obrazy, rozmawiać ze sobą, ale to nie jest telepatia, bo ona ma ograniczony zasięg. Dzięki temu co jest między nami, możemy teleportować się do tego drugiego. Coś co wykorzystałem u ciebie na zamku. Oczywiście oklumencja działa, dlatego kiedy chłopak się na mnie wkurzył nauczył się jej od tak sobie. Zbudował mur, którego nawet ja nie potrafiłem zburzyć. Teraz jednak Harry jest pod wpływem zaklęcia, albo za barierami ochronnymi, które zagłuszają ową więź i uniemożliwiają kontakt. Jedynie jeżeli w tym samym momencie będziemy chcieli pogadać to może nam się to udać, ale ja sam, jak i Harry w pojedynkę jesteśmy za słabi by się przebić. W każdym razie kiedy byli z Draconem na wakacjach, tak to w tedy kiedy ci powiedziałem, że wysyłam twojego syna na misję, powstało między nimi coś podobnego do więzi. Jedyna różnica, że tamto jest oparte na miłości tak szczerej jak złoto a to u mnie jest oparte na śmierci. Nie wiem co jest mocniejsze, bo to może nam powiedzie jedynie Harry.
- Hmmm... - Lucjusz zamyślił się.
- Tak?
- Chyba wiem na czym to może polegać, Panie.
- Więc?
- Kiedy poszedłem porozmawiać z Draconem on powiedział, że Pott.. młody Riddle żyje.
- Tak. To może być jedna z zalet. Prawdopodobnie mogą się też porozumiewać ze sobą, ale dopóki się tego nie nauczą to nie ma żadnego pożytku. Czy chciałbyś coś jeszcze?
- Nie, Panie. - Lucjusz ukłonił się i wyszedł zostawiając Riddle'a samego ze swoimi, niekoniecznie szczęśliwymi, myślami. Ciałem był w swoich kwaterach, ale duchem parę godzin wcześniej w mini-szpitalu.
"Draco kiedy zobaczył kto przed nim stoi, chciał się podnieść, ale Voldemort nakazał mu leżeć.
- A więc, Draco. Słyszałem, że chcesz zostać moim Śmierciożercą - zaczął Tom tonem spokojnej konwersacji.
- Tak, Panie. - Widać był, że młody Malfoy denerwuje się i to bardzo.
- A wiem również, że Harry nie jest ci obojętny. Nie mylę się?
- Oczywiście, że nie, Panie.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia i... - nim jednak Lord skończył, Draco ryzykując życie, wszedł mu w zdanie.
- Tak, Panie. Pójdę po niego choćbym miał zginąć. Poszedłbym nawet gdybyś nie oferował mi miejsca w swojej armii.
- Dobrze. A czy chcesz być moim Bezimiennym? - Oczy Draco zaświeciły się. Sam nigdy nie chciał tatuażu na przedramieniu. Kojarzyło mu się to ze znakowaniem bydła.
- Czego sobie życzysz, Panie.
- To dobrze. Wyruszysz jeszcze dziś. Dostaniesz wszystko co będzie ci potrzebne. 
- Tak, Panie. - Draco pochylił głowę w geście szacunku, Lord odwrócił się, ale kiedy był w drzwiach przystanął na chwilę i odwrócił się spoglądając na Draco. Ocenił, że jest przystojny, ale nic nie mogło przebić urody i charakteru młodego Riddle'a.
- A i jeszcze jedno. Harry kazał przekazać ci, że... cię kocha. - Odwrócił się nie widząc miny Draco, który gdyby tylko mógł latałby pod sufitem. Marvolo kierował swe kroki do gabinetu, który po półgodzinie wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie leżały porozwalane papiery. Krzesła i biurko zmieniły się w kupkę drzazg a pierze z poduszek i kanapy latało wszędzie wczepiając się we włosy Toma, który z szaleństwem w oczach stał na środku pokoju i myślał co by tu jeszcze rozwalić. Kiedy ze smutkiem stwierdził, że już raczej nic, zaklęciem poskładał wszystko ładnie do kupy i zaczął od początku. Tym razem bez szwanku nie obeszły się również półki, ale ocalały książki, które zostały zaklęciem odesłane, w przypływie miłosierdzia Toma, do biblioteki. Po piętnastu minutach nawet ściany były w opłakanym stanie, a Lord nie mógł utrzymać się na nogach i siedział na środku pokoju jak Sierotka Marysia, a po jego policzkach spływały łzy. Voldemort nie płakał, ale teraz był to Tom Marvolo Riddle. Biedne, małe, wystraszone dziecko, które zostawione w sierocińcu musiało zdać się na siebie. To w tedy zaczął się zmieniać. Terroryzował dzieci, żeby żyć. Albo oni albo on. Taka była filozofia sierocińca. Prawo dżungli. Tom pamiętał jak przez mgłę ostatni raz kiedy pozwolił sobie na łzy. Miał w tedy koło pięciu lat. Siedział w swoim pokoju i był bardzo smutny, wręcz zrozpaczony, ponieważ jeden z chłopców zabrał mu zdjęcie morza. To chyba w tedy miał pierwszy wybuch mocy. Dzieci bały się do niego zbliżyć, a kiedy próbowały, latały pod sufitem, zmieniał im się kolor włosów, oczu i wyskakiwały krosty. Niby nic, ale to było dziecko, które nie wiedziało co się dzieje. Tom usiadł i zaczął płakać ze złości. Kiedy jeden z chłopaków go zobaczył pobiegł do swoich i śmiali się z małego Marvola. To w tedy przyrzekł sobie, że nie będzie płakać. A teraz? Siedział, patrzył się na pokój, który jeszcze parę chwil temu był jego gabinetem, a łzy nie chciały przestać płynąć. Poczuł się taki słaby, taki bezradny. Najbardziej uderzyło w niego to, że bez problemu wysłał ukochanego swojego syna na pewną śmierć. Nie pomyślał wcześniej o tym widząc same plusy, ale teraz nie był taki pewien zwycięstwa. Niestety nie było już odwrotu. Wraził zgodę na tą misję wiedząc, że Draco zrobi wszystko by uratować Harry'ego. Wiedział też, że jeżeli Draconowi coś się stanie to Harry mu tego nigdy nie wybaczy. Nigdy. A to bardzo długo. Już teraz było mu trudno żyć i funkcjonować bez tego roztrzepańca, a co zrobi jeżeli to będzie wieczność? Pozbierał się do kupy i posprzątał gabinet. Odstawił wszystkie papiery na swoje miejsce i przywołał cenne książki ciesząc się, że zdecydował się je odesłać." 
Potok wspomnień przerwało pukanie w szybę. Odwrócił głowę w tamtą stronę i zaklęciem otworzył okno pozwalając by wleciała przez nie sowa z Prorokiem. Wystawił przed siebie ręce, w które po chwili wpadła gazeta. Sowa wdzięcznie zawróciła i wyleciała przez okno, a Lord rozłożył gazetę i spojrzał na pierwszą stronę i zobaczył wielki napis, który zwiastował kłopoty.

oOo

- Co ty...? - nie potrafił skończyć zdania. Nagle był tak zmęczony. Podniósł się na kolana i pstryknięciem palców uwolnił osobę od zaklęcia. Opadł obok i ukrył twarz w dłoniach. Właśnie uświadomił sobie jak wielkie niebezpieczeństwo stanowi dla wszystkich ludzi wokół. Nie chciał żyć. Łzy popłynęły mu po policzkach a barki zatrzęsły się w tłumionym szlochu. Poczuł rękę na swoim ramieniu, ale strząsnął ją nie chcąc litości. Dla potworów takich jak on nie istnieje współczucie. Szybko opanował się i wstał na nogi chcąc upewnić się czy na pewno dobrze widział. Jednym ruchem zerwał materiał z ciała drugiej osoby. W ręku trzymał swoją pelerynę niewidkę, a przed nim z zagubionym wyrazem twarzy, który nieudolnie próbował zamaskować, siedział Draco Malfoy. Zwykle nienaganne blond włosy były teraz w artystycznym nieładzie. Ubranie wymięte i brudne od błota, a w kilku miejscach nawet podarte. Wyglądał jakby nie spał od kilku dni i przedzierał się przez zarośla w poszukiwaniu jedzenia. Harry'emu zachciało się śmiać widząc jak wygląda jego ukochany. Idealna Sierotka Marysia, jednak coś w tych stalowych, zwykle bystrych oczach, powstrzymało go przed śmiechem. W oczach Draco widział idealnie wszystkie jego uczucia. Najbardziej widoczne było zaskoczenie i zdezorientowanie, ale pod nimi widać było smutek i strach. Draco spuścił wzrok i zaczął uparcie wypatrywać czegoś na brudnej podłodze pod swoimi nogami. W jednej chwili wszystkie uczucia Harry'ego zaczęły zamieniać się we wściekłość. Uświadomił sobie, że ten dureń, którego tak bardzo kochał, wkradł się do zamku pełnego wampirów i na szczęście nikt go nie zauważył i nie wyczuł. Niby coś tak niewinnego i kochanego, a w dodatku należącego do niego miało by być zabite? Popatrzył ze wściekłością na swojego ukochanego i machnięciem ręki nałożył zaklęcia zamykające i wyciszające na cały pokój.
- Cześć, ja... - zaczął niepewnie Draco patrząc się w ziemię. Kiedy spojrzał wyżej i natrafił na oczy koloru Avady natychmiast pożałował, że w ogóle się odezwał.
- Co ty sobie myślałeś? - z pozoru spokojny głos Pottera krył w sobie groźbę i zwiastował dość nieprzyjemną wymianę zdań. - Zjawiasz się w zamku pełnym wampirów. Ktoś mógł cię wyczuć, bo jako że miałeś MOJĄ pelerynę, zobaczyć cię nie dało rady. Pachniesz człowiekiem i świeżą krwią na kilometr. To cud, że nikt cię nie złapał, bo skończyłbyś jako przekąska, bo na obiad jest cię za mało. Pomyślałeś o konsekwencjach?!- jego głos podniósł się, a Draco zdawał się kurczyć w sobie. - Czasami zastanawiam się, czy masz coś pod tą swoją blond czupryną. Mogłeś zginąć, a ja... - zawahał się. Nie wiedział, czy chce powiedzieć to co ma na myśli i czy da radę. - A ja bym tego nie przeżył - powiedział tak cicho, że Draco miał problem z usłyszeniem tego zdania. Było one takim kontrastem dla wykrzyczanych wcześniej słów. Cała złość uleciała z niego zostawiając pustą skorupę. Harry usiadł obok Malfoy'a i po chwili wręcz rzucił się na niego. Przewrócił Dracona na plecy namiętnie całując.
- Nie sądzisz że przyda mi się rekompensata za te nerwy? - powiedział po kilku długich minutach kiedy w końcu oderwali się od siebie. Harry leżał na Malfoy'u lekko opierając się na łokciach po bokach jego głowy i spoglądając na jego twarz. Popatrzył głęboko w stalowe oczy i zobaczył miłość. Nic więcej. Bezkresną, szczęśliwą miłość. Nie jakieś głupie zauroczenie, ale prawdziwe uczucie, które robi z ludzi głupców i pozbawia ich instynktu samozachowawczego. Położył głowę w zagłębieniu szyi blondyna i po prostu się do niego przytulił. Poczuł jego ręce na swoich plecach, które chyba się zgubiły i znalazły się przypadkiem pod koszulką. Zachłannie badały każdy skrawek ciała. Kiedy dłonie przeszły na pośladki Harry z przyjemności zamruczał.
- I kto tu jest kociakiem? - odezwał się Draco.
- Nie zadzieraj z wampirem, Smoczku - powiedział Harry i uśmiechnął się przekornie, ale zaraz pożałował tego co powiedział czując ręce ukochanego wchodzące z tyłu pod jego spodnie. - Mrrrr... - Harry nie mógł się powstrzymać i usłyszał śmiech pod sobą - Wrrrr... - zawarczał i śmiech natychmiast się urwał. Harry spoglądnął pod siebie i zobaczył wahanie i strach w oczach Malfoy'a - Czyżbyś się mnie w końcu bał? - z wyższością spoglądał na Draco, który nabrał pewności siebie, ale wbrew temu jego głos brzmiał raczej słabo.
- No wiesz, to chyba głupie pytanie zważywszy na to, że jakieś dziesięć minut temu chciałeś mnie zjeść, potem darłeś się na mnie nie znając całej historii, chociaż muszę przyznać ci rację, że było to niebywale głupie, ale wracając do tematu , potem zacząłeś się do mnie dobierać, a nie... przepraszam, to byłem akurat ja - z przepraszającym uśmiechem zakończył swoją przemowę przyciągając zaskoczonego Pottera do pocałunku, by ten nie mógł nic odpowiedzieć. Draco chcąc rozproszyć uwagę Harry'ego przeszedł z pieszczotami na szyję. Zielonooki odchylił głowę do tyłu, by Malfoy miał do niej lepszy dostęp i już po chwili leżał pod blondynem. Tym razem to jego ręce badały plecy, każdą krzywiznę i nierówność. Z zaciekawieniem przeniósł dłonie na brzuch i wodził nimi w górę i w dół. Draco zdążył przenieść się ze swoimi pieszczotami niżej zaznaczając czerwony szlak od linii szczęki, poprzez szyję do obojczyka. Rozerwał koszulkę i odrzucił jej resztki daleko za siebie. Harry poruszył się kiedy wilgotny język przesunął się od obojczyka do lewego sutka i okrążył go. Draco zjechał niżej zatrzymując się przy pępku. Lekko całował i podgryzał brzuch Harry'ego zostawiając czerwone ślady. Malfoy zsunął się niżej i podniósł głowę szukając wzroku Pottera.
- Odwróć się i rozszerz grzecznie nogi - powiedział z szelmowskim uśmiechem blondyn i nie czekając na odpowiedź wsunął ręce pomiędzy jego uda.

oOo

Draco obrócił Riddle'a do siebie i skradł długi i namiętny pocałunek. Leżeli przytuleni do siebie dobre kilka minut, ale kamienna podłoga nie należała do najcieplejszych i Malfoy zaczął mieć dreszcze.
- Mam propozycję. Moje łóżko w zamku jest dostatecznie duże jak dla dwóch osób i jest cholernie wygodne - wyszeptał mu do ucha Ślizgon, a następnie ugryzł Gryfona w ucho i odsunął się na długość rąk, by ten mu nie oddał.
- Zgadzam się, ale to wcale nie będzie takie łatwe. - Niechętnie podnieśli się z podłogi i ubrali się w swoje ubrania. Gdy byli gotowi i na tyle czyści na ile się dało, Draco podszedł do drzwi, ale uzmysłowił sobie, że bez Harry'ego nie wyjdzie stąd cały.
- To jak? Idziemy czy stoimy?
- Idziemy, ale mam trzy zasady. Po pierwsze... nie przerywaj mi - powiedział Harry widząc, że Draco otwiera usta. - Po pierwsze słuchasz się mnie bezwzględnie i cały czas. Po drugie, kiedy mówię, że masz uciekać i mnie zostawić robisz to bez wahania. Nie ważne co by się działo. Po trzecie, jak wrócimy do zamku to co by się nie działo idziemy od razu do mojego pokoju. - Diabelny uśmiech pojawił się na jego ustach. Zbliżył się do Draco i narzucił na nich pelerynę i zabezpieczył ich kilkoma zaklęciami, których nauczył się przez wakacje. Były to między innymi zaklęcia wyciszające, maskujące zapach i zapobiegające odsunięciu się peleryny. Dobrze przygotowani otworzyli drzwi, uprzednio zdejmując wszelkie zaklęcia i odrobinę sprzątając. Wyszli na korytarz i omal nie wpadli na przebiegającego wampira. Doszli spokojnie do rogu i już mieli skręcić, kiedy usłyszeli rozmowę Mistrza i jednego z podwładnych.
- Na pewno go tu nie ma?
- Nie wiem, Mistrzu. Tyle drzwi jest pozamykanych, a niektóre nie są otwierane od kilkuset lat.
- Wiem, wiem. Wydaje mi się jednak, że on nadal tu jest - pociągnął nosem i powoli wypuścił powietrze. - Chyba ktoś do niego przyszedł. Czuję słabą woń człowieka. Znaleźć i jako nagrodę można go zjeść. - Oblizał się i odwrócił by odejść, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysły i zaczął kierować się prosto na uciekinierów. Byli zbyt sparaliżowani, żeby jakkolwiek zareagować. Harry na szczęście otrząsnął się z szoku i odciągnął Draco do tyłu ukrywając się w cieniu. Mistrz zatrzymał się tuż obok nich i powiedział do innego poddanego.
- A i jak znajdziecie młodego Riddle'a oddajcie go od razu do mojego gabinetu. Jeżeli będzie się rzucał przypnijcie go do ściany. - I odszedł nie czekając na odpowiedź.
Kiedy korytarz zrobił się pusty odetchnęli z ulgą. Odbili się od ściany i ruszyli do wyjścia. Jeszcze kilka razy natknęli się na kogoś, ale uniknęli zderzenia. Gdy byli już przy drzwiach usłyszeli rozmowę dwóch żołnierzy.
- ... wysłał list do Voldemorta. - powiedział jeden.
- Tak?! - krzyknął drugi, ale zaraz pożałował.
- Ciii... - uciszył go pierwszy i rozglądną się czy aby nikogo nie było w pobliżu. - Tak, pisał, by ten oddał mu młodego Riddle'a.
- A po co on naszemu Mistrzowi? Przecież to jeszcze dziecko.
- Może i dziecko, ale nieśmiertelne, niezwyciężone i nad wyraz sprytne dziecko, skoro udało mu się ogłuszyć Mistrza i tak po prostu uciec, nie uważasz? - Harry usłyszał prychnięcie ze strony Draco i popatrzył na niego krytycznym wzrokiem. Nie usłyszeli dalszej rozmowy, bo żołnierze odeszli patrolować dalsze korytarze, jednocześnie umożliwiając ucieczkę dwóm czarodziejom.
Wyszli powoli przez drzwi i rozglądnęli się, czy nie widać żadnego zagrożenia. Kiedy nic nie zobaczyli puścili się biegiem w las. Jedynym tego minusem było to, że Harry był szybszy od Dracona i trzymał pelerynę. W efekcie Malfoy pozostał w tyle. Potter obejrzał się za siebie i zobaczył wampira stojącego na schodach i wskazującego w ich stronę różdżką. Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Wykorzystując swoją szybkość i zwinność rzucił się pomiędzy przeciwnika i Draco, zaklęciem posłał wampira na ścianę i przyjął na siebie Avadę. Na granicy świadomości usłyszał rozdzierający wrzask Malfoy'a i nastała nieprzenikniona ciemność.