Z dedykacją dla mojej ukochanej Ani, bez której rozdział by się nie pojawił, ba nawet by nie powstał. Dziękuję <3
Przyspieszamy troszkę akcje, ale nie za bardzo, żeby się za szybko nie skończyło ;D
Z góry przepraszam za wszelkie błędy, ale noc to nie najlepsza pora na pisanie. ;)
Tak, tak już nie marudzę. Enjoy ;3
________________________________________________________________________
Dręczył go koszmar. W roli głównej występował Draco. Bez głowy. Zamiast niej, z karku wystawał pręt, na którym zawieszona była peruka łudząco przypominająca jego naturalne włosy. Zamknął oczy chcąc, żeby to zniknęło, ale nic się nie stało. Wizja nawiedzała go regularnie i zawsze tak samo. Małe przedstawienie składało się z torturowania pozostałości Malfoy'a, cięcia na kawałki i odrywania czegoś co miało być głową. Harry czuł każdą klątwę, każde cięcie, uderzenie jakie było zadawane jego ukochanemu. Po dwudziestym razie kiedy zapanowała ciemność tak, jakby zasunięto kurtynę przed następnym aktem, skupił całą swoją siłę i odzyskał świadomość. Otworzył oczy i z radością przyjął, że w celi panuje półmrok. Nie zniósł by zbyt dużego natężenia światła. Z całego swojego ciała czuł tylko głowę, która pulsowała tępym bólem nad lewym okiem. Dotknął palcami wcześniej zranionego miejsca na czole lecz nie znalazł żadnej rany. Jedyną pamiątką po tym zdarzeniu był ból. Co najdziwniejsze poważna rana głowy zagoiła się w mniej niż jedną noc bez żadnych zaklęć lub eliksirów. To nie było normalne. Podniósł się z ziemi i usiadł pod ścianą. Próbował sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia. Szło mu to trochę opornie, ale odnosił małe sukcesy przypominając sobie po kolei wydarzenia. Najpierw rozmowa z Tomem, ucieczka, rozwalenie bramy prowadzącej do lasu, wypadek. Dopiero następnym co pamiętał była dziwna rozmowa z równie dziwnym człowiekiem. Nie mógł mu się oprzeć. Robił i mówił to co tamten mu kazał. I te dziwne eliksiry. Wywar Żywej Śmierci i ten drugi. Do czego był i czemu służył? A może to był eliksir posłuszeństwa, albo jakieś inne cholerstwo. A może trucizna? Nie, przecież jeszcze żyje. Nagle przypomniał sobie swój sen, a raczej koszmar. Ktoś go ugryzł a potem ten dziwny głos tak, jakby pochodzący zza snu. Nie będący jego częścią, a jednak słyszał go. I kolejne ugryzienie. Nie wiedział skąd wzięła mu się ta myśl, ale przypomniał sobie, że ktoś mu kiedyś opowiadał, że wampirem można się urodzić albo zostać nim poprzez ugryzienie innego wampira. Jednak nadal nie widział powiązania, ani nie wiedział dlaczego ktoś miałby go przemieniać w krwiopijcę, jeżeli w ogóle ten Mistrz nim był. Na razie nic nie potwierdzało jego hipotezy i miał nadzieję, że nic tego nie zmieni. Nie chciał być wampirem. Oznaczało by to, że jest zagrożeniem dla Dracona, Toma, dla całej szkoły i w ogóle dla całego świata.
- Kocham cię - rozbrzmiało w jego głowie jak echo wypowiedzianych kiedyś słów, jak niewyraźne wspomnienie, którego nie chce się pamiętać. Skupił wszystkie swoje siły i wydobył z odmętów pamięci ten jeden konkretny obraz a za nim poleciało tysiące innych przywalając go jak lawina.
Pochylał się nad Draconem, patrzył w tak znaną mu twarz i nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy się w końcu do tego zmusił, spojrzał na szyję Malfoy'a, gdzie widoczne były dwa ślady po kłach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to on je zrobił, że to przez niego Draco umiera. Zamiast przekleństw, wyzwisk usłyszał jedynie zrezygnowane "Dlaczego?", które dotarło do niego jakby pokonało mile a nie zaledwie metr.
- Bo... - zawahał się nie znając odpowiedzi. Po chwili jednak jego usta poruszyły się wbrew jego woli i usłyszał jak mówi zimnym, pozbawionym uczuć głosem. - Bo muszę, bo chcę. Nie wiem. A może to tylko sen. Nie pomyślałeś, że i tobie mogą czasem śnić się koszmary? - Zdziwił się na to co on sam powiedział i oglądał reakcję Dracona. Najpierw na jego twarzy zagościło zdziwienie, zaskoczenie, bezkresne niedowierzanie, a po chwili zastąpione zostały przez determinacje, złość i zmartwienie.
- Ale dlaczego musisz? Coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? Ktoś cię do czegoś zmusza?
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą i swoją wolą. Nikt nim teraz nie kierował. Magiczna ręka, odgórny przymus zniknął, chociaż miał wrażenie, że gdzieś tam jest i tylko czeka na to, żeby się wtrącić. - Jestem tu bo chcesz, żebym tu był. To twój umysł, twoje urojenia, ja z nimi nie wygram. Ale jestem tu też z polecenia, a bardziej z rozkazu. Nie szukaj mnie. - ostatnich słów nie wypowiedział Harry lecz ktoś ponad nim. Złoty Chłopiec wyrywał się. Chciał powiedzieć Draconowi, że strasznie go kocha, że tęskni, że się boi, że ktoś go przetrzymuje, że grozi im niebezpieczeństwo, ale nie mógł. Nie był w stanie nawet otworzyć ust czy poruszyć się choć o milimetr.
- Czemu? Ja - usłyszał wahanie w głosie Dracona. - Kocham cię. - Kiedy Harry usłyszał te dwa, tak wyczekane słowa, poczuł, że siła, która go trzymała rozpływa się w nicości, a on sam promieniuje szczęściem. Nie ważne było co Malfoy powiedział później. Liczyło się tylko to.
- Naprawdę? - usłyszał swój głos, który łamał się pomimo tego, że próbował zapanować nad nim, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Obraz rozmazywał się przed oczami z powodu łez.
- Tak, idioto, naprawdę. - Harry nie bardzo panując nad sobą przyciągnął Blondyna do pocałunku, ale w tej właśnie chwili niewidzialna ręka zacisnęła się na sercu Pottera i za jego pomocą pozbawiła Dracona przytomności. Harry puścił jego bezwładne ciało z ironicznym uśmieszkiem ukazującym kły i słowami na ustach "Zadanie wykonane", a następnie rozpłynął się w powietrzu.
oOo
Obudził się i rozglądnął po pomieszczeniu. W oczy rzuciły mu się łóżka ustawione po jego prawej i lewej stronie. Od strony nóg były drzwi, a za głową okno przez które do pokoju wpadało jaskrawe światło. Spróbował się podnieść, ale od razu tego pożałował. Opadł z powrotem na poduszki i zdecydował, że może jednak nie musi wstawać. Próbował sobie przypomnieć wczorajszy dzień, ale bez powodzenia. Ostatnie co pamiętał, to hotel i teleportację a potem ciemność. Nie wiedział nawet ile spał. Miał nadzieję, że nie za długo.
- Harry! - próbował krzyknąć, ale miał tak wyschnięte gardło, że wydobył się z niego jedynie cichy szept. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. - Harry! - teraz poszło mu zdecydowanie lepiej. - Harry! - spróbował jeszcze raz. Po chwili usłyszał hałasy po drugiej stronie drzwi, a następnie wszedł przez nie Lucjusz Malfoy. Jego zwykle nienaganne szaty były porwane, twarz gdzie nie gdzie zadrapana. Ręce czarne od ziemi, a włosy opadały mu na twarz.
- Ojcze? - zapytał niepewnie Draco z głupią miną patrząc na to co robi jego rodziciel, a ten podszedł do niego i go przytulił. Nie tak jak zwykle, z dystansem, lecz tak jak tato powinien przytulać swoje dzieci.
- Draco - głos Lucjusza załamał się odrobinę i jeszcze mocniej przytulił do siebie swoje jedyne dziecko.
- Ojcze, co się stało? - niepokój Dracona coraz bardziej dochodził do głosu. Odepchnął od siebie ojca widząc, że ten nie ma zamiaru tego zrobić. - Co się stało? - Pociągnął starszego czarodzieja za rękę, by ten usiadł na jego łóżku.
- Potter... - powiedział już spokojniej Lucjusz, jednak widząc minę swojego syna szybko się poprawił. - Harry został porwany - powiedział to tak cicho, że miał nadzieję, iż syn go nie usłyszy, ale mylił się. Draco był w szoku. Nie potrafił się odezwać. Nagle jak fala uderzyły w niego wspomnienia krwawych przedstawień. Zaczął krzyczeć nie panując nad sobą. Nie był to wyraz bólu lecz rozpaczy po stracie tak ważnej dla niego osoby. Po policzkach popłynęły łzy, a ojciec nawet na niego nie nakrzyczał, że się marze, tylko przytulił tak jak powinien to robić od zawsze. Po paru minutach Draco się trochę uspokoił, ale nie potrafił przyjąć tego do wiadomości.
- Gdzie on jest? - spytał całkiem spokojnym głosem.
- Nie wiemy. Szukaliśmy go razem z Severusem, ale znaleźliśmy jedynie ślady krwi na polanie głęboko w lesie.
- On żyje - powiedział młody Malfoy tak jakby nie słyszał tego co powiedział jego ojciec. - On nie umarł. Nie mógłby mnie tu zostawić. Nie jest taki. - Powtarzał jak mantrę. Patrzył się przed siebie, ale nic nie widział. W głowie cały czas ukazywała mu się twarz Harry'ego kiedy powiedział mu, że go kocha. To było zaraz po tym jak Potter go ugryzł. Dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Wcześniej był tak zaabsorbowany tym, że widzi swojego ukochanego. W zamyśleniu dotknął swojej szyi, ale nie wyczuł nic pod palcami. Żadnej rany, żadnego strupa. Nic. Popatrzył na ojca. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Potargane włosy, brudne ręce i twarz, która w niektórych miejscach była podrapana. Jednak oczy zachowały czujność pomimo widocznego zmęczenia. Obrócił głowę gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Spojrzał w srebrne oczy Draco wypełnione bólem i niedowierzaniem.
- Wiem, że on nie umarł. Nie powiedziałem tego, a nawet nie miałem tego na myśli. Czarny Pan wiedziałby, że Harry zginął. - Sam nie wiedział dlaczego to powiedział. Słowa same opuściły jego usta układając się w zdanie całkiem logicznie brzmiące. Zobaczył jak w oczach Draco pojawia się nadzieja.
- Wiesz gdzie on może być?
- Las jest częścią posiadłości leżącej niedaleko stąd, ale jest pod władaniem, hmmm... jak by ci to powiedzieć, wampirów. A jeżeli nie było w nim Harry'ego to jedyne miejsce gdzie może się znajdować to właśnie ten zamek.
- Pójdę po niego. - Decyzja Draco była tak nagła, że sam się sobie dziwił, ale nie dał po sobie tego poznać. Był w stanie zrobić dla Pottera wszystko, ponieważ wiedział, że ten zrobiłby dla niego wszystko.
- Nie zgadzam się. Nie puszczę cię samego w paszczę lwa, a raczej wampirów.
- Ale ja się ciebie nie pytam o zgodę, tylko lojalnie informuję o swoich planach.
- Draco - Lucjusz na powrót przybrał maskę zimnego drania i patrzył na swojego syna z góry. - Pomyśl o matce. Jak coś ci się stanie to ona mnie zabije za to, że cie nie powstrzymałem.
- Jeżeli Harry'emu coś się stanie to będę obwiniać siebie, że nie zrobiłem nic. On by to dla mnie zrobił nie informując nikogo o niczym. Jeżeli on umrze, nic nie będzie mnie więcej trzymało na tym świecie. To on pokazał mi co to szczęście i miłość - po tych słowach zobaczył ból w oczach starszego Malfoy'a. Wiedział, że sprawia mu przykrość i rani, ale mówił tylko i wyłącznie prawdę. - Przepraszam, ojcze.
- Nie to ja powinienem przeprosić. Za to, że jestem taki a nie inny, ale tak zostałem wychowany. Chciałem mieć idealnego syna, z dobrymi manierami, nienagannym ubiorem, językiem, ale wiedziałem, że mi się nie uda. Dopiero teraz przejrzałem na oczy o co chodzi w tym idealizmie. Draco, ty jesteś idealny dla mnie i matki. Jesteś moim synem i widzę, że to co robisz jest słuszne i wychodzi prosto z serca a nie chęci zdobycia korzyści. Jesteś moim synem i jestem z ciebie dymny - po tych słowach Lucjusz wstał nie patrząc na syna i wyszedł z pokoju. Nie zobaczył łez w oczach swego syna i nie były to łzy rozpaczy, lecz łzy wzruszenia. Zamknął oczy nie chcąc płakać, ale poczuł jak po policzkach płyną mu słone stróżki. Opadł na poduszki chcąc zasnąć, ale ktoś wszedł do pomieszczenia uniemożliwiając mu to. Otworzył oczy, ale przez chwilę nic nie widział. Mrugał zawzięcie, żeby pozbyć się zasłony i ujrzał Czarnego Pana stojącego w nogach jego łóżka.
oOo
Po paru godzinach spokojnego snu obudził go hałas dochodzący z lewej strony jego łóżka. Niechętnie podniósł głowę i spojrzał w tamtą stronę, by zobaczyć nieprzytomnego Severusa leżącego pomiędzy łóżkami. Jakby nie mógł deportować się pół metra w lewo pomyślał z sarkazmem Lord, jednak był tak miły, że przelewitował Snape'a na łóżko obok niego i za pomocą magii podał mu wszystkie potrzebne eliksiry wzmacniające. Kiedy mógł się znowu położyć dobiegł do niego dźwięk zza drzwi, a mianowicie krzyki Lucjusza Malfoy'a. Zaklęciem otworzył drzwi i nie ruszając się nadal z łóżka, czego powodem było to, iż był po prostu jeszcze za słaby na jakiś więcej ruch, niż poruszanie ręką i głową. Kiedy drzwi do szpitala mijał Malfoy Lord odchrząknął chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Lucjusz spojrzał w prawo i padł na ziemię na kolana.
- Panie.
- Wstań.
- Znalazłem to coś w Czarnym Lesie - podniósł do góry karła, który zemdlał widząc przed kim się znajduje.
- Dobrze. Zabierz go do lochów, a potem tu przyjdź.
- Tak, Panie. - Ukłonił się i odszedł ciągnąc za sobą niziołka. Wrócił po kilku minutach i wszedł do sali szpitala.
- A więc, Lucjuszu, możesz mi powiedzieć, dlaczego tak wyglądasz?
- Nie zdążyłem się przebrać. Stoczyłem małą bitwę po tym jak Severus teleportował się z powrotem.
- Aha, dobrze. Gdzie twój syn?
- W drugiej sali szpitala.
- Podaj mi eliksiry leżące na półce.
- Oczywiście, Panie. - Lucjusz podał wszystkie eliksiry, a Lord z rozwagą czytał etykiety i wypijał po łyku z co drugiej fiolki. Po dziesięciu flakonikach odstawił wszystkie na szafce i przywołał swoje szaty zakładając je od razu na siebie. Wstał i chwiejnie podszedł do Severusa i rzucił na niego zaklęcie skanujące.
- Nic mu nie będzie. Dostał tylko wzmocnioną, czarnomagiczną wersją Drętwoty. Nie jest to śmiertelne, ale przez około dwa dni mamy z głowy Mistrza Eliksirów. Musi sam się obudzić. Żadne zaklęcie, ani eliksir mu nie pomorze. Trzeba czekać.
- Oczywiście, Panie. Pozwolisz, że pójdę porozmawiać z moim synem?
- Tak, tak. Mam coś jeszcze do załatwienia. - Nie odwracając się od łóżka Severusa mruczał inkantacje, żeby się dowiedzieć, czy wyczuł aurę Pottera w lesie, ale niestety Harry'ego tam nie było. Szybkim krokiem skierował się do gabinetu. Podszedł do jednej z wielu półek i wyciągnął plan posiadłości oraz pobliskich terenów. Tak jak podejrzewał, Czarny Las należy do nikogo innego jak wampirów. Czyli jego rozmowa z Harrym nie była tylko urojeniem. To była prawda i działo się to na jawie. Harry został wampirem i przebywał w twierdzy nie do zdobycia. Mimo wszystko Lord miał plan. Pełen niebezpieczeństw i na pewno nie łatwy, z możliwością wyjścia z tego w dwóch kawałkach, ale zawsze plan. Zdeterminowany i z lepszym nastrojem skierował się do Sali Tronowej lecz w połowie drogi jego nogi zdecydowały, że pójdzie w całkiem inną stronę. W stronę mini-szpitala.
oOo
Siedział pod ścianą i myślał. Myślał i siedział. Egzystował i zastanawiał się. Można by tak długo, co jakiś czas zmieniając kolejność. Nie wiedział jak dużo czasu minęło odkąd został porwany. Jako, że przez malutkie okienko do celi wpadały czerwone promienie słońca zwiastujące świt, mógł przypuszczać, że spędził tu co najmniej jedną noc. Nie wiedział co ze sobą zrobić, ze swoimi myślami. Nie miał gdzie się przed nimi ukryć. Otaczały go atakując umysł. Wyrzuty sumienia nie dawały mu żyć. Cały czas zastanawiał się co by było gdyby... Co by było gdyby nie napisał do Toma? Odpowiedź była nadzwyczaj prosta, co ostatnio zdarza się niezwykle rzadko. Nie pogodziłby się z Malfoy'em, nie zakochałby się w nim, nie miałby takich wspaniałych wakacji, nie uciekłby od Dursley'ów, nie nauczyłby się tylu zaklęć, eliksirów. Ogólnie nic by nie miał. Chociaż, może nie siedziałby tu teraz sam? Tego jednego nie mógł być pewien. Podniósł głowę kiedy szczęknął zamek w drzwiach. Do jego "pokoju" wrzucono butelkę z czymś czerwonym w środku. Może w końcu coś do picia, albo zmielone jedzenie, a butelkę dali po to, bym się nią zadławił. - Nawet jego myśli przesiąknięte były sarkazmem. Podszedł na czworaka do butelki i chwycił ją w rękę cofając się na swoje miejsce pod ścianą, z którego doskonale widział każdy skrawek celi. Na przeciwko siebie widział drzwi. Metalowe, ciężkie, proste, bez żadnych zdobień. Nie posiadały klamki, chyba dlatego, żeby nie mógł o nią rozwalić sobie głowy w przypływie rozpaczy. Dziwił się, że ściany i podłoga nie były wyłożone pianką lun pluszem, lecz były one jedynie z surowej skały, która nie dawała ani odrobiny ciepła. Okno znajdujące się na jednej ze ścian było tak wysoko, że nie mógł do dosięgnąć, ale był niemal pewien, że i tak było zakratowane. Czuł się tutaj jak królewna strzeżona przez złego smoka, którą musi uratować książę na białym koniu w lśniącej zbroi i nienagannym wyglądzie Malfoy'a. Na jego wspomnienie Harry'emu ścisnęło się serce i przez chwilę nie mógł normalnie oddychać. Żeby odwrócić swoją uwagę spojrzał z miernym zainteresowaniem na zawartość butelki. W miarę obracania butelki przelewała się leniwie. Miała konsystencję troszkę rzadszą niż syrop i była ciepła. Jej kolor jak i wszelkie właściwości wskazywały iż jest to krew. Harry posiadając gryfońską odwagę i ciekawość odkręcił butelkę a jego nos zaatakował żelazisto-słony zapach krwi. Nagle mocniej chwycił butelkę i wypił całą zawartość za jednym razem. Po chwili oblizał się ze smakiem trafiając językiem na dwa kły, których wcześniej tam nie było. Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na butelkę ściskaną w jego ręce i dopiero do niego dotarło co zrobił i czym się stał. Jego najgorsze obawy potwierdziły się nie pozostawiając miejsca na niedomówienia. Był wampirem. Cholernym krwiopijcą i co gorsza mu się to... podobało? Fascynowało go? Nie chciał ukrywać prawdy szczególnie przed samym sobą i musiał przyznać, że było to cholernie interesujące. Był zaskoczony, ale... szczęśliwy. W końcu zmieni swoje życie. Będzie inny niż wszyscy. No dobra, większość. Ludzie będą się go bać i uciekać przed nim, a dla Toma, Draco i tych których lubi, będzie ochroniarzem. Ale czy to dobre? Mgliście przypominał sobie słowa Toma, że ten będzie z nim i niezależnie od tego co zrobi i kim będzie lub kim już jest, prawda? Tom już wiedział, że jest wampirem. Sam mu to powiedział. A Draco? Powiedział, że go kocha, a jeżeli tak to nic innego się nie liczyło. On też go kochał i bardzo chciał, żeby to, że jest wampirem nic między nimi nie zmieniło. Przez rozmyślania przebił się cichy głosik w jego głowie, który nie dowierzał. Mówił, że wszystko się zmieni, nic już nie będzie takie samo jak kiedyś, a wszystko przez niego. Będzie zagrożeniem i zabójcą. Będzie zabijał niewinnych tylko po to, by mógł się najeść i przeżyć. Może poprosi Voldemorta, by ten dawał mu się napić krwi kogoś, kogo i tak ma zabić. To nie był taki zły pomysł.
Poczuł dziwne drapanie w przełyku, a żołądek podchodził mu o do gardła. Miał ochotę wymiotować, ale nie miał czym, bo ostatnio nic nie jadł. Ból był nieznośny. Jak na zawołanie kolejna butelka wleciała do celi zatrzymując się pięć metrów przed nim. W mgnieniu oka, nim drzwi zdążyły się choćby poruszyć, Harry siedział pod ścianą z pełną butelką w ręce. Dopiero po chwili jego zmysły zarejestrowały, że w ogóle poruszył się z miejsca. Nie mógł wyjść z podziwu własnej szybkości. Potrząsnął głową chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Podniósł butelkę do ust i wypił powoli jej zawartość delektując się jej ciężkim, żelaznym posmakiem. Kiedy skończył rzucił butelką w przeciwległą ścianę trafiając metr poniżej lustra, a ta pomimo, że była plastikowa, pod wpływem ogromnej siły, roztrzaskała się w drobny mak. Otworzył szeroko oczy i przyjrzał się własnym rękom. Były nadzwyczaj blade, ale poza tym takie same jak zawsze. Krótko obgryzione paznokcie wyglądały, o ile to możliwe, na jeszcze bardziej zniszczone i zaniedbane, ale były takie same jak zwykle. Nie było w nich żadnej różnicy. Spojrzał na lustro. Zastanowił się, czy na pewno chce wiedzieć co się zmieniło w jego twarzy. Zdecydował, że jednak chce. Wstał i podszedł do lustra. Popatrzył n siebie w szoku przy okazji wydając z siebie dźwięk, którego pozazdrościłyby niektóre dziewczyny. Najbardziej podobało mu się to, że mimo tego, że nie posiadał okularów widział wszystko bez problemów. Jego oczy były jeszcze bardziej zielone i błyszczące. Z radością przyjął to, że znienawidzona blizna zniknęła z jego czoła. Poza tym rysy twarzy wyostrzyły się, a twarz była jeszcze przystojniejsza. Usta nabrały krwisto-czerwonego koloru i kontrastowały z bladą cerą. Wrócił na swoje miejsce i usiadł nadal będąc lekko w szoku. Ciekawe co jeszcze mnie dzisiaj spotka? pytał sam siebie. W zamyśleniu dotknął szyi w miejscu gdzie został gryziony, lecz szybko zabrał rękę. Ponownie przyłożył dłoń i znowu poczuł coś dziwnego, albo raczej nie poczuł nic. Przyłożył dwa pace do nadgarstka i nadal nic. Jego serce było martwe. Ciekawe jaki sposobem żył. Pewnie takim, że wampiry nie żyją, ale żyją - jego dzisiejszy humor był idealnie czarny i pogrzebowy. Po chwili zastanowienia wzruszył ramionami i stwierdził, że to może nawet lepiej. Przynajmniej nie można mnie zabić, a przynajmniej nie tak łatwo. Będzie mógł udawać martwego, a potem śmiać się z przestraszonych ludzi. To będzie dobry żart, ale jednorazowy. Niestety.
Po raz trzeci tego dnia ktoś otworzył drzwi, ale tym razem zakapturzona postać weszła do pomieszczenia i zaklęciem związała go i przelewitowała na drugą stronę zamku do wielkiej sali. Kiedy Harry został rozwiązany obejrzał się dookoła i stwierdził, że znajduje się w sali treningowej. Podłoga i ściany wyłożone były materacami, a daleko w górze pod sufitem , na wysokości około czterech metrów nad podłogą zawieszone były ogromne, drewniane belki. Na jednej ze ścian wisiały różne rodzaje białej broni. Miecze, sztylety, szpady, rapiery, włócznie.
- Chcesz się nauczyć walczyć?
- Oczywiście - odpowiedział bez namysłu Harry nie odwracając się w stronę rozmówcy.
- Dobrze, ale najpierw zajmiemy się twoją mocą - odpowiedziała po namyśle zakapturzona postać.
- Nie mam żadnych nadnaturalnych mocy. Moja magia też nie jest niezwykła. - Robił się coraz bardziej zły.
- Mylisz się. Ty jesteś niezwykły. Myślisz, że traciłbym czas na ciebie, gdybyś nie miał potencjału? Gdybyś był zwykłym chłopcem, zginął byś już w lesie, a jakoś znalazłeś się tutaj. Okej, to można wytłumaczyć tym, że masz więcej szczęścia niż rozumu. Ale jest jeszcze jedne argument. Gdybyś był normalny, nie przeżyłbyś przemiany. Po pierwszym ugryzieniu twój organizm nie dąłby sobie rady z jadem. Poza tym masz moc, której nie ma nikt inny.
- Bzdury. Ja nie chcę być nikim niezwykłym. Wystarczy mi to, że od piętnastu lat ludzie znają mnie bo miałem jedną bliznę na czole. Jedną jedyną w kształcie błyskawicy. Słyszałeś może? Raczej tak. Bo kto nie słyszał o Chłopcu-Który-Niestety-Przeżył? Wszyscy wiedzą o mnie więcej niż ja sam. Zawsze wiedzą wszystko wcześniej ode mnie. To takie frustrujące. Jedna głupia przepowiednia zmieniła życie dziecka ze szczęśliwej rodziny. Mam dość wysłuchiwania, jaką to ja mam moc pokonania Voldemorta. A może ja nie chcę go pokonać? - ton jego głosu był wręcz rozpaczliwy, ale starał się to zamaskować, lecz nie na wiele się do zdało. Poza tym wściekłość przeradzała się w furię i tylko chwili zabrakło do wybuchu.
- Nikt ci nie każe tego robić.
- Wyprowadzę cie z błędu. Wymaga ode mnie tego cała czarodziejska Anglia. Sam Dumbledore pokłada we mnie nadzieję. Powinienem się cieszyć, że poświęcę swe życie w wojnie, prawda? - Teraz jego furia przekroczyła ostrzegawczy poziom i zabrakło tylko jednego zdania by uwolnił całą swoją frustrację.
- Harry, ale ty na prawdę masz moc, której może pozazdrościć sam Tom Riddle.
- Co ty nie powiesz? - to jedno zdanie zawierało w sobie tyle sarkazmu, że Draco byłby zachwycony słysząc go. Powoli odwrócił się w stronę swojego rozmówcy pozwalając uwolnić się swojej magii. Powietrze wokoło niego zaczęło gęstnieć, a on sam zdawał się unosić ponad ziemią. Podniósł rękę i wycelował w przeciwnika który pod wpływem zaklęcia poleciał na ścianę. Uderzył w nią z taką siłą, że szyby w oknach o mało nie popękały. Osunął się bezwładnie po ścianie lądując w dość niewygodnej pozycji. Harry był pewny, że ktoś to usłyszał i zaraz tu przyjdzie, więc jak najszybciej opuścił salę kierując się w dół korytarza. Doszedł do rozwidlenia dróg i już miał skręcić w lewo kiedy na coś wpadł. Zrobił krok do tyłu i krzyknął, ale z jego ust nie wydobyły się żadne dźwięki. Pięknie. Atakują mnie niewidzialne rzeczy i rzucają na mnie zaklęcia wyciszające. Po prostu zajebiście. Spróbował coś jeszcze powiedzieć, ale bez powodzenia. Poczuł jak coś ciągnie go za rękę do pokoju. Był w zbyt wielkim szoku, żeby jakkolwiek zareagować. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, coś popchnęło go na ścianę. Uderzył w nią głową, ale ustał na nogach. Przez chwile miał mroczki przed oczami o poczuł jak po karku spływa mu stróżka krwi. Dotknął zranionego miejsca, które już zaczęło się goić.
- Co do cholery? - rzucił w przestrzeń dziwiąc się, że może już mówić. Poczuł ręce na swoim ciele i próbował odepchnąć niewidzialną osobę od siebie, ale już po chwili jego ręce były przywiązane do ściany nad głową. Jeszcze do końca nie uspokoił się po poprzednim wybuchu, a już znowu wzbierała w nim gniew, który powoli przeradzał się we wściekłość. Chciał znowu coś powiedzieć, ale czyjaś ręka skutecznie mu to uniemożliwiła. Próbował odwrócić głowę, ale została ona unieruchomiona zaklęciem. Jedyne co mu pozostało to zęby i nogi. Ugryzł przeciwnika w palec. W momencie, kiedy poczuł krew na swoim języku nie mógł się powstrzymać. Kopnął niewidzialnego i wyrwał ręce z więzów. Usłyszał jak ciało upada kawałek dalej, ale nie mógł sprecyzować, z której strony. Stanął na środku pomieszczenia i zamknął oczy. W żyłach krążyła adrenalina. Wszystkimi zmysłami próbował zorientować się gdzie jest przeciwnik. Odwrócił się w prawą stronę i skoczył. Wylądował miękko i z gracją przewracając drugą osobę na plecy i unieruchamiając drętwotą. Już miał go ugryźć kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem oczu drugiej osoby. Tak znajome, a jednocześnie tak obce.
Przyspieszamy troszkę akcje, ale nie za bardzo, żeby się za szybko nie skończyło ;D
Z góry przepraszam za wszelkie błędy, ale noc to nie najlepsza pora na pisanie. ;)
Tak, tak już nie marudzę. Enjoy ;3
________________________________________________________________________
Dręczył go koszmar. W roli głównej występował Draco. Bez głowy. Zamiast niej, z karku wystawał pręt, na którym zawieszona była peruka łudząco przypominająca jego naturalne włosy. Zamknął oczy chcąc, żeby to zniknęło, ale nic się nie stało. Wizja nawiedzała go regularnie i zawsze tak samo. Małe przedstawienie składało się z torturowania pozostałości Malfoy'a, cięcia na kawałki i odrywania czegoś co miało być głową. Harry czuł każdą klątwę, każde cięcie, uderzenie jakie było zadawane jego ukochanemu. Po dwudziestym razie kiedy zapanowała ciemność tak, jakby zasunięto kurtynę przed następnym aktem, skupił całą swoją siłę i odzyskał świadomość. Otworzył oczy i z radością przyjął, że w celi panuje półmrok. Nie zniósł by zbyt dużego natężenia światła. Z całego swojego ciała czuł tylko głowę, która pulsowała tępym bólem nad lewym okiem. Dotknął palcami wcześniej zranionego miejsca na czole lecz nie znalazł żadnej rany. Jedyną pamiątką po tym zdarzeniu był ból. Co najdziwniejsze poważna rana głowy zagoiła się w mniej niż jedną noc bez żadnych zaklęć lub eliksirów. To nie było normalne. Podniósł się z ziemi i usiadł pod ścianą. Próbował sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia. Szło mu to trochę opornie, ale odnosił małe sukcesy przypominając sobie po kolei wydarzenia. Najpierw rozmowa z Tomem, ucieczka, rozwalenie bramy prowadzącej do lasu, wypadek. Dopiero następnym co pamiętał była dziwna rozmowa z równie dziwnym człowiekiem. Nie mógł mu się oprzeć. Robił i mówił to co tamten mu kazał. I te dziwne eliksiry. Wywar Żywej Śmierci i ten drugi. Do czego był i czemu służył? A może to był eliksir posłuszeństwa, albo jakieś inne cholerstwo. A może trucizna? Nie, przecież jeszcze żyje. Nagle przypomniał sobie swój sen, a raczej koszmar. Ktoś go ugryzł a potem ten dziwny głos tak, jakby pochodzący zza snu. Nie będący jego częścią, a jednak słyszał go. I kolejne ugryzienie. Nie wiedział skąd wzięła mu się ta myśl, ale przypomniał sobie, że ktoś mu kiedyś opowiadał, że wampirem można się urodzić albo zostać nim poprzez ugryzienie innego wampira. Jednak nadal nie widział powiązania, ani nie wiedział dlaczego ktoś miałby go przemieniać w krwiopijcę, jeżeli w ogóle ten Mistrz nim był. Na razie nic nie potwierdzało jego hipotezy i miał nadzieję, że nic tego nie zmieni. Nie chciał być wampirem. Oznaczało by to, że jest zagrożeniem dla Dracona, Toma, dla całej szkoły i w ogóle dla całego świata.
- Kocham cię - rozbrzmiało w jego głowie jak echo wypowiedzianych kiedyś słów, jak niewyraźne wspomnienie, którego nie chce się pamiętać. Skupił wszystkie swoje siły i wydobył z odmętów pamięci ten jeden konkretny obraz a za nim poleciało tysiące innych przywalając go jak lawina.
Pochylał się nad Draconem, patrzył w tak znaną mu twarz i nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy się w końcu do tego zmusił, spojrzał na szyję Malfoy'a, gdzie widoczne były dwa ślady po kłach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to on je zrobił, że to przez niego Draco umiera. Zamiast przekleństw, wyzwisk usłyszał jedynie zrezygnowane "Dlaczego?", które dotarło do niego jakby pokonało mile a nie zaledwie metr.
- Bo... - zawahał się nie znając odpowiedzi. Po chwili jednak jego usta poruszyły się wbrew jego woli i usłyszał jak mówi zimnym, pozbawionym uczuć głosem. - Bo muszę, bo chcę. Nie wiem. A może to tylko sen. Nie pomyślałeś, że i tobie mogą czasem śnić się koszmary? - Zdziwił się na to co on sam powiedział i oglądał reakcję Dracona. Najpierw na jego twarzy zagościło zdziwienie, zaskoczenie, bezkresne niedowierzanie, a po chwili zastąpione zostały przez determinacje, złość i zmartwienie.
- Ale dlaczego musisz? Coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? Ktoś cię do czegoś zmusza?
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą i swoją wolą. Nikt nim teraz nie kierował. Magiczna ręka, odgórny przymus zniknął, chociaż miał wrażenie, że gdzieś tam jest i tylko czeka na to, żeby się wtrącić. - Jestem tu bo chcesz, żebym tu był. To twój umysł, twoje urojenia, ja z nimi nie wygram. Ale jestem tu też z polecenia, a bardziej z rozkazu. Nie szukaj mnie. - ostatnich słów nie wypowiedział Harry lecz ktoś ponad nim. Złoty Chłopiec wyrywał się. Chciał powiedzieć Draconowi, że strasznie go kocha, że tęskni, że się boi, że ktoś go przetrzymuje, że grozi im niebezpieczeństwo, ale nie mógł. Nie był w stanie nawet otworzyć ust czy poruszyć się choć o milimetr.
- Czemu? Ja - usłyszał wahanie w głosie Dracona. - Kocham cię. - Kiedy Harry usłyszał te dwa, tak wyczekane słowa, poczuł, że siła, która go trzymała rozpływa się w nicości, a on sam promieniuje szczęściem. Nie ważne było co Malfoy powiedział później. Liczyło się tylko to.
- Naprawdę? - usłyszał swój głos, który łamał się pomimo tego, że próbował zapanować nad nim, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Obraz rozmazywał się przed oczami z powodu łez.
- Tak, idioto, naprawdę. - Harry nie bardzo panując nad sobą przyciągnął Blondyna do pocałunku, ale w tej właśnie chwili niewidzialna ręka zacisnęła się na sercu Pottera i za jego pomocą pozbawiła Dracona przytomności. Harry puścił jego bezwładne ciało z ironicznym uśmieszkiem ukazującym kły i słowami na ustach "Zadanie wykonane", a następnie rozpłynął się w powietrzu.
oOo
Obudził się i rozglądnął po pomieszczeniu. W oczy rzuciły mu się łóżka ustawione po jego prawej i lewej stronie. Od strony nóg były drzwi, a za głową okno przez które do pokoju wpadało jaskrawe światło. Spróbował się podnieść, ale od razu tego pożałował. Opadł z powrotem na poduszki i zdecydował, że może jednak nie musi wstawać. Próbował sobie przypomnieć wczorajszy dzień, ale bez powodzenia. Ostatnie co pamiętał, to hotel i teleportację a potem ciemność. Nie wiedział nawet ile spał. Miał nadzieję, że nie za długo.
- Harry! - próbował krzyknąć, ale miał tak wyschnięte gardło, że wydobył się z niego jedynie cichy szept. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. - Harry! - teraz poszło mu zdecydowanie lepiej. - Harry! - spróbował jeszcze raz. Po chwili usłyszał hałasy po drugiej stronie drzwi, a następnie wszedł przez nie Lucjusz Malfoy. Jego zwykle nienaganne szaty były porwane, twarz gdzie nie gdzie zadrapana. Ręce czarne od ziemi, a włosy opadały mu na twarz.
- Ojcze? - zapytał niepewnie Draco z głupią miną patrząc na to co robi jego rodziciel, a ten podszedł do niego i go przytulił. Nie tak jak zwykle, z dystansem, lecz tak jak tato powinien przytulać swoje dzieci.
- Draco - głos Lucjusza załamał się odrobinę i jeszcze mocniej przytulił do siebie swoje jedyne dziecko.
- Ojcze, co się stało? - niepokój Dracona coraz bardziej dochodził do głosu. Odepchnął od siebie ojca widząc, że ten nie ma zamiaru tego zrobić. - Co się stało? - Pociągnął starszego czarodzieja za rękę, by ten usiadł na jego łóżku.
- Potter... - powiedział już spokojniej Lucjusz, jednak widząc minę swojego syna szybko się poprawił. - Harry został porwany - powiedział to tak cicho, że miał nadzieję, iż syn go nie usłyszy, ale mylił się. Draco był w szoku. Nie potrafił się odezwać. Nagle jak fala uderzyły w niego wspomnienia krwawych przedstawień. Zaczął krzyczeć nie panując nad sobą. Nie był to wyraz bólu lecz rozpaczy po stracie tak ważnej dla niego osoby. Po policzkach popłynęły łzy, a ojciec nawet na niego nie nakrzyczał, że się marze, tylko przytulił tak jak powinien to robić od zawsze. Po paru minutach Draco się trochę uspokoił, ale nie potrafił przyjąć tego do wiadomości.
- Gdzie on jest? - spytał całkiem spokojnym głosem.
- Nie wiemy. Szukaliśmy go razem z Severusem, ale znaleźliśmy jedynie ślady krwi na polanie głęboko w lesie.
- On żyje - powiedział młody Malfoy tak jakby nie słyszał tego co powiedział jego ojciec. - On nie umarł. Nie mógłby mnie tu zostawić. Nie jest taki. - Powtarzał jak mantrę. Patrzył się przed siebie, ale nic nie widział. W głowie cały czas ukazywała mu się twarz Harry'ego kiedy powiedział mu, że go kocha. To było zaraz po tym jak Potter go ugryzł. Dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Wcześniej był tak zaabsorbowany tym, że widzi swojego ukochanego. W zamyśleniu dotknął swojej szyi, ale nie wyczuł nic pod palcami. Żadnej rany, żadnego strupa. Nic. Popatrzył na ojca. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Potargane włosy, brudne ręce i twarz, która w niektórych miejscach była podrapana. Jednak oczy zachowały czujność pomimo widocznego zmęczenia. Obrócił głowę gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Spojrzał w srebrne oczy Draco wypełnione bólem i niedowierzaniem.
- Wiem, że on nie umarł. Nie powiedziałem tego, a nawet nie miałem tego na myśli. Czarny Pan wiedziałby, że Harry zginął. - Sam nie wiedział dlaczego to powiedział. Słowa same opuściły jego usta układając się w zdanie całkiem logicznie brzmiące. Zobaczył jak w oczach Draco pojawia się nadzieja.
- Wiesz gdzie on może być?
- Las jest częścią posiadłości leżącej niedaleko stąd, ale jest pod władaniem, hmmm... jak by ci to powiedzieć, wampirów. A jeżeli nie było w nim Harry'ego to jedyne miejsce gdzie może się znajdować to właśnie ten zamek.
- Pójdę po niego. - Decyzja Draco była tak nagła, że sam się sobie dziwił, ale nie dał po sobie tego poznać. Był w stanie zrobić dla Pottera wszystko, ponieważ wiedział, że ten zrobiłby dla niego wszystko.
- Nie zgadzam się. Nie puszczę cię samego w paszczę lwa, a raczej wampirów.
- Ale ja się ciebie nie pytam o zgodę, tylko lojalnie informuję o swoich planach.
- Draco - Lucjusz na powrót przybrał maskę zimnego drania i patrzył na swojego syna z góry. - Pomyśl o matce. Jak coś ci się stanie to ona mnie zabije za to, że cie nie powstrzymałem.
- Jeżeli Harry'emu coś się stanie to będę obwiniać siebie, że nie zrobiłem nic. On by to dla mnie zrobił nie informując nikogo o niczym. Jeżeli on umrze, nic nie będzie mnie więcej trzymało na tym świecie. To on pokazał mi co to szczęście i miłość - po tych słowach zobaczył ból w oczach starszego Malfoy'a. Wiedział, że sprawia mu przykrość i rani, ale mówił tylko i wyłącznie prawdę. - Przepraszam, ojcze.
- Nie to ja powinienem przeprosić. Za to, że jestem taki a nie inny, ale tak zostałem wychowany. Chciałem mieć idealnego syna, z dobrymi manierami, nienagannym ubiorem, językiem, ale wiedziałem, że mi się nie uda. Dopiero teraz przejrzałem na oczy o co chodzi w tym idealizmie. Draco, ty jesteś idealny dla mnie i matki. Jesteś moim synem i widzę, że to co robisz jest słuszne i wychodzi prosto z serca a nie chęci zdobycia korzyści. Jesteś moim synem i jestem z ciebie dymny - po tych słowach Lucjusz wstał nie patrząc na syna i wyszedł z pokoju. Nie zobaczył łez w oczach swego syna i nie były to łzy rozpaczy, lecz łzy wzruszenia. Zamknął oczy nie chcąc płakać, ale poczuł jak po policzkach płyną mu słone stróżki. Opadł na poduszki chcąc zasnąć, ale ktoś wszedł do pomieszczenia uniemożliwiając mu to. Otworzył oczy, ale przez chwilę nic nie widział. Mrugał zawzięcie, żeby pozbyć się zasłony i ujrzał Czarnego Pana stojącego w nogach jego łóżka.
oOo
Po paru godzinach spokojnego snu obudził go hałas dochodzący z lewej strony jego łóżka. Niechętnie podniósł głowę i spojrzał w tamtą stronę, by zobaczyć nieprzytomnego Severusa leżącego pomiędzy łóżkami. Jakby nie mógł deportować się pół metra w lewo pomyślał z sarkazmem Lord, jednak był tak miły, że przelewitował Snape'a na łóżko obok niego i za pomocą magii podał mu wszystkie potrzebne eliksiry wzmacniające. Kiedy mógł się znowu położyć dobiegł do niego dźwięk zza drzwi, a mianowicie krzyki Lucjusza Malfoy'a. Zaklęciem otworzył drzwi i nie ruszając się nadal z łóżka, czego powodem było to, iż był po prostu jeszcze za słaby na jakiś więcej ruch, niż poruszanie ręką i głową. Kiedy drzwi do szpitala mijał Malfoy Lord odchrząknął chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Lucjusz spojrzał w prawo i padł na ziemię na kolana.
- Panie.
- Wstań.
- Znalazłem to coś w Czarnym Lesie - podniósł do góry karła, który zemdlał widząc przed kim się znajduje.
- Dobrze. Zabierz go do lochów, a potem tu przyjdź.
- Tak, Panie. - Ukłonił się i odszedł ciągnąc za sobą niziołka. Wrócił po kilku minutach i wszedł do sali szpitala.
- A więc, Lucjuszu, możesz mi powiedzieć, dlaczego tak wyglądasz?
- Nie zdążyłem się przebrać. Stoczyłem małą bitwę po tym jak Severus teleportował się z powrotem.
- Aha, dobrze. Gdzie twój syn?
- W drugiej sali szpitala.
- Podaj mi eliksiry leżące na półce.
- Oczywiście, Panie. - Lucjusz podał wszystkie eliksiry, a Lord z rozwagą czytał etykiety i wypijał po łyku z co drugiej fiolki. Po dziesięciu flakonikach odstawił wszystkie na szafce i przywołał swoje szaty zakładając je od razu na siebie. Wstał i chwiejnie podszedł do Severusa i rzucił na niego zaklęcie skanujące.
- Nic mu nie będzie. Dostał tylko wzmocnioną, czarnomagiczną wersją Drętwoty. Nie jest to śmiertelne, ale przez około dwa dni mamy z głowy Mistrza Eliksirów. Musi sam się obudzić. Żadne zaklęcie, ani eliksir mu nie pomorze. Trzeba czekać.
- Oczywiście, Panie. Pozwolisz, że pójdę porozmawiać z moim synem?
- Tak, tak. Mam coś jeszcze do załatwienia. - Nie odwracając się od łóżka Severusa mruczał inkantacje, żeby się dowiedzieć, czy wyczuł aurę Pottera w lesie, ale niestety Harry'ego tam nie było. Szybkim krokiem skierował się do gabinetu. Podszedł do jednej z wielu półek i wyciągnął plan posiadłości oraz pobliskich terenów. Tak jak podejrzewał, Czarny Las należy do nikogo innego jak wampirów. Czyli jego rozmowa z Harrym nie była tylko urojeniem. To była prawda i działo się to na jawie. Harry został wampirem i przebywał w twierdzy nie do zdobycia. Mimo wszystko Lord miał plan. Pełen niebezpieczeństw i na pewno nie łatwy, z możliwością wyjścia z tego w dwóch kawałkach, ale zawsze plan. Zdeterminowany i z lepszym nastrojem skierował się do Sali Tronowej lecz w połowie drogi jego nogi zdecydowały, że pójdzie w całkiem inną stronę. W stronę mini-szpitala.
oOo
Siedział pod ścianą i myślał. Myślał i siedział. Egzystował i zastanawiał się. Można by tak długo, co jakiś czas zmieniając kolejność. Nie wiedział jak dużo czasu minęło odkąd został porwany. Jako, że przez malutkie okienko do celi wpadały czerwone promienie słońca zwiastujące świt, mógł przypuszczać, że spędził tu co najmniej jedną noc. Nie wiedział co ze sobą zrobić, ze swoimi myślami. Nie miał gdzie się przed nimi ukryć. Otaczały go atakując umysł. Wyrzuty sumienia nie dawały mu żyć. Cały czas zastanawiał się co by było gdyby... Co by było gdyby nie napisał do Toma? Odpowiedź była nadzwyczaj prosta, co ostatnio zdarza się niezwykle rzadko. Nie pogodziłby się z Malfoy'em, nie zakochałby się w nim, nie miałby takich wspaniałych wakacji, nie uciekłby od Dursley'ów, nie nauczyłby się tylu zaklęć, eliksirów. Ogólnie nic by nie miał. Chociaż, może nie siedziałby tu teraz sam? Tego jednego nie mógł być pewien. Podniósł głowę kiedy szczęknął zamek w drzwiach. Do jego "pokoju" wrzucono butelkę z czymś czerwonym w środku. Może w końcu coś do picia, albo zmielone jedzenie, a butelkę dali po to, bym się nią zadławił. - Nawet jego myśli przesiąknięte były sarkazmem. Podszedł na czworaka do butelki i chwycił ją w rękę cofając się na swoje miejsce pod ścianą, z którego doskonale widział każdy skrawek celi. Na przeciwko siebie widział drzwi. Metalowe, ciężkie, proste, bez żadnych zdobień. Nie posiadały klamki, chyba dlatego, żeby nie mógł o nią rozwalić sobie głowy w przypływie rozpaczy. Dziwił się, że ściany i podłoga nie były wyłożone pianką lun pluszem, lecz były one jedynie z surowej skały, która nie dawała ani odrobiny ciepła. Okno znajdujące się na jednej ze ścian było tak wysoko, że nie mógł do dosięgnąć, ale był niemal pewien, że i tak było zakratowane. Czuł się tutaj jak królewna strzeżona przez złego smoka, którą musi uratować książę na białym koniu w lśniącej zbroi i nienagannym wyglądzie Malfoy'a. Na jego wspomnienie Harry'emu ścisnęło się serce i przez chwilę nie mógł normalnie oddychać. Żeby odwrócić swoją uwagę spojrzał z miernym zainteresowaniem na zawartość butelki. W miarę obracania butelki przelewała się leniwie. Miała konsystencję troszkę rzadszą niż syrop i była ciepła. Jej kolor jak i wszelkie właściwości wskazywały iż jest to krew. Harry posiadając gryfońską odwagę i ciekawość odkręcił butelkę a jego nos zaatakował żelazisto-słony zapach krwi. Nagle mocniej chwycił butelkę i wypił całą zawartość za jednym razem. Po chwili oblizał się ze smakiem trafiając językiem na dwa kły, których wcześniej tam nie było. Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na butelkę ściskaną w jego ręce i dopiero do niego dotarło co zrobił i czym się stał. Jego najgorsze obawy potwierdziły się nie pozostawiając miejsca na niedomówienia. Był wampirem. Cholernym krwiopijcą i co gorsza mu się to... podobało? Fascynowało go? Nie chciał ukrywać prawdy szczególnie przed samym sobą i musiał przyznać, że było to cholernie interesujące. Był zaskoczony, ale... szczęśliwy. W końcu zmieni swoje życie. Będzie inny niż wszyscy. No dobra, większość. Ludzie będą się go bać i uciekać przed nim, a dla Toma, Draco i tych których lubi, będzie ochroniarzem. Ale czy to dobre? Mgliście przypominał sobie słowa Toma, że ten będzie z nim i niezależnie od tego co zrobi i kim będzie lub kim już jest, prawda? Tom już wiedział, że jest wampirem. Sam mu to powiedział. A Draco? Powiedział, że go kocha, a jeżeli tak to nic innego się nie liczyło. On też go kochał i bardzo chciał, żeby to, że jest wampirem nic między nimi nie zmieniło. Przez rozmyślania przebił się cichy głosik w jego głowie, który nie dowierzał. Mówił, że wszystko się zmieni, nic już nie będzie takie samo jak kiedyś, a wszystko przez niego. Będzie zagrożeniem i zabójcą. Będzie zabijał niewinnych tylko po to, by mógł się najeść i przeżyć. Może poprosi Voldemorta, by ten dawał mu się napić krwi kogoś, kogo i tak ma zabić. To nie był taki zły pomysł.
Poczuł dziwne drapanie w przełyku, a żołądek podchodził mu o do gardła. Miał ochotę wymiotować, ale nie miał czym, bo ostatnio nic nie jadł. Ból był nieznośny. Jak na zawołanie kolejna butelka wleciała do celi zatrzymując się pięć metrów przed nim. W mgnieniu oka, nim drzwi zdążyły się choćby poruszyć, Harry siedział pod ścianą z pełną butelką w ręce. Dopiero po chwili jego zmysły zarejestrowały, że w ogóle poruszył się z miejsca. Nie mógł wyjść z podziwu własnej szybkości. Potrząsnął głową chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Podniósł butelkę do ust i wypił powoli jej zawartość delektując się jej ciężkim, żelaznym posmakiem. Kiedy skończył rzucił butelką w przeciwległą ścianę trafiając metr poniżej lustra, a ta pomimo, że była plastikowa, pod wpływem ogromnej siły, roztrzaskała się w drobny mak. Otworzył szeroko oczy i przyjrzał się własnym rękom. Były nadzwyczaj blade, ale poza tym takie same jak zawsze. Krótko obgryzione paznokcie wyglądały, o ile to możliwe, na jeszcze bardziej zniszczone i zaniedbane, ale były takie same jak zwykle. Nie było w nich żadnej różnicy. Spojrzał na lustro. Zastanowił się, czy na pewno chce wiedzieć co się zmieniło w jego twarzy. Zdecydował, że jednak chce. Wstał i podszedł do lustra. Popatrzył n siebie w szoku przy okazji wydając z siebie dźwięk, którego pozazdrościłyby niektóre dziewczyny. Najbardziej podobało mu się to, że mimo tego, że nie posiadał okularów widział wszystko bez problemów. Jego oczy były jeszcze bardziej zielone i błyszczące. Z radością przyjął to, że znienawidzona blizna zniknęła z jego czoła. Poza tym rysy twarzy wyostrzyły się, a twarz była jeszcze przystojniejsza. Usta nabrały krwisto-czerwonego koloru i kontrastowały z bladą cerą. Wrócił na swoje miejsce i usiadł nadal będąc lekko w szoku. Ciekawe co jeszcze mnie dzisiaj spotka? pytał sam siebie. W zamyśleniu dotknął szyi w miejscu gdzie został gryziony, lecz szybko zabrał rękę. Ponownie przyłożył dłoń i znowu poczuł coś dziwnego, albo raczej nie poczuł nic. Przyłożył dwa pace do nadgarstka i nadal nic. Jego serce było martwe. Ciekawe jaki sposobem żył. Pewnie takim, że wampiry nie żyją, ale żyją - jego dzisiejszy humor był idealnie czarny i pogrzebowy. Po chwili zastanowienia wzruszył ramionami i stwierdził, że to może nawet lepiej. Przynajmniej nie można mnie zabić, a przynajmniej nie tak łatwo. Będzie mógł udawać martwego, a potem śmiać się z przestraszonych ludzi. To będzie dobry żart, ale jednorazowy. Niestety.
Po raz trzeci tego dnia ktoś otworzył drzwi, ale tym razem zakapturzona postać weszła do pomieszczenia i zaklęciem związała go i przelewitowała na drugą stronę zamku do wielkiej sali. Kiedy Harry został rozwiązany obejrzał się dookoła i stwierdził, że znajduje się w sali treningowej. Podłoga i ściany wyłożone były materacami, a daleko w górze pod sufitem , na wysokości około czterech metrów nad podłogą zawieszone były ogromne, drewniane belki. Na jednej ze ścian wisiały różne rodzaje białej broni. Miecze, sztylety, szpady, rapiery, włócznie.
- Chcesz się nauczyć walczyć?
- Oczywiście - odpowiedział bez namysłu Harry nie odwracając się w stronę rozmówcy.
- Dobrze, ale najpierw zajmiemy się twoją mocą - odpowiedziała po namyśle zakapturzona postać.
- Nie mam żadnych nadnaturalnych mocy. Moja magia też nie jest niezwykła. - Robił się coraz bardziej zły.
- Mylisz się. Ty jesteś niezwykły. Myślisz, że traciłbym czas na ciebie, gdybyś nie miał potencjału? Gdybyś był zwykłym chłopcem, zginął byś już w lesie, a jakoś znalazłeś się tutaj. Okej, to można wytłumaczyć tym, że masz więcej szczęścia niż rozumu. Ale jest jeszcze jedne argument. Gdybyś był normalny, nie przeżyłbyś przemiany. Po pierwszym ugryzieniu twój organizm nie dąłby sobie rady z jadem. Poza tym masz moc, której nie ma nikt inny.
- Bzdury. Ja nie chcę być nikim niezwykłym. Wystarczy mi to, że od piętnastu lat ludzie znają mnie bo miałem jedną bliznę na czole. Jedną jedyną w kształcie błyskawicy. Słyszałeś może? Raczej tak. Bo kto nie słyszał o Chłopcu-Który-Niestety-Przeżył? Wszyscy wiedzą o mnie więcej niż ja sam. Zawsze wiedzą wszystko wcześniej ode mnie. To takie frustrujące. Jedna głupia przepowiednia zmieniła życie dziecka ze szczęśliwej rodziny. Mam dość wysłuchiwania, jaką to ja mam moc pokonania Voldemorta. A może ja nie chcę go pokonać? - ton jego głosu był wręcz rozpaczliwy, ale starał się to zamaskować, lecz nie na wiele się do zdało. Poza tym wściekłość przeradzała się w furię i tylko chwili zabrakło do wybuchu.
- Nikt ci nie każe tego robić.
- Wyprowadzę cie z błędu. Wymaga ode mnie tego cała czarodziejska Anglia. Sam Dumbledore pokłada we mnie nadzieję. Powinienem się cieszyć, że poświęcę swe życie w wojnie, prawda? - Teraz jego furia przekroczyła ostrzegawczy poziom i zabrakło tylko jednego zdania by uwolnił całą swoją frustrację.
- Harry, ale ty na prawdę masz moc, której może pozazdrościć sam Tom Riddle.
- Co ty nie powiesz? - to jedno zdanie zawierało w sobie tyle sarkazmu, że Draco byłby zachwycony słysząc go. Powoli odwrócił się w stronę swojego rozmówcy pozwalając uwolnić się swojej magii. Powietrze wokoło niego zaczęło gęstnieć, a on sam zdawał się unosić ponad ziemią. Podniósł rękę i wycelował w przeciwnika który pod wpływem zaklęcia poleciał na ścianę. Uderzył w nią z taką siłą, że szyby w oknach o mało nie popękały. Osunął się bezwładnie po ścianie lądując w dość niewygodnej pozycji. Harry był pewny, że ktoś to usłyszał i zaraz tu przyjdzie, więc jak najszybciej opuścił salę kierując się w dół korytarza. Doszedł do rozwidlenia dróg i już miał skręcić w lewo kiedy na coś wpadł. Zrobił krok do tyłu i krzyknął, ale z jego ust nie wydobyły się żadne dźwięki. Pięknie. Atakują mnie niewidzialne rzeczy i rzucają na mnie zaklęcia wyciszające. Po prostu zajebiście. Spróbował coś jeszcze powiedzieć, ale bez powodzenia. Poczuł jak coś ciągnie go za rękę do pokoju. Był w zbyt wielkim szoku, żeby jakkolwiek zareagować. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, coś popchnęło go na ścianę. Uderzył w nią głową, ale ustał na nogach. Przez chwile miał mroczki przed oczami o poczuł jak po karku spływa mu stróżka krwi. Dotknął zranionego miejsca, które już zaczęło się goić.
- Co do cholery? - rzucił w przestrzeń dziwiąc się, że może już mówić. Poczuł ręce na swoim ciele i próbował odepchnąć niewidzialną osobę od siebie, ale już po chwili jego ręce były przywiązane do ściany nad głową. Jeszcze do końca nie uspokoił się po poprzednim wybuchu, a już znowu wzbierała w nim gniew, który powoli przeradzał się we wściekłość. Chciał znowu coś powiedzieć, ale czyjaś ręka skutecznie mu to uniemożliwiła. Próbował odwrócić głowę, ale została ona unieruchomiona zaklęciem. Jedyne co mu pozostało to zęby i nogi. Ugryzł przeciwnika w palec. W momencie, kiedy poczuł krew na swoim języku nie mógł się powstrzymać. Kopnął niewidzialnego i wyrwał ręce z więzów. Usłyszał jak ciało upada kawałek dalej, ale nie mógł sprecyzować, z której strony. Stanął na środku pomieszczenia i zamknął oczy. W żyłach krążyła adrenalina. Wszystkimi zmysłami próbował zorientować się gdzie jest przeciwnik. Odwrócił się w prawą stronę i skoczył. Wylądował miękko i z gracją przewracając drugą osobę na plecy i unieruchamiając drętwotą. Już miał go ugryźć kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem oczu drugiej osoby. Tak znajome, a jednocześnie tak obce.