niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział IX

Jest mi strasznie, niezmiernie wstyd z powodu tego, że tak długo nie publikowałam rozdziału. Było to spowodowane natrętnym brakiem czasu oraz moją niedbałością. Sześć razy zmieniałam prawie cały rozdział i dopiero teraz wygląda znośnie. Przepraszam, ale starałam się, żeby był dłuższy niż ostatnie. Mam nadzieję, że mi się udał i będziecie zadowoleni.
Enjoy ;)


Lord wpatrywał się z niedowierzaniem w list. Przebiegał wzrokiem po słowach rozumiejąc jedynie niektóre wyrazy. Nie docierał do niego sens napisanych zdań. Zamknął oczy i odetchnął głęboko kilka razy w celu uspokojenia się. Po kilku minutach tworzył oczy i spojrzał na kawałek pergaminu w jego rękach.

Tom Marvolo Riddle
Zawiadamiam, że w dniu 20.08.1997 r. został zabity Pański podopieczny - Harry James Riddle. Mam obowiązek poinformować Pana o konieczności osobistego zgłoszenia tego faktu i umówienia się na badania zwłok oraz organizacji pogrzebu.
Z poważaniem
Agencja Pogrzebów Czarodziejów

Voldemort popatrzył tępo na Harry'ego, który lekko się poruszył. Momentalnie Lord zgniótł pergamin i odrzucił go daleko za siebie. Nachylił się nad chłopcem.
Młody Riddle otworzył oczy i popatrzył na niego nieprzytomnie.
- Harry? Harry? - odezwał się do niego Tom, ale ten nie reagował.
- P-p-pi... - próbował coś powiedzieć Harry, ale zanim zdołał dokończyć znowu stracił przytomność.
Voldemort nie tracąc czasu starał się go dobudzić zaklęciami i eliksirami, ale na próżno. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Przyłożył prawą rękę do skroni chłopaka, a lewą na jego serce. Powoli, uważając, żeby nie zrobić mu krzywdy, wślizgnął się pomiędzy jego myśli i wspomnienia. Pierwsze co, napotkał, to wspomnienie z pokoju w zamku wampirów. Wiedząc, że Draco nie może się o tym dowiedzieć, skasował to z pamięci Harry'ego lekko zmieniając fragmenty, żeby Złoty Chłopiec nie mógł się domyśleć, iż ktoś grzebał w jego wspomnieniach. Następnie skakał do tych najbliższych myśli i w końcu dotarł do najświeższych wspomnień, czyli przebudzenia. Oglądnął je z punktu widzenia Harry'ego i zaczął szukać jego odczuć, skojarzeń. Dowiedział się, co chciał mu powiedzieć i zadowolony wycofał się. Kiedy powrócił do siebie, z uśmiechem na twarzy podniósł głowę Harry'ego i powoli nalewał mu wody do ust. Kiedy tylko odłożył go z powrotem na poduszki do szpitala wszedł Draco Malfoy.
- Panie - ukłonił się lekko, ponieważ trochę chwiał się na nogach, więc głębszy ukłon skończył by się leżeniem na podłodze.
- Chodź i siadaj. - Draco bez wahania spełnił polecenie czując, że nie utrzyma się dłużej na własnych nogach. Miał dziwne wrażenie, że ktoś pozbawił jego nóg kości i ostatnimi siłami woli doczłapał się do krzesła. Ledwo na nim usiadł Lord odezwał się spokojnym głosem, w którym dało się wyczuć nutki niepokoju i wahania, a może się tylko Draconowi wydawało...
- Jak się czujesz? - zapytał Lord jednocześnie rozumiejąc, że to nie na miejscu pytać o to, poza tym był cholernym Czarnym Panem, a zachowywał się jak kobieta, a w dodatku trochę miękka kobieta. Co się z nim działo? Czyżby to ten głupi Złoty Chłopiec go tak zmienił? W tym momencie było mu wszystko jedno. Ten chłopiec żył, ale bynajmniej nie wyglądało na to by miał się obudzić na jakiś dłuższy okres czasu. Można więc uznał, że wegetuje, a nie żyje. Jednak nie doczekawszy się odpowiedzi ze strony speszonego teraz Malfoya ciągnął dalej. - Musimy zorganizować pogrzeb Harry'ego. Najlepiej jak najszybciej i bez zbędnych ceregieli. - Tak, teraz brzmiał jak stary Voldemort. Nie zwracający na nikogo uwagi, cieszący się władzą i bezwzględny. Draco spojrzał na niego zamglonym wzrokiem. Chyba nie słyszał nic z tego co Tom do niego powiedział. Marvolo zmierzył go dość nieprzyjemnym spojrzeniem, pod wpływem którego każdy człowiek na ziemi odwróciłby wzrok i skulił się w sobie, ale Draco po prostu siedział na krześle i patrzył się na swojego pana. Lepiej było by powiedzieć, że usilnie wypatrywał czegoś za Lordem, czegoś, czego nigdy tam nie było i nie będzie. Tom uważnie przyjrzał się Malfoy'owi i dopiero do niego dotarło, że jego oczy są puste i bezdenne jak studnia. Voldemort wzdrygnął się mimowolnie. Nie wiedział co z nim, a tym bardziej, co ze sobą zrobić. Nigdy tak się nie czuł. To było takie... dziwne. Wstał powoli z krzesła i jak robot podszedł do szafki i wyjął z niej eliksir nasenny. Podał go ledwo przytomnemu Draconowi i przelewitował go na jedno z łóżek. Teraz miał niezłą wystawkę. Martwego podopiecznego, śpiącego Malfoy'a, i dwójkę przyjaciół Złotego Chłopca, którzy nie wytrzymali napięcia.
Czując się, lekko mówiąc, źle opuścił czym prędzej pomieszczenie rzucając na odchodnym na drzwi silne zaklęcie zamykające. Skierował swe kroki do swojego ulubionego pokoju. Wcześniej spędzał w nim dużo czasu ćwicząc nie tylko zaklęcia, ale także walkę białą bronią oraz po prostu siebie. Pomagało mu to odstresować się i rozładować złość. Kiedy wszedł do pokoju zaczerpnął głęboko powietrze czując w swych nozdrzach zapach magii i mocy. Był pod wrażeniem, że wszystko w tym pokoju chłonęło jego niepotrzebną magię jak gąbka, ale nigdy jej nie oddawało. Czasem miał wrażenie, że sprzęty wykorzystywały ją na to, żeby się nie rozpaść, a ściany z każdym razem stawały się coraz bardziej wytrzymałe i czasami pożytkowały magię na utrzymanie pola ochronnego. Przeszedł na środek pomieszczenia i zaryglował drzwi, żeby przypadkiem nikt nie oberwał zbłąkanym zaklęciem. Zamknął powoli oczy i poczuł jak z każdym wydechem magia opuszcza jego ciało, a z każdym wdechem powraca do niego ze zdwojoną siłą. Poczuł różnicę temperatur w pokoju. Magia ocieplała go, otulała jak koc, ale kiedy odchodziła, chłód panujący w zamku przypominał o sobie. Po kilkunastu wdechach otworzył oczy, stracił czucie w nogach i upadł na ziemię.
- No to się zaczęło - mruknął do siebie, ale nie panikował. Nie był to jego pierwszy raz.
Magia zaczęła łaskotać go w stopy, potem w łydki i pięła się coraz wyżej. Kiedy była już na klatce piersiowej, poczuł że brakuje mu powietrza. Spróbował wstrzymać ostatnie resztki tlenu w płucach, ale na próżno. Zaczął się dusić. Złapał rękami szyję. Jego twarz powoli z bladej zaczęła się robić sina. Kiedy był pewien, że umrze, magia zelżała trochę i łapczywie łapał powietrze do płuc. Tym czasem magia przeniosła się do jego głowy. Poczuł, że wszystkie jego myśli, troski, zmartwienia rozpływają się w nicości. Jego kości, najmniejsze chrząstki, roztopiły się, a on po prostu leżał. Nie czuł nic, ale wiedział, że to dopiero początek. Po kolei, zaczynając od stóp, każda kosteczka, chrząstka zaczęła się zrastać powodując niewyobrażalny ból. Mięśnie ścięgna kurczyły się i rozkurczały. Był pewien, że tym razem umrze, z resztą jak za każdym razem. Chciał nie krzyczeć, chciał cierpieć w ciszy, ale nie potrafił. Nigdy mu się to nie udawało. Nigdy nie wytrzymywał do końca. Zawsze, mniej więcej w tym momencie przegrywał walkę z własną magią, z własnym umysłem. Wiedział, że to się nie dzieje na prawdę. To tylko wymysł jego nienormalnego mózgu. Ale musiał to wytrzymać. Skoro zaczął to musiał i skończyć. Starał się oddzielić ciało od umysłu, zmysły od tego co czuł, ale nie potrafił. Przecież jego umysł mu to robił. Skupił się więc na bólu. Właśnie restaurowały mu się płuca i serce. Przez chwilę nie żył. Była to dość niezwykła myśl, ale zaraz przypomniał sobie o Harrym. Ta myśl jedynie wzmogła doznania. Po kilku minutach znów był cały. Gardło miał zachrypnięte od krzyku, głowa bolała od nadmiaru magii w powietrzu i niedoboru magii w organizmie. Jeszcze nigdy nie było to tak straszne przeżycie. Nigdy nie trwało aż tyle czasu. Cieszył się teraz, że działała tu silna magia wyciszająca, bo jeszcze mógł ktoś pomyśleć, że Voldemort zarzyna tu niewinnych ludzi skalpelem. Tom nie mógł się nadziwić, jak ktokolwiek mógłby pomyśleć, że bawi on się w te mugolskie zabawy. Owszem lubił krew, no ale bez przesady.
Leżał tak na ziemi przez dobre pół godziny. Leżał tu nie dlatego, że nie chciało mu się wstać, tylko dlatego, że nie mógł się podnieść. Uzmysłowił sobie, że coś jest nie tak. Już dawno powinna mu powrócić całkowita władza w rękach i nogach, ale tak się nie stało. Był niezdolny nawet do wezwania Severusa do siebie. Podejrzewał, że to przez utratę ogromnych ilości magii w tak krótkim czasie. Jego ciało, po odrodzeniu  się dzięki Harry'emu na cmentarzu ponad rok temu opierało się tylko na niej i po tym "rytuale" zawsze miał drobne problemy z poruszaniem się, ale jeszcze nigdy nie były one tak poważne. Westchnął cierpiętniczo  i postarał się dosięgnąć głową do lewego przedramienia. Po dziesięciu minutach w końcu udało mu się osiągnąć cel i wezwał Snape'a. Na szczęście nie musiał długo czekać. Severus zaczął dobijać się do drzwi. Jedynym problemem było to, że drzwi nie dało się otworzyć od zewnątrz, a jedynie od wewnątrz. Tom pomęczył się jeszcze trochę i ostatkami magii otworzył drzwi. Mistrz Eliksirów po przekroczeniu progu został odrzucony przez magię Czarnego Pana na drugi koniec sali wprost na ścianę. Magia uważała Severusa za zagrożenie i nie pozwoliła mu się zbliżyć do osłabionego Lorda. Voldemort prychnął, ale nie był w stanie się sam poruszyć, więc leżał tak i rozmyślał.
Przypomniał sobie jak dostał list od Harry'ego. O mało co nie wybuchnął. Jak ktoś śmiał uważać, że jest psychopatycznym mordercą, który nie ma co robić tylko chodzić i zabijać jeżeli tylko ktoś poprosi. Chwilę później został wezwany do Wielkiej Sali, a list został przysypany papierami i raportami z wypraw Śmierciożerców i w końcu nie miał czasu się zastanowić nad Złotym Chłopcem i jego prośbą. Dwa dni później, jeden z jego zwolenników przyszedł powiadomić o dość niezwykłym wydarzeniu: Ktoś przyniósł Harry'ego Pottera. Kazał skrzatom przygotować pokój dla gościa i poszedł w stronę Sali Zebrań, by odebrać prezent. Po drodze zastanawiał się kto mógłby przynieść mu tak wspaniałą niespodziankę. Kiedy jednak wszedł do Sali, na jego twarzy przez moment było widać uczucie zagubienia i niedowierzania, ale szybko przybrał na twarz maskę Lorda Voldemorta. Skierował się w stronę swojego tronu, szata powiewała za nim groźnie (pewnie to od niego Severus uczył się tak chodzić) i opadł na niego z gracją.
- Czego szukacie u mnie w zamku? - odezwał się i w komnacie powiało chłodem. Jego oczy na chwilę pociemniały, ale opanował się i kontynuował. - Wiecie, że nie jestem gościnny, szczególnie dla takich typów jak mieszańce - wypluł ostatnie słowo, jakby było zatrutym kawałkiem jabłka. - Przynieśliście mojego wroga, więc musicie mieć dobry powód ku temu by się nim targować. - Przedstawiciel gości wyszedł na przód grupy i ukłonił się pod czujnym i oceniającym wzrokiem Czarnego Pana.
- Owszem. Jako przedstawiciel rasy Urmunów* chciałem zaproponować... układ - na ostatnie słowo Lord zaniósł się cichym, upiornym śmiechem. Wszyscy będący w sali wzdrygnęli się na ten dźwięk.
- Wy chcecie układu? Dlaczego miałbym się z wami układać? Podajcie chociaż jeden dobry powód - chłód i wściekłość była namacalna w powietrzu.
- Bo mamy Złotego Chłopca - powiedział spokojnie gość.
- Ahh... Więc on jest waszą kartą przetargową? Trochę to głupie, że nie jest chroniony, nie uważasz? - zapytał Lord i wstał z tronu. Podszedł powoli do swojego rozmówcy, ale ten się nie cofną. Czarny Pan stanął przed nim i spojrzał mu głęboko w oczy. Po chwili Urmun wił się pod wpływem zaklęcia. - Myślicie, że każdy sobie może bezkarnie porywać chłopaka, a w szczególności tego chłopaka? On należy do mnie! Jak przyjdzie jego czas, to się nim zajmę - wyszeptał do człowieka leżącego u jego stóp. - Wracając do wcześniejszych słów. Nie uważasz, że to głupie, że leży w rękach jednego z was tak bez ochrony? Przecież jak go zabiję to nie będziecie mieli nic. - Voldemort podniósł różdżkę i wskazał na Harry'ego - Crucio! - wyszeptał, ale nim klątwa dotknęła chłopaka rozpłynęła się w powietrzu. Tom patrzył z podziwem na Urmunów, którzy stali niewzruszeni w zwartym szyku. - Gratulacje, gratulacje. Niezwykle... niezwykłe. - Odwrócił się i wrócił na tron. - Dobrze, więc czego chcecie? - powiedział rzeczowo i rozparł się na tronie.
- Chcemy do ciebie dołączyć w nadchodzącej bitwie - powiedział drugi przedstawiciel. - Dlatego właśnie mamy dla ciebie prezent w postaci Złotego Chłopca. Mamy nadzieję, że to godziwe wkupne do twej armii, Panie.
- Owszem. Myślę także, że będziecie mi potrzebni - Voldemort zadumał się. Po chwili oprzytomniał i kontynuował: - Więc zgadzam się. Dajcie mi tu Złotego Chłopca - powiedział i bez sprzeciwów osoba trzymająca Wybrańca przyniosła go i położyła pod tronem Lorda. - Zapraszam do gabinetu przedstawiciela, a reszta ma tu zostać - powiedział i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę drzwi. Odwrócił się na chwilę i odesłał Harry'ego, nie jak wszyscy myśleli, do lochu, lecz do wcześniej przygotowanego przez skrzaty pokoju. Potem skierował się do gabinetu z jednym z Urmunów.
- Musisz mieć coś, dzięki czemu będę się z tobą mógł skontaktować - powiedział Lord kiedy weszli do gabinetu. Tom usiadł za biurkiem i wskazał gościowi krzesło na przeciwko siebie. - Przejdziesz ceremoniał i dostaniesz Znak, żebym mógł cię wzywać na zebrania. Będziesz łącznikiem między mną a swoją armią - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Gość nie miał wyjścia i przytaknął na znak zgody. - Dobrze. Przyjdź pojutrze wieczorem. Przejdziesz rytuał.
- Tak, Panie.
- Możesz iść.
- Dziękuję, Panie - powiedział, wstał i ukłonił się głęboko, po czym szybko opuścił pomieszczenie.
Tom siedział przez chwilę bez ruchu i zastanawiał się czy na pewno dobrze postąpił. Wiedział, że Urmunowie są niezwykli ze względu na rzadki dar. Byli pół wampirami, pół wilkołakami. Było ich niewielu, ale z pokolenia na pokolenie ich ilość wzrastała o co najmniej stu. Może to nadal nie jest potężna armia, ale połączenie szybkości, zwinności i wytrzymałości wampirów, z siłą i odpornością wilkołaków było prawie idealne. Gdyby nie to, że muszą pić krew, byłaby to niezwyciężona armia. Voldemort wiedział, że mają nieograniczoną moc magiczną, ale nie potrafią jej dobrze wykorzystywać. Potrzebują jedynie odrobinę treningu. Tom obejrzał papiery leżące na biurku i ze smutkiem stwierdził, że nie musi karać swoich Śmierciożerców. Poszedł do swojej sypialni, położył się na łóżku, ale nie mógł zasnąć. Zastanawiał się nad tym jak zareaguje Potter na niego, czy będzie uciekać... Nie potrafił zasnąć przez całą noc. Dopiero kiedy zaczęło świtać, Lord zamknął oczy i przespał cały dzień. Na szczęście nie było żadnych zebrań, Śmierciożercy zostali odesłani do domów, więc zamek był przyjemnie cichy. Tom wstał i spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą. Popatrzył za okno, ale niestety słońce nie wstawało, lecz powoli kładło się spać. Westchnął i wszedł do łazienki. Po ogólnym doprowadzeniu się do porządku, poszedł do gabinetu by skontrolować i przeglądnąć stos papierów leżących na jego biurku.
Po godzinie przeglądania nudnych raportów dostrzegł inne pismo. Wyglądało jak list. Przeczytał nagłówek i dotarło do niego co to jest. Przecież to list od Harry'ego. Przeczytał go jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz próbując wywnioskować jaki stosunek ma do Toma Złoty Chłopiec. Niestety list nie był pomocny co wkurzyło lekko Lorda. Przeglądając kolejne papiery natknął się na dość nieprzyjemny raport. Szybko przebiegł wzrokiem po tekście i dotknął znaku na przedramieniu. Wąż poruszył się nieznacznie i znieruchomiał. Marvolo pośpiesznym krokiem skierował się do Sali, w której czekał na niego jego sługa. Stanął przed drzwiami i przybrał na swoją twarz maskę furii i ledwo widocznego rozczarowania. Otworzył z rozmachem drzwi, aż uderzyły w ścianę. Lord wszedł powiewając szatą co robiło niesamowity efekt w kłębach dymu ze ściany. Zaczął zwalniać i podszedł do osoby stojącej przed nim.
- Witaj - wyszeptał do ucha tonem seryjnego mordercy-psychopaty.
- P-p-anie? - zapytała osoba próbując nie okazywać strachu, ale nie zdołała.
- Dostałem raport na twój temat. Podobno ostatnio masz drobne niepowodzenia - wysyczał Voldemort kładąc szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa. Okrążył swojego sługę i ruszył powoli w kierunku swojego tronu. Zanim jednak wszedł na schodki prowadzące na podwyższenie, odwrócił się i zmierzył Śmierciożercę wzrokiem. Ten nieznacznie się wzdrygnął pod wpływem natarczywego spojrzenia. Podniósł wzrok i napotkał czerwone tęczówki i wiedział, że przegrał. Poczuł jak Lord mało dyskretnie przebiega między jego wspomnieniami zatrzymując się na jednym szczególnym. Jego rozmowie z Ministerstwem Magii.
- Więc to ty jesteś szpiegiem. Nie podejrzewałbym cię. Nigdy - warknął Lord. Usiadł na tronie i po chwili zaczęli przybywać do sali wezwani chwilę wcześniej Śmierciożercy. Kiedy zobaczyli, że jeden z ich przyjaciół stoi na środku, niektórzy domyślili się z jakiego powodu. Reszta przyglądała mu się z nieukrywaną ciekawością i napięciem.
- Witajcie, witajcie - powiedział cicho Tom, ale był doskonale słyszalny pośród szelestu szat osób wchodzących jeszcze do sali. Wstał powoli i popatrzył po zgromadzonych Śmierciożercach. - Większość pewnie zastanawia się dlaczego was tu zebrałem. Otóż znalazłem przeciek. Stoi tu przed wami. Jeszcze przed chwilą był naszym sprzymierzeńcem, ale teraz jest zdrajcą - ton głosu Toma niebezpiecznie się podnosił. W powietrzu można było wyczuć wirującą furią magię. Nikt nie śmiał się odezwać. Po chwili wszystko ustąpiło, a na miejsce tego pojawiły się słowa Czarnego Pana. - Macie cztery rundy.
Nikt nie okazywał litości. Wiedzieli, że zdrajcom nie daje się drugiej szansy. Raz zdrajca, zawsze zdrajca. W stronę osoby leżącej na środku sali leciały przeróżne zaklęcia. W sali można było usłyszeć krzyk ofiary i wypowiadane zaklęcie. Nic więcej. Nikt nie rozmawiał. Po prostu nie mogli. Wiedzieli, że jeszcze przed chwilą był to ich sprzymierzeniec, dla niektórych nawet przyjaciel. Teraz był to jedynie kawałek mięsa, który zdradził ich mistrza. Po trzeciej rundzie ni było wiadomo gdzie jest oko, a gdzie palce. Postać nie przypominała osoby, a raczej kupę oskórowanego mięsa w rzeźni. Lord wstał kiedy zaklęcie rzucone przez Malofy'a przestało działać. Czarny Pan podszedł na środek i stopą odwrócił osobę na plecy, albo coś plecopodobnego.
- Boli? - zapytał z drapieżnym uśmieszkiem. - Myślę, że nawet bardzo - zacmokał i odwrócił się do Śmierciożerców. - Widzicie - powiedział cicho, ale był idealnie słyszalny przez wszystkich znajdujących się w sali. - Tak kończą zdrajcy. Jego koniec nie będzie lepszy, niż każdej szlamy na tym świecie. Przemyślcie sobie, czy jesteście po stronie mojej, czy tego miłośnika szlam i zdrajców krwi. Chcecie skończyć jak on? - Wskazał głową na pojękującego mężczyznę. - Myślę, że znam odpowiedź. Liczę na to, że wiecie co robić. Zostało jeszcze kilka osób do końca rundy. Rabastanie, czyń honory - powiedział i wrócił na tron.
- Culter - powiedział spokojnie Rabastan. Krzyk trwał przez przynajmniej pięć minut.
- Separamini Cutis - wyszeptał Yaxley. Wiedział, że wcześniej rzucone zaklęcie noży w połączeniu z  jego zaklęciem powoduje niewyobrażalny ból. Tym razem krzyk był ledwo słyszalny. Jedyną oznaką, że ofiara jeszcze żyje był chrapliwy oddech wydobywający się z jej ust. Do końca ostatniej rundy zostały dwie osoby. Przed ostatnia użyła eliksiru, który dostała od Lorda. Mikstura działała w ten sposób, że ofiara myśli, że pali się od środka. Wszystkie narządy wewnętrzne kurczą się i rozkurczają, ale nie trwa to dłużej niż dwie minuty. Oczywiście dla ofiary jest to wieczność.
Kiedy ostatnia osoba skończyła się znęcać Voldemort wstał z tronu i przemówił do swoich poddanych.
- Każdy z was może wybrać po której stronie barykady stanie. Jutro odbędzie się jego egzekucja, oraz inicjacja naszego nowego sprzymierzeńca. Oczekuję was tu jutro o dwudziestej - powiedział, machnięciem różdżki odesłał zdrajcę do lochów i wyszedł z sali powiewając szatami. Skierował się do pokoju Pottera. Staną przed drzwiami i się zawahał. Nie wiedział co zrobić. Nie potrafił podjąć decyzji. Wiedział, że jest coś dziwnego w tym chłopaku, coś co go odpycha od niego i nie daje skrzywdzić, choć tak bardzo by chciał. Lord miał przemożną chęć przeklęcia Złotego Chłopca i wyłania go na najcięższe tortury wiedząc, że miałby dziką satysfakcję z oglądania jego cierpień, z wdychania zapachu jego krwi, słuchania jego krzyków. Był więcej niż pewien tego, że to ukoiło by w końcu jego nerwy i mógłby odpocząć. Ale nie, przecież Lord Voldemort nigdy nie odpoczywa. Ciągle musi pilnować, czy nikt nie szepcze za jego plecami, czy nikt nie spiskuje przeciwko niemu, czy nikt nie szuka horkruksów, czy nikt inny nie chce przejąć władzy nad światem, czy ministerstwo się nie sypie... Tak wiele spraw, tak mało czasu, jeden człowiek. Chociaż nie, przecież on nie jest człowiekiem. Już nie.
Stał tak pod drzwiami Zbawcy Magicznego Świata i myślał. W końcu stwierdził, że lepiej będzie, jeżeli nikt nie zobaczy go w tym stanie i przeniósł się ze swoimi myślami do swojego pokoju. Położył się tam na łóżku i próbował zasnąć, lecz na próżno. Myśli atakowały go. Zastanawiał się nad tym dlaczego ten głupi chłopak napisał do niego prosząc o śmierć. Kiedy zobaczył tak zuchwałą prośbę, myślał, że wybuchnie. W końcu kim on jest, żeby zabijać każdego kto go o to prosi. Najpierw nie chciał odpisywać na ten list i w sumie dobrze się złożyło, że o nim zapomniał. Miał teraz na własność Pottera, ale co było frustrujące nie mógłby rzucić na niego nawet Drętwoty. Tam w sali wiedział, że chłopak jest doskonale chroniony przez Urmunów. Gdyby nie był, nawet nie próbowałby potraktować go Cruciatusem. Złoty Chłopiec ma coś w sobie. Coś co nie pozwala mu go skrzywdzić. A może to sam Lord? Natychmiast odrzucił tą myśl. Przecież Tom chciał go zabić od zawsze. Rok zajęło mu dowiedzenie się gdzie mieszka. Aż rok. Potem nie wahał się. Wycelował, trafił i zginął. Jak on się i go w tedy nienawidził. Postanowił poczekać. Do jego czwartego roku w Hogwarcie, czyli aż trzynaście lat! W tedy też chciał go zabić, ale chłopak uciekł. Potter zawsze miał tyle szczęścia. Rok później w Ministerstwie miał szanse na odzyskanie przepowiedni, ale oczywiście Lucjusz Malfoy zawiódł. Potem opętał chłopaka, ale ten go pokonał. Przez to wszyscy dowiedzieli się, że on powrócił. Nienawidził tego przeklętego szczęściarza, Złotego Chłopca. A teraz nie mógł go skrzywdzić. To było niezwykle dziwne uczucie. Takie... inne.
Sfrustrowany Lord usiadł na łóżku i oparł głowę na rękach. Nie wiedział co zrobić. Kłócił się sam ze sobą. Z jednej strony chciał wysłać Chłopca-Który-Przeżył na tortury, a potem odprawić rytuał i odebrać mu magię. Dzięki temu nie byłby dłużej dla niego zagrożeniem. Z drugiej jednak strony chciał zająć się chłopakiem. Był on przecież taki sam jak on. Niekochany, poniżany. Tylko w świecie czarodziejów był kimś. Rozumiał go. W swój dziwny, pokrętny sposób. Usilnie starał się stłamsić tę dobrą cześć siebie głęboko w podświadomości, ale nie mógł. Czuł, że przegrywa walkę. W końcu poddał się i zdecydował, że spróbuje pokonać swoją nienawiść, której zresztą już aż tak bardzo nie czuł. Wiedział też, że jak będzie w pobliżu tego chłopaka, nie będzie się zachowywać jak Voldemort, ale jak Tom. Jak Tom, którego pochował dawno temu gdzieś na dnie siebie.
Pokonany położył się na łóżku i zasnął. Kiedy obudził się następnego dnia, zrozumiał, że jest już pora obiadu. Niechętnie wstał z łóżka i przypominał sobie powoli wczorajszą noc. Był na siebie wściekły, że się poddał i próbował znaleźć jakieś argumenty przeciwko Potterowi, ale nie potrafił. W złym humorze, po porannej toalecie poszedł w stronę Wielkiej Sali, w której Śmierciożercy mieszkający w zamku powinni jeść obiad. Nie mylił się. Wszedł do pomieszczenia z wielkim hukiem. Drzwi uderzyły o ścianę, kiedy je otworzył. Wszyscy spojrzeli na niego, ale widząc minę swojego Pana odwrócili głowy spoglądając uporczywie w swój talerz. Tom usiadł i momentalnie pojawił się przed nim talerz z jedzeniem. Nie oglądając się zjadł obiad i wyszedł z sali. Udał się do pracowni zobaczyć czy jest tam Snape. Niestety nie zastał go tam, ale nie było to aż takie złe. Mógł się zrelaksować przy pracy. Powoli zaczął ważyć Veritaserum. Od zawsze chciał znaleźć na nie antidotum, ale dotąd mu się nie udało. Prawie zawsze, kiedy musiał się uspokoić przychodził do laboratorium i ważył eliksiry. Zazwyczaj towarzyszył mu Snape. Kiedy Lord wchodził, Severus kłaniał mu się i wracał do pracy, jednak zawsze patrzył swojemu Panu na ręce zazdroszcząc mu tej doskonałości i precyzji wykonywanych ruchów. Voldemort spędzał tam godzinę lub dwie, kończył ważenie, sprzątał dokładnie, bez użycia magii, miejsce pracy i wychodził odprężony.
Jednak tym razem spędził tam niemal sześć godzin próbując coś zrobić, ale był za bardzo rozkojarzony. W jeszcze gorszym humorze wyszedł z laboratorium i poszedł się przejść. Błądził po zamku nie mogą znaleźć dla siebie miejsca. Kiedy przechodził obok drzwi Złotego Chłopca poczuł jakby magiczna dłoń zdjęła z niego połowę zmartwień. Poczuł się taki lekki. Nie mogąc się oprzeć wszedł do pokoju i spojrzał na śpiącego chłopaka. Mógł z nim zrobić wszystko. Był na jego łasce i w dodatku spał. Taki bezbronny, taki biedny, taki słaby... Nie mógłby się nawet broń, nie mógłby nawet krzyczeć. Jedno zaklęcie i koniec. Nie wiedząc co ze sobą zrobić usiadł na krześle w cieniu i patrzył. Nie wiedział ile dokładnie tam czasu spędził, ale wiedział kiedy Potter się obudził. Przez chwilę leżał bez ruchu, potem podniósł się lekko i rozejrzał po pokoju. Lord usłyszał jego myśli:
Ciekawe ile spałem? Tom nie mógł się powstrzymać i odpowiedział:
Około dwóch dni. Jednak zganił się szybko w myślach za swoją głupotę i za to, że jest taki uprzejmy dla Harry'ego Pottera, swojego wroga.
Kim jesteś? - ponownie usłyszał w swojej głowie głos Złotego Chłopca.
Nie poznajesz mnie. Po raz drugi odpowiedział wbrew sobie. Jeszcze w dodatku powiedział to z zawodem w głosie! On! Lord Voldemort! Czarny Pan! Musiał jednak się opanować, ponieważ przypłynęła odpowiedź:
Nie za bardzo.  Usłyszał także myśli i przypuszczenia Pottera o tym jak Lord mógłby go potraktować. Gdyby wiedział jak bardzo się mylił. Lord bardzo chciał go skrzywdzić, ale nie mógł.
Był ledwie świadomy tego, że otwiera usta i mówi: Jestem Twój tak jak Ty jesteś mój… Jesteśmy stworzeni dla siebie nawzajem. To bardzo stara magia, o wiele za stara, żeby można było ją tak wytłumaczyć… - Kiedy powiedział ostatnie słowo odzyskał panowanie nad swoim ciałem. Zignorował to co Potter myślał i kontynuował rozmowę:
Ale kim jesteś? - Gryfon nie dawał za wygraną
Kimś kogo nie chcesz spotkać, znać, ktoś kto umiera przez Twoją ignorancję i ufanie niewłaściwym ludziom. - Znowu właściwie nie wiedział dlaczego to powiedział.
Tom? - Czarny Pan miał ochotę się zaśmiać kiedy usłyszał strach i niedowierzanie w jego głosie. Zdziwił się myślami Pottera o torturach.
Tak, Harry - był pewien, że coś jest z nim nie tak. Jego stosunek do tego chłopaka, jego ton i uprzejmość...
Pokaż się - usłyszał Tom. Już miał wstać, kiedy poczuł sprzeczne uczucia chłopaka.
Myślałem, że będziesz chciał stąd uciec, jak tylko się dowiesz kto Cię trzyma. - powiedział prowokacyjnie. Chciał, żeby Potter sam mu to powiedział.
Chcę uciec, ale nie mogę - szczerość promieniowała ze słów Chłopca-Który-Przeżył - Na razie chcę się chyba dowiedzieć, dlaczego ryzykowałeś złapanie przez zakon Twoich najwierniejszych sług.
Nie wysyłałem na Ciebie moich ludzi - chciało mu się śmiać w reakcji na słowa Harry'ego. Prawie parsknął śmiechem, kiedy usłyszał, że Potter nie dowierza w to, że Lord może choć trochę się śmiać.
Powiedzmy, że ktoś kto chce zostać moim sprzymierzeńcem, żeby mi się przypodobać, porwał Ciebie i przyniósł mi jako podarunek, a że był to prezent, to nie należy odmówić, prawda? - Lord poddał się i nie walczył sam ze sobą.
Ale dlaczego ryzykujesz trzymając mnie tu? 
Dobre pytanie - pomyślał Lord. Sam chciałbym znać na nie odpowiedź.
Ponieważ… - chciał odpowiedzieć Harry'emu, ale musiałby się przed nim przyznać o swojej drobnej słabości. Przerwał i wyszedł z pokoju zostawiając zszokowanego Pottera na łóżku. 
Lord szybko pozbierał się w sobie i poszedł na egzekucję zdrajcy. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali wszyscy już prawie przybyli. Jak zawsze nie było jeszcze Severusa, ale on nie miał obowiązku uczestniczenia we wszystkich spotkaniach. Otworzył drzwi i wkroczył do Sali. Zaległa cisza i wszyscy spoglądali na niego. Lord rozglądał się po sali i zobaczył Urmuna, który zostanie dziś jego poddanym. 
Usiadł na tronie i machnięciem różdżki sprowadził pojękującego zdrajcę.
- Podejdź do mnie - powiedział i wskazał ręką na Urmuna. - Oto twój test. Masz go zabić. - Uśmiechnął się drapieżnie i popatrzył na przyszłego poddanego. Ten niepewnie złapał swoją różdżkę i podszedł do człowieka leżącego na środku kręgu.
- A-a-avada Kedavra - powiedział w końcu i ciche jęki skończyły się. Na sali wszyscy wpatrywali się z wyczekiwaniem na Lorda.
- Dobrze. Teraz będzie test bólu. - Coś dziwnego błysnęło w jego oczach i wypowiedział zaklęcie.
- Crucio - Urmun upadł na kolana, ale starał się nie krzyczeć. Zadowolony Lord skończył zaklęcie i kazał mu wyciągnąć lewe ramie. - Od dziś mamy jednego sprzymierzeńca więcej - na te słowa cała sala wypełniła się radosnymi okrzykami.
Nagle potok wspomnień urwał się, a Lord powrócił do przykrej sytuacji nie mogąc się poruszyć. Westchnął i popatrzył się na Severusa, który leżał bezwładnie pod ścianą. Położył głowę na materacu i zamknął oczy. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.
___________________________________________
Separamini Cutis - (z łaciny) oddzielanie skóry 
* Urmunowie - połączenie wilkołaków i wampirów. Niezwykle silni, szybcy zwinni i odporni na wszelkie klątwy i zaklęcia. Jedynym ich minusem jest to iż nie posiadają nikogo, kto mógłby im przewodzić, dlatego szukają pomocy u Czarnego Pana. Posiadają także nieograniczone pokłady magi, które wykorzystane w odpowiedni sposób stwarzają niewyobrażalną siłę nie do pokonania.